Выбрать главу

Fiora dowiedziała się tego godzinę później, kiedy to siedziała naprzeciwko niego i delektowała się pasztetem ze szczupaka, swoim ulubionym daniem. Jedli kolację sami, a usługiwał im jeden z paziów, który w miarę jak oberżysta przysyłał na górę potrawy, przynosił je na stół. Zgadując bowiem, że jego gość może mieć jakieś poufne informacje, Wielki Bastard zdecydował się przyjąć ją na osobności, w swojej komnacie. Aby wzbudzić jej zaufanie zaczął od wyjaśnienia przyczyn swojej obecności w Beaugency: udawał się do zamku w Plessisles-Tours, aby podziękować królowi, który nie tylko potwierdził jego prawo własności do dotąd posiadanych ziem burgundzkich, ale przyłączy! do nich kolejne.

- Nie sądzę - dodał - bym źle wybrał, uznając Ludwika XI za władcę. Gdyby moja bratanica Maria postanowiła panować sama nad Stanami Burgundii, z radością oddałbym mój miecz na jej służbę, ale nie mogę się zgodzić na jej chęć przyłączenia do cesarstwa niemieckiego posiadłości Wielkich Książąt Zachodu. Burgundia zrodziła się z Francji, jej książęta wywodzili się od Ludwika Świętego, a kwiaty lilii nie mogą służyć za karmę dla niemieckich orłów. Poza tym Maksymilian jest jedynie reprezentacyjnym naiwniakiem, podczas gdy Walezjusz jest wielkim władcą, nawet ze wszystkimi swymi wadami i znacznie mniej reprezentacyjną aparycją. Najwyższy czas, by Selongey zdał sobie z tego sprawę...

- Nie jestem pewna, czy kiedykolwiek mu się to uda, panie. Obawiam się, że stan jego umysłu jest mi nieznany.

- Mówisz, że nie widzieliście się od dwóch lat? Co się takiego stało? Masz teraz wystarczająco dużo czasu, by mi opowiedzieć tę długą historię, i wierz mi, że nie kieruje mną niestosowna ciekawość, lecz przyjaźń, którą nadal żywię dla twojego męża, i szacunek, jaki powziąłem podczas tego tak straszliwego roku dla twojej odwagi. Ile masz lat, donno Fioro?

- Dwadzieścia jeden, panie.

- Ja pięćdziesiąt osiem. Mógłbym być twoim dziadkiem, a zależy mi, by to podkreślić, abyś wiedziała, że możesz spodziewać się po mnie zrozumienia... i wyrozumiałości.

- Będzie mi potrzebna, bo obawiam się, że to ja jestem odpowiedzialna za to, że Filip i ja rozstaliśmy się pod Nancy. Miałam wtedy nadzieję, że to koniec tej zbyt długiej rozłąki, a on myślał tylko o tym, by zamknąć mnie w Selongey, podczas gdy sam nadal będzie walczył dla pani Marii. Nie mogłam tego znieść i...

- I rozłąka się przedłużyła. Obiecałem ci wyrozumiałość, moja droga, ale kobieta jest przede wszystkim strażniczką ogniska domowego. Pani JoannaMaria, moja nadobna małżonka, ani na chwilę nie opuściła przez wszystkie te trudne lata naszego zamku w Tournehem, który ma po ojcu. Wychowała tam nasze dzieci... ale proszę cię o wybaczenie: historie starego człowieka są mało interesujące, a to ty miałaś mówić.

Fiora opowiadała długo, nie starając się umniejszać swych win względem męża, jednak starannie pomijając wątek namiętnego związku z Lorenzem i jego niedawnych następstw. Jej opowieść zatrzymała się na kartuzji Val-de Benediction...

- Ślad Filipa urywa się na progu klasztoru i nikt nie może mi powiedzieć, co się z nim stało. Wyznam, iż obawiam się bardzo, że zgubiliśmy go na zawsze. Czy odbył z pielgrzymami całą drogę? Czy wraz z nimi wrócił? A później... dokąd mógł pójść? Czy ktoś ulitował się nad człowiekiem, który utracił pamięć? Myśl, że mógł umrzeć w nędzy na jakiejś odludnej drodze, często mnie prześladowała... ale gdzie go teraz szukać?

Jako że usługujący paź został już dawno odprawiony, Wielki Bastard napełnił kielich Fiory, a później swój, i zatopił w wielkich oczach barwy chmur uśmiechnięte spojrzenie.

- Dlaczego nie w Brugii? - zaproponował.

- W Brugii? Ależ on już dawno opuścił to miasto.

- Ale na pewno chętnie by tam wrócił. Uważam, że to bardzo piękne miasto...

Ze ściśniętym sercem Fiora, rozczarowana i oburzona, spojrzała na niego zasępionym wzrokiem.

- To niepięknie, panie, że sobie ze mnie drwisz.

- Ależ ja sobie z ciebie nie drwię. Uważam nawet, że nasze spotkanie jest jeszcze szczęśliwszym zbiegiem okoliczności, niż sądziłem, i że Bóg odegrał tu jakąś rolę. Mogę cię zapewnić, a wiem to z pewnego źródła, że Selongey znajdował się w Brugii w czasie ostatniego Bożego Narodzenia.

- To niemożliwe?!

- A to dlaczego? Ktoś, kogo dobrze znam, widział go na dworze księżnej, a nawet z nim rozmawiał. Zapewniam cię, że zdawał się w pełni władz umysłowych, choć nie był bardzo rozmowny, jak mi mówiono.

- Ale kto go widział? Tę osobę mogło zwieść podobieństwo zewnętrzne.

- Musiałaby go nie znać. Tymczasem pani de Schulembourg, która jest teściową mojej córki Joanny i najlepszą przyjaciółką mojej małżonki, choć nie jesteśmy już w tym samym obozie, zna Selongeya od dziecka. Znalazła go bladym i posępnym. Na jej pytania nie odpowiedział ani słowem. To prawda, że ta zacna dama jest dość gadatliwa, ale mogę cię zapewnić, że to był on.

- Filip w Brugii! - wykrztusiła oszołomiona Fiora. - To nieprawdopodobne...

- Może, ale tak jest! Pani de Schulembourg była tak mocno poruszona tym spotkaniem, że spiesznie udała się do Tournehem, by o nim opowiedzieć mojej małżonce. Wiesz, że trwa rozejm między parą Maria - Maksymilian i królem Ludwikiem? Spotkania są więc łatwiejsze... Ale co ci jest?

Opadłszy na poduszki wyściełające jej fotel, Fiora - pobladła, z zaciśniętymi nozdrzami i zamkniętymi oczami - zdawała się tracić przytomność. Targały nią dwa sprzeczne uczucia: radość i gniew. Radość z powodu wiadomości, że Filip znów jest sobą, a gniew dlatego, że ledwo wydobył się z koszmaru, w którym omal nie stracił życia, nie miał nic pilniejszego do zrobienia, niż popędzić do swojej najdroższej księżnej! A to oznaczało, że nigdy nie wróci do niej i że ostatecznie przewrócił kartę, na której zapisane było imię Fiory...

Uczucie chłodu na czole sprawiło, że otworzyła oczy. Antoni Burgundzki zwilżał jej skronie za pomocą mokrej serwetki, a jego niepokój był tak widoczny, że aż się uśmiechnęła.

- Bardzo dziękuję, panie, ale to nic takiego... to tylko radość. Istotnie to Bóg sprawił, że cię spotkałam.

- Ja też tak sądzę, ale napij się trochę tego hiszpańskiego wina, którego kilka butelek zawsze zabieram w podróż! Dobrze ci zrobi, a Bóg nie zobaczy w tym niczego niestosownego.

Fiora wypiła, czując jednak, że jej gniew tylko rośnie. Poprosiła więc o pozwolenie na odejście, tłumacząc to jakże naturalną potrzebą wypoczynku.

Książę dwornie odprowadził ją do samych drzwi, trzymając za rękę.

- Czy jutro ruszymy razem w drogę, skoro jedziemy w tę samą stronę?

To proste pytanie natychmiast zmieniło najbliższe plany Fiory, która zresztą nie bardzo wiedziała, co czuła jeszcze przed chwilą.

- Nie, panie, żałuję, ale chcę udać się do Brugii. Natomiast, jeśliby Wasza Wysokość zechciał odprowadzić panią Leonardę do mojego dworu w Rabaudiere, byłabym nieskończenie wdzięczna. Cierpi na bóle zbyt silne, by znieść kolejną długą podróż...

- Z przyjemnością, lecz czy sądzisz, że to rozważne: ruszać samej w tak daleką drogę?

- Mój służący będzie mnie ochraniać, a poza tym nie zamierzam być długo nieobecna.

Trudno było namówić Leonardę do zgody na tę zmianę planów. Stara panna niemal dostała białej gorączki, zaklinała swoje jagniątko do zrezygnowania z tego bezsensownego zamiaru, jednak zbyt dobrze znała wychowankę, by nie wiedzieć, że nic nie zmieni jej decyzji, że była gotowa odbyć podróż dookoła świata, by wykonać swój nieco odwetowy plan.

- Jesteś zadowolona, ale jeszcze bardziej rozgniewana, prawda? - zapytała.