Ona sama, przespawszy część dnia, nie była śpiąca i długą chwilę trwała oparta łokciami o balustradę galeryjki biegnącej wzdłuż pokojów, rozkoszując się tą czarodziejską nocą zmieniającą wojowników w zalotników i niosącą zapach ciepłej ziemi. Mortimer zaś zasnął w stanie totalnej euforii. Był szczęśliwy, że mógł tu wrócić i choć był zdecydowany na prowadzenie poszukiwań, to z radością myślał o nadchodzących godzinach. Tych kilka dni w „Wielkim Przeorze" u boku donny Fiory miało być najpiękniejszym prezentem, jaki mogły mu dać niebiosa...
Toteż był boleśnie zaskoczony, kiedy rankiem ta sama Fiora, blada jak ściana, zaczęła nim potrząsać, mówiąc, by przygotował się do wyjazdu. Musiała wrócić do Rabaudiere, nie tracąc ani minuty i nie chciała niczego wyjaśnić. Co się stało? Nie zdołał się niczego dowiedzieć i nawet nie śmiał zadawać kolejnych pytań, kiedy chwilę później pomagał młodej kobiecie wsiąść na konia. Jej zacięta twarz, twarde spojrzenie i zaciśnięte ze zdecydowaniem usta zniechęcały nawet do zwykłej rozmowy. I nieszczęśnik zaczął się zastanawiać, czy to nie jego gest z poprzedniego wieczoru, nieco może zbyt czuły, wywołał ten zły humor.
Nie mogąc znieść myśli, która powodowała, że odchodził od zmysłów, wykorzystał wieczorny popas, by rzucić się na głęboką wodę.
- Na miłość boską, donno Fioro, powiedz, jeśli zawiniłem względem ciebie!
Nie chciałbym, żebyś źle oceniała moje... wczorajsze zachowanie...
Mimo ewidentnego strachu, który ją dręczył, Fiora zdołała się uśmiechnąć.
- Nie przejmuj się, drogi Mortimerze! Nie miałeś absolutnie żadnego wpływu na moją decyzję o wcześniejszym powrocie i proszę cię o wybaczenie, jeśli choć przez chwilę myślałeś, że mnie uraziłeś. Za bardzo cię lubię, by zagościła między nami najmniejsza wątpliwość i w imię tej przyjaźni proszę cię, byś odprowadził mnie do domu najszybciej, jak to możliwe.
- Jadąc tu, pędziliśmy co tchu. Myślę, że trudno będzie jechać szybciej, chyba że chcemy zajeździć konie, ale na to się nie zgadzam. Zresztą wcale nie bylibyśmy szybciej, gdyż te, którymi moglibyśmy je zastąpić, nie będą równie dobre.
Nie dodał, że król nie wybaczyłby mu poświęcenia dwóch rumaków z jego cennej stajni, ale Fiora wiedziała, że tak jest. Musieli jednak zrezygnować z popasu z Valence, gdyż wkraczając do miasta, zobaczyli, że jest ono obwieszone flagami, a jego ulice wypełnia rozentuzjazmowany kler: kardynał delia Rovere wjeżdżał do miasta od północy z całą swoją świtą i sposobił się do objęcia stanowiska. Tak więc, mimo pewnego zmęczenia, dwoje jeźdźców zdecydowało się na wydłużenie drogi o milę, by uniknąć nieprzyjemnego spotkania: mimo jego zapewnień o niewinności Fiora nie była w stanie obdarzyć pełnym zaufaniem bratanka Sykstusa IV. Wolałaby się na niego nie natknąć.
Na szczęście dla podróżnych pogoda im sprzyjała. Toteż dziesięć dni po opuszczeniu Villeneuve-Saint-Andre Fiora zauważyła wieże Plessis, a nad pożółkłymi wierzchołkami drzew niebieskie łupkowe dachówki swego domu.
- Jesteś w domu, donno Fioro! - westchnął Mortimer, markotny, że tak dla niego przyjemna podróż już się skończyła.
- To dzięki tobie, przyjacielu, i nigdy nie zdołam ci wyrazić mojej wdzięczności. Mam tylko nadzieję, że nie będziesz miał kłopotów.
Rzeczywiście sztandar z liliami burbońskimi powiewający nad zamkiem królewskim świadczył o tym, że Ludwik też wrócił. Mortimer filozoficznie wzruszył ramionami.
- Na pewno nie, gdyż nasz Sire wiedział, dlaczego zostaję. Tak czy inaczej ta podróż była warta narażenia się na kłopoty...
Ledwie Fiora przekroczyła próg domu i wylewnie uściskała domowników, którzy wybiegli jej na spotkanie, a pod pretekstem pozbycia się pokrywającego ją kurzu pobiegła do swojego pokoju i otworzywszy wielką malowaną skrzynię, w której trzymała swe ubrania, zaczęła w niej gorączkowo grzebać.
- Czego tak spiesznie szukasz, moje jagniątko? - spytała Leonarda, która naturalnie poszła za nią wraz z Khatoun z małym Filipem na rękach.
- Mieszka z czerwonego marokinu, który przywiozłam z Florencji. O, jest!
Nerwowo obmacała palcami cienką skórę i wyciągnęła z sakiewki zwiędłą gałązkę oliwną i flakonik, który odkorkowała, powąchała zawartość i odwróciwszy do góry dnem wydała okrzyk przerażenia: był pusty...
Nagle wyzuta z sił przysiadła na piętach, z rozpaczą patrząc na smukłe naczynie, które, upuszczone, potoczyło się po posadzce.
- Co się stało? - wyjąkała. - Dlaczego w tej fiolce nic nie ma?
- A co tam było? - spytała Leonarda, przerażona bladością młodej kobiety i jej wypełnionymi łzami oczami.
- Lekarstwo... które Demetrios dał mi przed wyjazdem na wypadek, gdyby...
- Lekarstwo? To było lekarstwo? - powiedziała Khatoun drżącym głosem. - O mój Boże... A ja myślałam, że to trucizna!
Wybuchając szlochem, młoda Tatarka opowiedziała, że porządkując odzież swej pani, znalazła flakonik. Sądziła, że może Fiora o nim zapomniała, a ponieważ zapach płynu wydał jej się podejrzany, dała kilka jego kropel bezdomnemu kotu, którego znalazła w ogrodzie. Ponieważ wyzionął ducha wkrótce potem, pomyślała, że Fiora nabyła ten środek w chwili zwątpienia, by mieć do dyspozycji szybki sposób na popełnienie samobójstwa, wylała więc zawartość buteleczki do latryny...
- Nie mogłam znieść myśli, że mogłabyś chcieć umrzeć - załkała, przyciskając konwulsyjnie do siebie dziecko, które zaczęło głośno płakać. - Kot zdechł... rozumiesz?
Nie mając już nawet siły się rozgniewać, załamana Fiora patrzyła na nią bez słowa. Zresztą, co dałaby złość? Biedna Khatoun, tak oddana, działała w najlepszej intencji, kierując się uczuciem... Ale Leonarda zareagowała. Zabrawszy chłopczyka z ramion Khatoun, niemal wcisnęła go Petroneli, która nadbiegła, słysząc hałas, po czym zamknęła drzwi i chwyciła Fiorę pod pachy, by pomóc jej powstać z posadzki i usiąść na łóżku.
- Bardzo chciałabym coś z tego zrozumieć - powiedziała sucho. - Co było w tym przeklętym flakoniku, że rzuciłaś się na niego, nawet nie zdjąwszy butów?
Fiora podniosła na nią oczy pozbawione wyrazu.
- Coś, co powinnam bezzwłocznie zażyć w razie, gdybym zauważyła pewne symptomy. Demetrios bardzo podkreślał, że absolutnie nie można czekać...
- Ale symptomy czego?
- Ciąży. Jestem w ciąży, Leonardo. W ciąży z Lorenzem! A Filip może tu przyjechać w każdej chwili!
- Jesteś pewna? - wyszeptała struchlała Leonarda, podczas gdy Khatoun szlochała coraz głośniej, padłszy jak długa na dywan. -
- Niestety, nie ma najmniejszej wątpliwości. To musiało się stać w czasie naszego ostatniego... spotkania, w lipcu. Nieco ponad dwa miesiące temu.
Opowiedziała, że w czasie nocy spędzonej w „Wielkim Przeorze" wstała, żeby napić się trochę wody. Gwałtowne mdłości rzuciły ją z powrotem na łóżko, a na czole poczuła zimny pot. Pomyślawszy, że być może zbyt dużo zjadła wieczorem, wcale się tym nie przejęła, a nawet, kiedy mdłości minęły, zasnęła. Niestety, o świcie wiele mówiąca niedyspozycja powróciła, zmuszając ją do przypomnienia sobie dat cyklu, którymi prawdę mówiąc niewiele się ostatnio zajmowała. Wówczas z oślepiającą jasnością objawiła jej się prawda. Stąd wziął się pośpiech, który ku wielkiemu zaskoczeniu Douglasa Mortimera wygnał ją na szlak mimo nieustannych porannych mdłości przez całą drogę. Jedyną nadzieję pokładała w oferowanej przez Demetriosa buteleczce.