Выбрать главу

Była może intymna, lecz urządzona z równym przepychem, jak reszta pałacu. Choć wojny Karola Zuchwałego zrujnowały jego rodzinę i Burgundie, nie było tego widać po tym budynku wyposażonym z ogromnym luksusem.

Pani d'Hallwyn najwyraźniej rozkoszowała się zaskoczeniem swej towarzyszki. - Szkoda, że nie będziesz miała okazji podziwiać łaźni. To coś wyjątkowego - oprócz pokojów kąpielowych są tam sauny parowe i niezwykle komfortowe komnaty do wypoczynku. Ale jesteśmy na miejscu.

Chwilę później, w galerii jasno oświetlonej przez wysokie ostrołukowe okna o różnobarwnych witrażach, Fiora skłaniała się głęboko przed młodą, dosyć wysoką kobietą, która zapewne była mniej więcej w jej wieku. Musiała przyznać, choć nie sprawiało jej to najmniejszej przyjemności, że Maria Burgundzka była urocza: szczupła i wdzięczna, miała olśniewająco białą cerę, mały nosek, piękne, żywe, jasnoorzechowe oczy i bujne włosy w zachwycającym kolorze złocistego kasztanu, które ledwie ujarzmiało nakrycie głowy z zielonego aksamitu i białego muślinu. Najwidoczniej musiała być podobna do swojej matki, Izabeli Burbońskiej, którą utraciła, gdy była dzieckiem, i która była największą i jedyną miłością Karola Zuchwałego. Po nim odziedziczyła pełne usta z opuszczonymi kącikami znamionującymi upór i zaokrąglony podbródek nadający jej twarzy kształt zbliżony do serca.

Przez chwilę przyglądała się młodej kobiecie trwającej w głębokim ukłonie z ciekawością, której nawet nie próbowała ukryć.

- Często się zastanawiałam, czy pewnego dnia cię ujrzę, pani - powiedziała jasnym głosem. - Tak więc to ty jesteś tą Fiorą de Selongey, która tak długo była przyjaciółką mego ojca?

- Bardziej właściwe byłoby określenie „zakładniczka", Wasza Wysokość. Nie z własnej woli znalazłam się w obozie księcia Karola!

- Wstań! Mówiono mi o tym, istotnie... jednakże miałaś szczęście przebywać w jego otoczeniu... aż do końca.

- Wasza Wysokość może powiedzieć, że aż do ostatniej chwili. Widziałam księcia rankiem w Nancy, jak dosiadał swego konia Moro i oddalał się we mgle ku ostatniej bitwie. Miałam także zaszczyt brać udział w jego pogrzebie...

W miarę jak mówiła, nieruchoma dotąd twarz Marii ożywiała się i nabierała blasku.

- Dlaczego nie przyjechałaś wcześniej? Mój Boże! Jest tyle pytań, które chciałabym ci zadać, tyle rzeczy, które chciałabym ci powiedzieć. Wiem, że mój ojciec szanował twoją odwagę...

- Mój małżonek nigdy nie wyraził chęci przedstawienia mnie Waszej Wysokości, a nie ukrywam, że między nami powstało poważne nieporozumienie. Ale teraz nie ma to wielkiego znaczenia, a jako że nie chcę bardziej opóźniać polowania...

- Mój Boże, prawda, polowanie! Pani d'Hallwyn, proszę powiedzieć mojemu panu małżonkowi, by ruszał beze mnie. Nie będę dziś polować.

- Ależ - przerwała Fiora - nie ma potrzeby, by Wasza Wysokość rezygnowała...

- Polować mogę każdego dnia, jeśli mi przyjdzie ochota. Dziś wolę porozmawiać z tobą... chyba że zechciałabyś zatrzymać się tu, w pałacu, na kilka dni?

- Nie, Wasza Wysokość. Przyjmij wyrazy wdzięczności, ale jeśli mego małżonka nie ma w Brugii, jutro stąd wyjeżdżam.

Maria Burgundzka ponownie uważnie spojrzała na swego gościa, szukając być może na jego twarzy śladu emocji, lecz go nie znalazła.

- Chodź ze mną! Naprawdę musimy porozmawiać.

Podążając za księżną, Fiora przemierzyła wielką, umeblowaną z przepychem komnatę, gdzie dwie damy wysokiego rodu - które na ich widok natychmiast głęboko się skłoniły - krzątały się, porządkując suknie i czepce. Później weszła do małego pokoju obitego czerwonym aksamitem ze złotymi frędzlami, przypominającego jej, choć był oczywiście mniejszy, wielki paradny namiot Zuchwałego, w którym po raz pierwszy ujrzała księcia. Na jego wyposażenie składały się głównie książki, biurko i ustawiona przed kominkiem ławeczka wymoszczona poduszkami, na której Maria usiadła, wskazując Fiorze miejsce obok siebie.

- Filip de Selongey jest człowiekiem niezbyt rozmownym - westchnęła - i niewiele zrozumiałam z twojej i jego historii, ale ponieważ nie chcę zmuszać cię do zwierzeń, powiedz mi tylko, od jak dawna nie widziałaś swego męża?

- Od dwóch lat, Wasza Wysokość. Życie z upodobaniem nieustannie nas rozdziela, a ja bardzo z tego powodu cierpię. Dlatego tak bardzo chciałabym go odnaleźć.

- Co cię skłoniło do myślenia, że jest tutaj?

- Naprowadził mnie na to Wielki Bastard Antoni, którego spotkałam przypadkiem.

Błysk gniewu pojawił się w orzechowych oczach, a ładne, pełne usta zacisnęły się.

- Mój drogi wuj, który ledwie mego ojca złożono w ziemi, pospiesznie dołączył do mego ojca chrzestnego, króla Ludwika! Naprawdę dziwną tworzymy rodzinę, w której ojciec chrzestny ograbia córkę chrzestną, a najlepsi przyjaciele jej ojca pomagają mu w tym działaniu...

- Jego Wysokość książę Antoni uważa, że ziemie należące kiedyś do Francji powinny do niej wrócić. Wielka szkoda, pani, że nie mogłaś poślubić delfina Karola. Byłabyś wielką królową...

- Wyobrażasz sobie, że miałabym poślubić ośmioletniego chłopca? - zawołała ze śmiechem Maria. - Oczywiście, kusząca była perspektywa francuskiego tronu, ale myślę, że będę, w każdym razie mam taką nadzieję, dobrą cesarzową Niemiec. Ale wracając do tematu: powiedziano ci prawdę. Pan Filip był tutaj w czasie Bożego Narodzenia. Przypuszczam, że Wielki Bastard dowiedział się o tym od pani de Schulembourg? Jest bardzo zaprzyjaźniona z jego żoną....

- Rzeczywiście, od niej. Czy mogę zapytać, gdzie jest teraz mój małżonek?

Księżna wstała i dwa lub trzy razy okrążyła pomieszczenie, po czym zatrzymała się przed Fiorą.

- Skąd miałabym to wiedzieć? Był tu zaledwie kilka dni. Wy, Selongeyowie, zdajecie się niezdolni do usiedzenia w miejscu przez jakiś rozsądny czas.

- Gdzie potem pojechał?

- Nie mam pojęcia! I nawet nie bardzo wiem, po co właściwie przyjechał. Obnosił się z ponurą miną, i to w okresie najprzyjemniejszych świąt w roku!

Fiora powstrzymała wzgardliwy uśmiech. Ta księżniczka miała w sobie wprawdzie gorącą krew Karola Zuchwałego, ale kto by to podejrzewał! Ze swoją porcelanową cerą, marzycielskim spojrzeniem i w sukniach skrojonych na modłę niemiecką, które spłaszczały jej piersi nawałem złotych koronek i poszerzały talię, niczym nie przywoływała tragicznej i wspaniałej legendy ostatniego księcia Burgundii. Obnosił się z ponurą miną? Naprawdę? Czy oczekiwała, że człowiek, który tyle wycierpiał, przyjedzie do niej radosny i gotów pląsać na dworskich balach?

- Sądzę, pani - powiedziała z goryczą - że przybył tu po coś niemożliwego do zdobycia. Po coś, czego nie byłaś zdolna mu dać.

- A czegóż to chciał?

- Miłości. Myślę, że on kocha Waszą Wysokość, że zawsze cię kochał i że nie mógł znieść widoku ciebie zamężnej i szczęśliwej. Jesteś bowiem szczęśliwa, nieprawdaż, pani?

- Nieskończenie! Miałam szczęście dać syna mojemu drogiemu małżonkowi i możliwe, że wkrótce dam mu kolejnego.

- To naturalne. Ale on, który przez tyle lat dzielił marzenia twego ojca, musiał zrozumieć, że nie ma tu już miejsca na te marzenia! Wyznam, że jestem rozczarowana, pani. Miałam nadzieję, że chociaż wysłałaś go gdzieś daleko z jakąś misją.

- Nic takiego nie zrobiłam. Mamy rozejm z królem Francji. Jaką misję mogłabym mu powierzyć?