Выбрать главу

- Och, Leonardo - wykrztusiła - co z nami będzie? Jak mogłam choć przez chwilę myśleć, że będę mogła się z nią rozstać? Już ją kocham...

- Wybacz mi, proszę, że w chwili, która powinna być szczęśliwa, dałam upust uczuciom, które starałam się przed tobą ukrywać przez cały ten czas. Nie wiedziałam, że to będzie dziewczynka. A kiedy się okazało, że tak... tama pękła.

- Myślałaś o mojej matce. I ja teraz o niej myślę. Jakże musiała cierpieć, wiedząc, że opuści ten świat, zostawiając mnie samą!

- Z tobą tak nie będzie. To dziecko będzie cię znać i nawet jeśli nie dowie się, że jesteś jego matką, jestem pewna, że cię pokocha... A właściwie, jak zamierzasz dać jej na imię? Powinna mieć florenckie imię, skoro zasadniczo jest córką siostrzenicy tego zacnego Agnola.

- To oczywiste. Lorenza... Lorenza-Maria po mojej matce.

Mimo wyrzutów Leonardy Fiora nie zgodziła się na rozdzielenie jej z córką. Aż do wschodu słońca tuliła ją do siebie, szeptała czule, delikatnie głaskała malusieńkie rączki i okrągłą buzię, która miała gładkość i barwę brzoskwini. Jej zdobyte z zaskoczenia serce przepełniała miłość i smutek. I kiedy rano Leonarda przyszła zabrać dziecko, by je przewinąć i nakarmić odrobiną wody z miodem, Fiora miała wrażenie, że traci część siebie samej.

- Zaraz przyniesiesz ją z powrotem, prawda?

- Nie, Fioro. Ty też powinnaś trochę się ogarnąć, nie mówiąc o odpoczynku. Lorenza pośpi trochę w swoim koszyku... ale ustawię go przy twoim łóżku, obiecuję.

- Nie poinformujesz od razu Agnola i Agnelle, prawda? Zostawisz mi ją na trochę?

W jej głosie było tyle lęku, że stara panna poczuła, jak jej serce się ściska. Od pierwszej chwili obawiała się tego wybuchu miłości macierzyńskiej. Widok tej zbolałej twarzy, na której wylane nocą łzy zostawiły bruzdy, głęboko ją poruszył.

- To nierozsądne. Im dłużej będziesz to odkładać, tym bardziej rozdzierające będzie rozstanie. Poza tym Agnelle pewnie umówiła już mamkę.

- Dlaczego miałabym przez jakiś czas nie karmić mojej córki? W końcu nie spieszy nam się chyba? Dobrze nam tutaj...

- Zapomniałaś o swoim synu? Mija sześć miesięcy, odkąd go opuściłaś, a nie można powiedzieć, żebyś z nim długo mieszkała. Nie brak ci go?

- Brak, oczywiście, ale wydaje mi się, że jeszcze bardziej kocham tę malutką istotkę. On ma wszystko...

- Oprócz ojca! - powiedziała Leonarda poważnie. - Lorenza będzie miała oboje rodziców, nie licząc ciebie, która nie straci jej z oczu. No i nie zapominaj, że pochodzi ze znamienitego rodu, to prawdziwa florentynka i...

- Oczywiście, jest nią bardziej niż ja. Wyznam ci jednak, że zupełnie nie myślałam o jej ojcu, kiedy jej oczekiwałam, a nawet teraz... To dowód, że tak naprawdę nie kochałam Lorenza. A ona ma niewielką szansę, by kiedykolwiek go poznać.

- Nic o tym nie wiesz. Jaką ty sama, biorąc pod uwagę okropne okoliczności twego przyjścia na świat, miałaś szansę na poznanie Florencji? Pozwól, że wyślę ojca Aniceta do Paryża z wiadomością. Florent jest zbyt znany. Lepiej, żeby go nie widziano w tamtej okolicy akurat teraz.

Fiora rozpaczliwie płakała, a nawet błagała, ale Leonarda, pozornie bezlitosna, choć z rozdartym sercem, zabandażowała jej ściśle piersi, by powstrzymać napływ mleka, zauważając zresztą, że właściwie może nie jest to konieczne, gdyż po urodzeniu Filipa Fiora nie miała pokarmu. A ponieważ teraz jej łzy i błagania przerodziły się w gniew, głos gospodyni stał się surowy:

- Przestań się zachowywać jak dziecko! Ta mała potrzebuje pokarmu, a nie będziemy co dwie minuty przystawiać jej do piersi innej osobie. Pomyśl trochę o niej!

Trzeba było pogodzić się z sytuacją. Zresztą nazajutrz rano państwo Nardi, drżąc z radości, której nie śmieli okazywać wobec rozpaczy młodej matki, przybyli do Suresnes z końmi i wygodnym powozem, aby noworodek odbył swą pierwszą podróż w jak najlepszych warunkach. Starannie wybrana mamka czekała już w domu przy ulicy des Lombards. Jak Trzej Królowie z Pisma Świętego przywieźli prezenty - niepraktyczne i urocze koronki i pomady dla Fiory - które były wyrazem ich miłości.

Kiedy Fiora, płacząc jak bóbr, sama podała swoją córkę Agnelle, ta ucałowała ją czule.

- Wiem, ile cię to kosztuje, droga przyjaciółko, ale bądź pewna, że Lorenza dostanie wszystko, czego dziecko może pragnąć, i że oboje z Agnolem będziemy ją kochać z całego serca. Zresztą, jeśli nie będziesz mogła jej wkrótce odwiedzić, obiecuję, że latem przyjedziemy z nią do Turenii...

- Nie wiem, czy to byłoby bardzo rozsądne - westchnęła Leonarda. - Już teraz widać, że Lorenza-Maria jest bardzo podobna do swojej matki...

- I całe szczęście - powiedział Agnolo - gdyż żal by mi jej było, gdyby przypominała swego znamienitego ojca, który jest wyjątkowo szpetny! Pozwólmy jednak, by natura uczyniła swoje, i zobaczymy, co będzie!

- Lorenza-Maria! - westchnęła Agnelle, kołysząc z rozgwieżdżonym wzrokiem białe zawiniątko, na które Fiora patrzyła z rozpaczą. - Jak ładnie! Tak więc tym imieniem zostanie ochrzczona dziś wieczorem w kościele Świętego Meredyka...

- Dziś wieczorem? - zdziwiła się Leonarda. - A kogo wskażecie jako rodziców?

- Nie mamy wielkiego wyboru - odpowiedział Agnolo. - Możemy ją zgłosić jedynie jako dziecko nieznanych rodziców, a Agnelle i ja wystąpimy jako rodzice chrzestni. Oczywiście dwoje sąsiadów będzie nam towarzyszyć w roli świadków.

- A więc nie będzie nosić swego prawdziwego nazwiska? - szepnęła Fiora. - Przecież mogłaby nazywać się dei Medici albo przynajmniej Beltrami.

- Tak słabo mnie znasz? - powiedział Agnolo. - Ksiądz dostanie pieniądze i tak to załatwię, żeby uznał mnie za ojca...

- No tak - zbuntowała się Agnelle - bardzo to miłe względem mnie! Tym bardziej że zasadniczo jest to córka twojej siostrzenicy!

- Nie obawiaj się - rzekł kupiec ze śmiechem. - Kiedy im się płaci, księża w kancelarii parafialnej nie są zbyt skrupulatni, a to pozwoli temu aniołkowi na noszenie naszego nazwiska: będzie się nazywała Lorenza-Maria dei Nardi. Czy to nie najważniejsze?

- Oczywiście! Ty masz zawsze najlepsze pomysły... Kiedy opuścili gospodarstwo, dom wydał się pusty, jakby zabrali ze sobą całe światło i ciepło. Oparta na poduszkach, od których odcinał się jej gruby czarny warkocz, Fiora w milczeniu patrzyła na swoje wyciągnięte ramiona, na dłonie spoczywające na cienkim prześcieradle wnętrzem ku górze. Były puste i nagle stało się to dla niej nieznośne. Podnosząc powieki, spojrzała na Leonardę, która opadła na ławkę i płakała, podparta łokciami na kolanach, z głową w dłoniach. Florenta oparty o okap kominka patrzył niewidzącym wzrokiem na dogasający ogień. Oboje zastygli nieruchomo, a ten bezruch zdawał się nie mieć końca. Nie śmieli odwrócić się w kierunku łóżka... Można było odnieść wrażenie, że również ich życie zatrzymało się z chwilą odjazdu powozu, którego ciche skrzypienie słychać jeszcze było, kiedy oddalał się w kierunku starego romańskiego mostu.

Nagły poryw gniewu wyrwał młodą kobietę z gorzkich rozmyślań. Nie będzie tkwić tak nieruchomo i głupio czekać, aż przestanie ją boleć serce. Jej donośny, jasny, rozkazujący głos sprawił, że tamtych dwoje podskoczyło.

- Podaj mi szlafrok, moja droga Leonardo! Chcę wstać. Stara panna natychmiast znalazła się przy niej, na wpół zaniepokojona, na wpół rozgniewana.