Выбрать главу

Ku swemu żalowi Fiora nie mogła się pożegnać z Douglasem Mortimerem. Szkot, którego usługi król coraz bardziej cenił, wykonywał pewną misję. Oznaczało to, że nikt, z wyjątkiem Ludwika XI, nie wiedział, gdzie przebywa. Samemu władcy młoda kobieta rankiem w dniu wyjazdu przekazała list zapowiadający jej kilkutygodniową nieobecność spowodowaną podróżą w interesach. Zbyt dobrze znała jego nieufność, by sobie pozwolić na opuszczenie domu bez powiadomienia go. Zabezpieczywszy w ten sposób tyły, Fiora z dość spokojnym sercem ruszyła w drogę do Paryża, wiodącą przez Tours, Amboise, Beaugency i Orlean.

Była to przyjemna podróż, odbywana bez zbytniego pośpiechu, by oszczędzić Leonardę. Pogoda, choć jesienna, była piękna i wprawdzie noce stawały się chłodne, a czasem deszczowe, lecz słońce jakby postawiło sobie zadanie pojawiania się co dzień o świcie, a po południu pozwalało nadal na otwieranie okien i długie pogawędki przed domami.

Zbliżając się do Paryża, Fiora spostrzegła, że ma inne wrażenia niż te, które były jej udziałem trzy i pół roku wcześniej, gdy przybyła tu z Leonardą, Demetriosem i Estebanem. Przeżywając jeszcze tragiczną śmierć ojca i okrutne wydarzenia, które po niej nastąpiły, pragnęła jedynie schronienia, miejsca, gdzie nikt jej nie będzie znać i gdzie będzie mogła odbudować siły do walki, którą poprzysięgła prowadzić.

Tym razem pozwoliła sobie na rozglądanie się wokół i spostrzegła, że okolice Paryża są równie przyjemne, jak brzegi Loary: równiny pokryte polami uprawnymi, stoki obsadzone winoroślą lub drzewami owocowymi, zielone od pastwisk doliny, lasy i zagajniki, zamki, z których niektóre wyglądały na świeżo wybudowane, a w miarę jak zbliżali się do celu - również spore miasteczka, spokojne wioski i wielkie opactwa. Same mury stolicy robiły wrażenie odnowionych. Ludwik XI ściśle nadzorował fortyfikacje swych największych miast i wspierał ich remonty.

W Paryżu, nad którym nie ciążyło, jak w czasie poprzedniego pobytu, zagrożenie ze strony Anglików, ulice wypełniał hałaśliwy, ożywiony i barwny tłum. Nie było słychać odgłosu kroków maszerujących oddziałów wojska. Z wyjątkiem gwardzistów przy Bramie Świętego Jakuba i wartowników usytuowanych przy strzegących dwóch mostów zamkach - Petit Chatelet i Grand Chatelet - podróżni nie napotkali żadnego mężczyzny ubranego w kolczugę czy hełm.

- Jaką piękną rzeczą jest jednak pokój! - zauważył Florent, rzucając jednocześnie mordercze spojrzenie w kierunku grupy studentów, którzy gwizdali na widok przejeżdżającej Fiory i przesyłali jej całusy.

- No to spróbuj go nie zakłócać i przestań zajmować się tymi chłopakami!... I postaraj się, żebyśmy posuwali się trochę szybciej! Spieszno mi ujrzeć fronton domu messera Nardiego!

Po minięciu mostu Grand-Pont i położonych przy nim hałaśliwych młynów oraz wielkiej rzeźni z jej obrzydliwymi wyziewami wnętrzności i ściętej krwi, dotarli do miejsca przeznaczenia. Kobiety zobaczyły z przyjemnością, że nic się tu nie zmieniło: piękny malowany szyld wciąż kołysał się majestatycznie, a czerwone języczki chorągiewek na dachach nadal powoli obracały się na wieczornym wietrze. Okna o lśniących szybkach jak niegdyś otwierały się na przestronne komnaty przyjemnie pachnące świeżym woskiem i ciepłym chlebem, a w magazynach na parterze pracownicy z gęsimi piórami w dłoniach jak zawsze pochylali się na opasłymi, oprawnymi w pergamin rejestrami. Ale widok Agnola Nardiego przywołanego przez Florenta, ścisnął Fiorze serce. Owszem, odnalazła w nim tego samego krągłego, ciemnowłosego, choć trochę siwiejącego mężczyznę, ale teraz szedł, opierając się na lasce. Oczy młodej kobiety wypełniły się łzami. Ta laska, choć ozdobiona srebrną gałką, była dowodem na to, czego zacny Agnolo doświadczył, poświęcając się dla Fiory: został poddany torturze przypiekania ogniem przez bezlitosnego Montesecca, który chciał wydobyć z niego adres młodej kobiety. Miał szczęście, że w ogóle mógł nadal chodzić! Kiedy Fiora zeskoczyła na ziemię i podbiegła, by go uściskać, poczuł, że jej policzki są mokre.

- Płaczesz, donno Fioro? - zawołał. - A to ci przywitanie! A my jesteśmy tacy szczęśliwi, że przyjechałaś!

- Płaczę ze wstydu, przyjacielu, i z żalu, gdyż to przeze mnie musiałeś tyle wycierpieć i...

- Cii! Nie byłem wcale taki dzielny, bo ci bandyci szybko wpadli na pomysł, by zająć się moją Agnelle... i wtedy oczywiście powiedziałem im wszystko, czego chcieli. Jeśli ktoś winien prosić o wybaczenie, to ja!

- W takim razie nie mówmy o tym więcej! Dzięki Bogu Montesecco zapłacił za swoje zbrodnie. A raczej za zbrodnię, w której uczestnictwa odmówił.

- Jak to?

- W czasie spisku Pazzich ostatniej Wielkanocy nie zgodził się zaatakować Medyceuszy w Duomo, ale i tak został pojmany i ścięty.

- Pan Bóg zawsze jest sprawiedliwy! A teraz wejdź szybko do środka! Florent zaprowadzi zwierzęta do stajni. Na pewno zna drogę, więc...

Przerwał mu okrzyk radości. We właściwy sobie sposób, czyli jak trąba powietrzna, z domu wybiegła, ubrana w błękitną aksamitną suknię, wciąż tak samo jasnowłosa i niebieskooka Agnelle. Padła Fiorze w ramiona, całując ją i ściskając, po czym rzuciła się na szyję Leonardzie.

- Jak na dyskretny przyjazd całkiem nieźle! - wymamrotał Agnolo, rzucając okiem na okoliczne okna, w których rozsiadł się wianuszek sąsiadek.

- A kto mówił o dyskrecji? - zaprotestowała jego żona. - Dlaczego mielibyśmy ukrywać przybycie naszej donny Fiory, którą kochamy jak własną córkę?

Wprowadziła jednak wszystkich do wnętrza domu, gdzie rozpoczął się już balet służących, mających za zadanie przygotowanie pokojów i wieczornego posiłku. Leonarda i Fiora z przyjemnością znów rozlokowały się w znajomych pokojach, a Florent pospieszył do biura, by pochwalić się swą świeżo osiągniętą pozycją stajennego wielkiej damy i swym eleganckim strojem z szarej materii noszonym pod obszernym płaszczem podbitym popielicami. Później miał iść do ojca, Gauchera le Cauchois, urzędnika w biurze wymiany, by uściskać matkę i siostry, i tam spędzić noc.

Był więc nieobecny, gdy po kolacji zamknięto wszystkie drzwi i służące poszły spać, a Fiora opowiedziała przyjaciołom o kłopotach, w jakich się znalazła, przy czym w najmniejszym stopniu nie starała się usprawiedliwiać.

- Z listów Leonardy i moich wiecie, w jaką bezsensowną historię zostałam wciągnięta, zanim wreszcie mogłam wrócić do Florencji i przeżyć tam kilka tygodni spokoju. Powiedziałabym, że niemal szczęścia, gdyż w czasie tego pobytu... pokochałam Lorenza Medyceusza, a on pokochał mnie. Nie ukrywam, że poczułam pokusę, by tam zostać, sprowadzić syna i Leonardę. Oczywiście sądziłam, że jestem wdową, lecz choćbym miała tu paść trupem ze wstydu, przyznam, że nawet wiedząc, że mój małżonek żyje, chyba zachowałabym się tak samo...

Fiora zamilkła na chwilę. Zanim zaczęła opowiadać, odsunęła się od stołu na taką odległość, by stojący na nim wielki świecznik nie oświetlał zbyt wyraźnie jej twarzy. Miała bowiem świadomość niestosowności takich słów w domu uczciwych i wiernych sobie nawzajem małżonków. Agnola i Agnelle łączyła głęboka miłość i z całą pewnością tej kobiecie nigdy nie przyszłoby do głowy choć spojrzeć na innego mężczyznę niż jej mąż. Mimo to na tych dwóch zwróconych w jej stronę twarzach Fiora nie zobaczyła niczego, co przypominałoby potępienie. Wręcz przeciwnie, Agnelle uśmiechnęła się do niej.

- Znasz pana Lorenza od zawsze, prawda?