- Szedłem z nimi aż do Tuluzy. Była to moja jedyna szansa na przeżycie, gdyż nie miałem ani miedziaka, a dzięki nim żyłem z datków. Przez chwilę myślałem, żeby iść z nimi aż do celu, ale coś silniejszego ode mnie zatrzymywało mnie na tej ziemi, na której, jak sądziłem, się znajdujesz. Cierpiałem tak bardzo, że zapominałem przez to o mojej nienawiści do Ludwika XI. Chciałem tylko jednego: odnaleźć ciebie...
- Filipie!
- Zamilcz! Pozwól mi dokończyć! W Tuluzie udałem, że boli mnie noga, i moi towarzysze poszli dalej beze mnie. Zostałem w szpitalu Świętego Jakuba, gdzie otrzymywałem pożywienie w zamian za drobne posługi. Czekałem na pielgrzymów wracających na północ, najlepiej w stronę Tours. Kiedy się pojawili, ruszyłem z nimi i w ten sposób nareszcie dotarłem do gniazda... Ludwika XI! - warknął głosem pełnym takiej nienawiści, że przeraził Fiorę.
- Czy habit, który nosisz, nie skłania do wybaczenia i miłosierdzia? - zapytała z łagodnym wyrzutem.
- Niewątpliwie... ale nie jestem pewien, czy naprawdę dostąpiłem łaski bożej - odpowiedział z gorzkim uśmiechem. - Jednakże podszedłem do łuczników strzegących zamku. Chciałem rozmawiać z tym Szkotem, którego przed chwilą wspomniałaś, a którego zachowałem w pamięci jako walecznego żołnierza, ale powiedziano mi, że wyjechał. Wówczas to podszedł do mnie jakiś mężczyzna i zapytał, czego szukam. Odpowiedziałem, a on zaproponował, że wskaże mi twój dom... ale kiedy tam szliśmy, powiedział, że ciebie już w nim nie ma, że wyjechałaś na zawsze z powrotem do Florencji ze swoim synem i służbą. A ponieważ zdziwiłem się, że wróciłaś do miasta, które tak źle cię potraktowało, zaczął się śmiać: „Nie ma nic, czego kobieta tak piękna jak donna Fiora, nie może uzyskać od mężczyzny, a Lorenzo Medyceusz jest wszechmocny. Już od dawna jest jej kochankiem...".
- Mój Boże! - westchnęła przerażona Fiora. - Któż mógł powiedzieć coś podobnego?
- Człowiek, który najwyraźniej dobrze cię zna, doradca króla, ponoć także jego cyrulik...
- Oliwer le Daim! Ten nędznik, który mnie nienawidzi i próbował nas zabić, Leonardę i mnie, ośmielił się tak ci powiedzieć?
- Omal go nie udusiłem, ale przysięgał na wszystkich świętych w niebiosach, że mówi prawdę, a ponieważ dodał, że Dom w Barwinkach należy teraz do niego i że jeśli chcę, może mnie w nim gościć, zostawiłem go i uciekłem. Gdybym został, to pewnie w końcu bym go zabił i poszedł podłożyć ogień pod ten przeklęty dom...
- Dlaczego tego nie zrobiłeś? Zaoszczędziłbyś nam obojgu wielu cierpień. Gdybyś poszedł do Rabaudiere, zobaczyłbyś otwarte okna, a w ogrodzie Leonardę z naszym dzieckiem... Przysięgam, że tam byłam! Zresztą, jeśli mi nie wierzysz, chodź ze mną. Towarzyszący mi służący odpowie na twoje pytania, ja nawet nie otworzę ust! Chodź, błagam cię!
- Nie... Nie zniżę się do wypytywania służącego. Wolę ci uwierzyć!
Fiora patrzyła z rozpaczą na tę zaciętą twarz, ten nieruchomy profil wyraźnie odcinający się na niebiesko-purpurowym tle witraża. Jej serce biło jak oszalałe, czuła, że zamiast ich zbliżyć, każde z słów, które wymieniali, jeszcze bardziej pogłębia dzielącą ich przepaść. Aby dać sobie trochę czasu na zastanowienie, szepnęła zdławionym głosem:
- Co zrobiłeś później?
- Wziąłem znów do ręki kij pielgrzyma i ruszyłem w drogę. Straciłem chęć do życia. Nęciła mnie pobliska rzeka, ale rycerz, nawet znalazłszy się w nędzy, nie ma prawa popełnić samobójstwa. Mogłem jeszcze walczyć. Przypomniałem sobie wówczas o krewnym matki, którego zamek znajdował się w pobliżu Vendóme. Jeśli jeszcze żył, mógł mi dać to, czego tak potrzebowałem: konia, miecz i możliwość dotarcia do Flandrii, by móc podjąć walkę dla księżnej Marii...
- Domyślam się, że twoje pragnienie się spełniło - powiedziała Fiora - ponieważ w czasie Bożego Narodzenia pani de Schulembourg widziała cię w Brugii. Ja także ją tam spotkałam, opowiedziała mi, co się wydarzyło. Myślę, że kochałeś panią Marię od dawna...
Teraz z kolei Filip się zdziwił.
- Ja? Ja kocham księżnę od dawna? Ach, prawda - dodał z pogardliwym uśmiechem - klęczałem przed nią, kiedy wszedł ten niemiecki prostak, którego poślubiła, ale nie wyznawałem jej miłości.
- Naprawdę?
- Przysięgam na honor! Błagałem ją o ponowne podjęcie walki o naszą Burgundie opanowaną przez ludzi króla.
Błagałem, by powierzyła mi solidny oddział wojska i broń. Dzięki temu wznieciłbym bunt w regionie Selongey, a wtedy bez wątpienia inni poszliby w nasze ślady...
Kiedy mówił o swoim marzeniu, w jego oczach znów pojawił się blask, ten blask, którego nie wywoływała już miłość do żony. Ta konstatacja obudziła zazdrość Fiory i wywołała jej gniew.
- Szaleństwo! Nigdy by ci się to nie udało. Zostałbyś pokonany i tym razem nie zszedłbyś z szafotu żywy.
- No i co z tego? - burknął. - Nie wyobrażasz sobie, jak bardzo żałuję, że nie umarłem. W każdym razie księżna nie wysłuchała mojej prośby, gdyż myśli, patrzy i oddycha tylko za pośrednictwem swego małżonka, tego ufryzowanego blondyna, tego Niemca, którego interesują jedynie Flandria i Artois.
- Brak ci logiki - powiedziała Fiora chłodno. - Gdyby wysłuchano twojej prośby, walczyłbyś właśnie dla tego Niemca. To w jego ręce trafiłaby twoja kochana Burgundia. Wielki Bastard nie mógł znieść tego, że czarne orły depczą kwiaty lilii. Twoi uwielbiani książęta, na tym, który tu spoczywa, skończywszy, byli Walezjuszami, dokładnie tak jak król Ludwik, a matka twojej księżnej Marii była Francuzką. Nie przerobisz historii na swoją modłę, Filipie de Selongey, a teraz powinieneś pomyśleć o swoim synu, twoim synu, który absolutnie nie uczy się być sklepikarzem!
Jako że tym razem Filip zachował milczenie, Fiora, czując, że dotknęła czułej struny, chciała wykorzystać swoją przewagę.
- Uważasz, że własny brat Zuchwałego i jego najwierniejszy dowódca, uważasz, że ludzie tacy jak Filip de Crevecceur, jak bracia Croy i tylu innych, przyłączyliby się do króla Ludwika, gdyby nie widzieli w nim władcy godnego tego, by mu służyć? Nie proszę o tak wiele, ale wróć do nas, Filipie! Nie musimy mieszkać w Turenii. Pojedziemy do Selongey, by spędzić tam razem resztę życia!
Obeszli już całą kolegiatę i ponownie znaleźli się przy grobie, przy którym nie było teraz nikogo. Filip machinalnie zapalił zgasłą świecę...
- Przy nim jest mi dobrze, Fioro! Kiedy opuściłem Brugię, przejęty odrazą do tej pary skoncentrowanej na życiu rodzinnym i myślącej tylko o polowaniu lub urządzaniu przyjęć, chciałem pomodlić się na grobie księcia i poprosić go, by wskazał mi drogę. Byłem spragniony wielkości, poświęcenia. I zobaczyłem nadchodzącego Battistę w habicie nowicjusza. Pojąłem, że to odpowiedź, na którą czekałem. Zostałem...
- Nie kochasz mnie! Nigdy mnie nie kochałeś! - zawołała Fiora, a z jej oczu znów popłynęły łzy.
Wtedy, po raz pierwszy od długiego czasu, spojrzał na nią i Fiora, półprzytomna ze wzruszenia, zrozumiała, że się myli, że miłość nie umarła. Filip powoli położył na płycie długą, szczupłą dłoń.
- Na tego, który tu spoczywa i na wierność, którą mu poprzysiągłem - kochałem tylko ciebie!
- Wróć więc, błagam cię! Wróć ze mną! Zmierzałam do Selongey, pojedźmy tam razem i poślijmy po naszego syna! Nie pojadę więcej do Rabaudiere, ale wróć, błagam! Nie karz nas obojga! Możemy jeszcze być tacy szczęśliwi... - Tak myślisz?