Ponadto Filip w swoich planach na pewno nie brał pod uwagę, że jego syn miałby służyć królowi Francji. Co więc robić? Co postanowić? Co wybrać?
Podczas podróży powrotnej do domu w ciepłym, pełnym blasku, wiosennym powietrzu, Fiora stopniowo zaczęła szkicować plan przyszłości. Nieważne było, co Filip myślał o swoim florenckim teściu, nieważna była ledwie ukrywana wzgarda dla ludzi traktujących handel jak jedną ze sztuk pięknych! Budziła się w niej obywatelka Florencji i pomyślała, że gdyby Lorenzo Medyceusz wygrał wojnę z papieżem, byłoby przyjemnie wrócić tam ze swoimi dziećmi, Leonardą i wszystkimi, którzy chcieliby jej towarzyszyć. Myśl o odebraniu małej Lorenzy napełniała ją radością. Jakiś wewnętrzny głos podpowiadał jej wprawdzie, że odbieranie jej teraz zacnym Nardim byłoby straszliwym okrucieństwem, ale tłumiła go wytłumaczeniem, że pewnie Agnolo pragnął dokonać żywota w swoim rodzinnym mieście, które jego żonie bez wątpienia się spodoba. Trzeba by było to rozpatrzyć. Zresztą nic nie wiedziała na temat wojny... może daleko jej było do zakończenia.
Tak rozmyślała Fiora, podczas gdy droga przesuwała się pod końskimi kopytami, ale im bliżej było okolic Loary, czuła coraz bardziej gorączkową niecierpliwość, by zobaczyć dom i ogród, zapewne cały ukwiecony i pachnący, by schronić się wygodnie w tym własnym raju i by, przede wszystkim, nie ruszać się z niego przez długie, bardzo długie miesiące...
Toteż, kiedy przekroczyli wschodnią bramę Tours i opuścili brukowaną drogę prowadzącą do królewskiego zamku w Plessisles-Tours, żeby wjechać na trakt wiodący do jej domu, Fiora, jakby prowadziła oddział do natarcia, wydala tak głośny okrzyk radości, że spłoszyła kruki z pola, i puściła konia galopem. Ponad zieloną falą drzew dostrzegła łupkowe dachy i szczyt wieżyczki. Nie zwalniając, wjechała w zapadniętą aleję obrośniętą omszałymi dębami i dopiero na widok drzwi wstrzymała konia, który stanął dęba.
- Leonardo! Petronelo! Khatoun! Stefanie!... Jesteśmy!
Nikt jej nie odpowiedział...
A później nagle z kuchni wybiegła Petronela i ruszyła pędem w kierunku przybyłych, krzycząc i płacząc:
- Uciekajcie! Na miłość boską, uciekajcie! Nie pozwólcie się złapać!
Fiora i Florent nie zdążyli zadać jakiegokolwiek pytania. Z domu wybiegło dwóch łuczników, starając sieją dogonić. Na ich wezwanie zza domu wyłoniło się dwóch innych żołnierzy. Rzucili się do koni i pochwycili je za uzdy mimo wysiłków dwojga podróżnych, by im w tym przeszkodzić.
- Co to ma znaczyć? - zawołała rozjuszona Fiora. - Czego ode mnie chcecie?
Żołnierzom udało się schwytać Petronelę, którą zawlekli do domu, szlochającą i wydającą nieartykułowane okrzyki.
- To znaczy, że zostałaś zatrzymana... - odezwał się głos, w którym Fiora usłyszała tryumfalną radość.
Choć w pierwszej chwili nie wierzyła własnym oczom, był to Oliwer le Daim, który w towarzystwie żołnierza wyszedł przez wdzięczne, zwieńczone łukiem drzwi i niespiesznie zbliżał się do Fiory. Dwaj łucznicy, po raczej bezceremonialnym ściągnięciu z konia, trzymali ją za ramiona.
- Zatrzymana? Ja? A to dlaczego? - zawołała młoda kobieta.
- Nasz Sire król ci to wytłumaczy... może. Ja mogę ci tylko powiedzieć, że twój przypadek jest poważny... i że chodzi co najmniej o zdradę...
- Gdzie jest mój syn? Gdzie jest pani Leonarda i Khatoun?
- W bezpiecznym miejscu, nie obawiaj się. I są bardzo dobrze traktowani...
- A ja? - zawołał Florent, daremnie starając się uwolnić Fiorę. - Czy ja też jestem zatrzymany?
- Ty? - powiedział królewski cyrulik z pogardą. - Ty jesteś niczym... zwykłym sługą. Idź sprawdzić, czy cię nie ma gdzie indziej.
- Nigdy! Nigdy nie opuszczę donny Fiory, a jeśli chcesz ją gdzieś zabrać, to mnie zabierzesz wrąz z nią.
- Sierżancie! - westchnął le Daim, przybierając zbolałą minę wielkiego pana, któremu ktoś zawraca głowę. - Zabierzcie mi stąd tego chłopaka! Przywiążcie go w stajni. Później zobaczymy, co z nim zrobić...
Podczas gdy stawiającego energiczny opór młodzieńca wleczono w kierunku zabudowań, Fiora ze związanymi rękami stała pomiędzy łucznikami. Cios, który jej zadano, był tak nieoczekiwany, że nawet nie myślała o stawianiu jakiegokolwiek oporu, jednak nie mogła sobie odmówić przyjemności zmierzenia pogardliwie od stóp do głów niepozornego człowieczka, który bezwstydnie upajał się sytuacją
- Dostałeś to, czego chciałeś, prawda? Jeśli dobrze rozumiem mieszkasz w moim domu?
- Twoim domu? Król ma zawsze prawo odebrać to, co podarował, jeśli ktoś zdradzi jego zaufanie.
- Ty natomiast go nie zdradzasz?
- Szczerze powiedziawszy... nie. Jeśli sprawi ci to przyjemność, to informuję, że jeszcze się nie wprowadziłem, czego żałuję, gdyż dom jest naprawdę uroczy. I urządzony z takim smakiem! Przyjechałem tylko na krótko, ale bądź pewna, że wkrótce będę tu na stałe...
- Nie ciesz się na zapas! Nie warto dzielić skóry na niedźwiedziu, zanim się go zabije. Ale zmieniając temat: dokąd zostanę zawieziona? Do Loches?
- Nie, niestety! Wolałbym, żeby tak było, ale król rozkazał, by pojmano cię zaraz po powrocie i zawieziono do więzienia w Plessis. Sądzę, że chce cię mieć pod ręką...
Gwałtowny lęk ścisnął serce Fiory i nieco stłumił jej dumę.
- Skoro uważasz, że wygrałeś, to mógłbyś okazać się wspaniałomyślny albo chociaż po ludzku przyzwoity i powiedzieć mi, gdzie jest mój syn. Chyba rozumiesz, że się niepokoję?
- Naprawdę? Przecież wcale się nim nie zajmujesz? Zresztą podobnie, jak swoją córką...
Fiorze udało się nie okazać, jak to stwierdzenie nią wstrząsnęło, ale trafił celnie. Skąd ten demon mógł dowiedzieć się o Lorenzy? Czy była śledzona, szpiegowana od chwili wyjazdu z Rabaudiere i przez cały czas później? To było prawie niemożliwe, ale przecież wiedziała od dawna, że Ludwik XI wykreślił słowo „niemożliwe" ze swojego słownika. Rezygnując z zadawania kolejnych pytań, które sprawiłby zbyt dużą satysfakcję temu nędznikowi, zwróciła się do sierżanta:
- Skoro mam iść do więzienia, czy zechcesz mnie do niego zaprowadzić? Tam czy gdzie indziej, bardzo potrzebuję odpoczynku...
Ruszyli w drogę, słysząc dobiegające z oddali wściekłe krzyki Florenta, którego musiano przywiązywać w stajni. Pół godziny później Fiora i jej eskorta weszli na paradny dziedziniec zamku. Młoda kobieta myślała, że zostanie zamknięta w dużej, samotnej wieży, tej, którą zwano Sprawiedliwością Króla, ale tak się nie stało. Przecięli tylko plac, na którym znajdowały się pomieszczenia gwardii szkockiej i gdzie pośród wrzawy i okrzyków zachęty wielu z walecznych synów tego narodu próbowało się na szable. Na darmo szukała wzrokiem wysokiej sylwetki swego przyjaciela, Mortimera, a nie dostrzegłszy go, przestała interesować się tym, co widzi.
Inne, mniejsze więzienie znajdowało się na styku paradnego dziedzińca i ogrodów, w murze obronnym zamku. Musiało być zastrzeżone dla ważniejszych więźniów, więc nowo przybyła, spodziewająca się lochu, była przyjemnie zaskoczona. Pomieszczenie, do którego ją wprowadzono, nie robiło wrażenie luksusowego: podłogę zrobiono z grubo ciosanych płyt, w drzwiach zaopatrzonych w żelazne rygle i ogromne zawiasy widniał mały, zakratowany otwór. Wąskie okno, usytuowane tak wysoko, by zniechęcać do wspinania się do niego, zaopatrzone było w dwa skrzyżowane pręty grube jak ręka dziecka. Jednakże znajdowało się tam łóżko z zasłonkami i pościelą, stolik do toalety, drugi do jedzenia, kufer na ubrania i dwa meble do siedzenia: krzesło z podłokietnikami i zydel. Wreszcie dozorca przyjmujący więźniarkę przypominał istotę ludzką, a nie gotowego gryźć molosa. Kiedy otworzył przed nią drzwi celi, podał jej rękę, przestrzegając, by uważała na próg. Podziękowała mu z uśmiechem, po czym spostrzegłszy łóżko, wyciągnęła się na nim wyczerpana, zapadając natychmiast w głęboki sen.