- To przede wszystkim imię jego żony. Dzięki, bracie! Oddałeś nam ogromną przysługę i jesteśmy ci bardzo wdzięczni.
Fiora nie była w stanie wymówić nawet słowa. Powalona przez zmęczenie i emocje szlochała rozpaczliwie z głową ukrytą w ramionach, zapominając o tym, co ją otacza. Dopiero, kiedy poczuła na ramieniu dotyk czyjejś dłoni, uniosła zniekształconą przez łzy twarz i napotkała spojrzenie niebieskich oczu, które zrobiło na niej takie wrażenie. Tym razem było pełne współczucia.
- Bóg już zatroszczył się o niego. I nadal będzie nad nim czuwać, jestem tego pewien. Nie płacz już, córko!
- Wiedziałeś?
- Powiedzmy, że odgadłem w chwili, gdy przyklękłaś przede mną. Dodam, że wybaczam ci tę... maskaradę. Była podyktowana pragnieniem, by jak najszybciej dowiedzieć się czegoś więcej o ocalonym mężczyźnie. Ale, oczywiście, musisz natychmiast opuścić klasztor, zanim ktoś inny odkryje twoją mistyfikację. Mam nadzieję, że wkrótce odnajdziesz hrabiego de Selongeya.
- Dziękuję! Och, dziękuję!
Opadłszy na podłogę, pochwyciła dłoń mnicha, by ją ucałować, ale zdołała ją zaledwie musnąć, gdyż ten delikatnie ją oswobodził.
- Idź już i niech Bóg ma cię w swojej opiece! Będę Go prosić o błogosławieństwo dla twoich poszukiwań, jak ja błogosławię ciebie...
Gest, który wykonał, sprawił, że Mortimer ukląkł obok Fiory. Potem przeor zaklaskał w dłonie, aby przywołać brata służebnego, by odprowadził gości z powrotem do ich pokojów. Przed wyjściem Fiora zapytała:
- Chciałabym złożyć jałmużnę dla tego klasztoru w podziękowaniu za okazaną troskliwość. Czy wasza wielebność przyjąłby...
- Dziękuję za tę inicjatywę, ale przekaż raczej datek na naszą infirmerię, by ulżyć w cierpieniach biednym chorym.
Chwilę później Mortimer i Fiora opuścili kartuzję i znaleźli się na głównej ulicy przecinającej miasto na całej długości.
- Co teraz robimy? - zapytał Szkot. - Pewnie nie chcesz od razu wyjeżdżać?
- Nie. Potrzebuję trochę odpoczynku... a poza tym myślę, że musimy porozmawiać, spróbować wyobrazić sobie, co Filip mógł zrobić, opuszczając to miasto...
- Nie ma nic lepszego dla odpoczynku ciała i jasności umysłu, niż dobra oberża. Jedź za mną!
Rozdział siódmy
Trudna sytuacja
Villeneuve-Saint-Andre nie było miastem jak inne i Fiora mogła się o tym przekonać, jadąc krok w krok za Mortimerem długą ulicą, którą poprzedniego dnia widziała tylko z daleka, bowiem kartuzja znajdowała się tuż przy murach obronnych. Po obu jej stronach usytuowane były wspaniałe, otoczone ogrodami pałace, niektóre w doskonałym stanie, inne popadające w ruinę.
- To siedziby dawnych kardynałów z dworu papieskiego, który rezydował w Awinionie aż do początku naszego wieku - wyjaśnił Mortimer. - To jakby ich wiejskie rezydencje.
Niektóre z tych siedzib były tak surowe, jak pałace w Rzymie, ale jednak miały w sobie to małe „coś". Wystarczała kolumienka dzieląca okno, kolorowe witraże, krzak pnącej róży z samozaparciem opatrujący rany obłażącej fasady, krzew mirtu, bujna winorośl lub pachnąca akacja, by całość nabierała radosnego uroku. Z ogrodów, utrzymanych mniej lub bardziej starannie, wyłaniały się drzewka pomarańczowe i cytrynowe, a wielkie kamienne herby wznoszące się nad każdą bramą zachowały ślady zdobiących je niegdyś farb i złoceń. Wszystko to zwieńczały tarasy przystrojone girlandami jaśminu i bladego bluszczu lub dachy pokryte okrągłymi różowymi dachówkami, odcinające się swą delikatną barwą od oślepiającego błękitu nieba.
Był to dzień targowy. Na placyku ocienionym przez platany, których szerokie liście o mieniącej się zielonej barwie dawały wrażenie świeżości, wieśniaczki w lekkich czepkach, wyprostowane i dumne jak greckie posągi, siedziały pośród płaskich koszy z gdaczącym drobiem i kobiałek, które oprócz dużych, soczystych oliwek wypełnione były po brzegi wszystkimi bogactwami pól i ogrodów. Pod drzewami uwolnione z juków osiołki cierpliwie czekały na porę powrotu do zagrody. Ludzie wesoło przerzucali się żarcikami, a z daleka dobiegała piosenka śpiewana przy dźwięku fletu...
Poczuwszy nagle wilczy głód, Fiora kupiła kozi ser, podany jej na dużym liściu winorośli, i piękną kiść złocistych winogron, którymi szczodrze podzieliła się z Mortimerem.
- Boisz się, że nie dostaniesz nic do jedzenia w oberży? - zapytał ze śmiechem. - Jeśli kuchnia jest taka, jak wtedy, gdy byłem tu ostatnio, to naprawdę nie będziesz miała powodów do narzekania...
- Nie wiem dlaczego, ale umieram z głodu. A właściwie to co ty jako Szkot tu robiłeś?
- Och, nic szczególnego - powiedział Mortimer wymijająco. - To była taka mała misja zlecona przez króla. Byłem tu miesiąc i nie był to najmniej przyjemny miesiąc mojego życia.
Fiora nie starała się dowiedzieć więcej. Nagle, dzięki magii tej prowansalskiej ziemi, która pod wieloma względami przypominała jej okolice Florencji, wyczerpująca pogoń za cieniem nabrała charakteru podróży dla przyjemności i odkrywania nowych miejsc, kiedy to zapomina się o upływie czasu, by nasycić zmysły. Pełne znoju godziny przestały mieć znaczenie wobec tej pewności: Filip żyje. Fiora mogła pozwolić sobie w tej sytuacji na złapanie oddechu...
Oberża „Wielki Przeor", znajdująca się tuż obok kolegiaty Matki Boskiej, której czworokątna wieża i dzwonnice zdawały się chronić miasteczko jak kura kurczęta, wychodziła na plac kapituły, a jej chłodne izby pachniały werbeną i przyprawami korzennymi. Leżący na jej tyłach ogród porośnięty oleandrami, drzewkami pomarańczowymi, mirtem, cyprysami, różami, jaśminem i mnóstwem innych roślin, stykał się z ogrodem opactwa Świętego Andrzeja. W ogrodzie tym, rozciągającym się na wzgórzu Montaut, znajdowały się pozostałości dawnego pałacu kardynała Bertrand, biskupa Autun i założyciela kolegium w Paryżu. To połączenie piękna natury z mistrzostwem pracy ludzkiej dawało doskonałą całość, w której wszystko scala się dla przyjemności oczu i spokoju duszy.
W czasach gdy kardynał Bertrand lubił przyjmować w swoim pałacu wielkich tego świata, zajazd przyjmował ich świty i służył wsparciem przeciążonym czasem kuchniom księcia Kościoła. Poza tym mieszkańcy Awinionu chętnie pokonywali most Saint-Benezet, by rozkoszować się chwilą chłodu w cienistym ogrodzie, a przede wszystkim delektować się frykasami kuchni słynnej w promieniu dwudziestu mil.
Wyjazd dworu papieskiego mógł stanowić śmiertelny cios dla „Wielkiego Przeora", ale tak się nie stało. Gdy po epoce biskupów rzymskich nadszedł czas legatów, w Awinionie pojawili się ludzie zupełnie innego pokroju, którzy zrobili z niego arenę interesów, gdzie swe kantory miały banki i firmy handlowe, i to w czasach, gdy nie było ich jeszcze nawet w Marsylii. Jako że Awinion był głównym punktem na szlaku między morzem i wielkimi rynkami Lyonu i Genewy, Villeneuve, choć należał do króla Francji, odnosił korzyści z tak wyjątkowego położenia, a „Wielki Przeor" nie utracił nic ze swej renomy. Było nawet wręcz przeciwnie, gdyż jego właściciele, mistrz Jakub i jego żona Franciszka, posiedli w stopniu najwyższym trudną sztukę podejmowania każdego, skądkolwiek pochodził, w taki sposób, jaki najbardziej mu odpowiadał. Uśmiech pani Franciszki rozbroiłby najgroźniejszą celniczkę i wprawił w błogostan anachoretę. Jej małżonek zaś sprawiał, że goście pogrążali się w najsmakowitszym grzechu łakomstwa, gotowi na wieczne potępienie.
Zajmująca budynek stanowiący niegdyś część wspaniałej posiadłości kardynała Arnauda de Via, bratanka papieża Jana XXII i budowniczego sąsiedniej kolegiaty, w której spoczywał, oberża nie była szczególnie duża, posiadała jednak wyrafinowanie sąsiadującego z nią pałacu, bez jego surowości, i stanowiła przykład pewnej sztuki życia, przyjemnie pachnącej słońcem Prowansji. Wchodząc do środka, Fiora odniosła wrażenie, że jakaś niewidzialna ręka zdejmuje jej z ramion ciężar zmęczenia i strachu przygniatający ją od tygodni, i podczas gdy Mortimer, ze wzrokiem rozpalonym wspomnieniem minionych uczt, zatrzymał się w kuchni, pozwoliła się zaprowadzić do pokoju wyłożonego płytkami różowego gresu, którego białe ściany podkreślały urodę porządnie wywoskowanych mebli i wielkiego, różnobarwnego bukietu ustawionego przed figurką Matki Boskiej. Przez otwarte na ogród okno dobiegał poszum fontanny...