- Oni grzecznie poczekają, ale ja muszę się z nim widzieć osobiście - nalegała młoda kobieta. - Jest w domu?
- W swoim gabinecie. Zaprowadzę cię...
- Ja też chcę wejść! - zawołał Tornabuoni. - I nie rozumiem, dlaczego...
- Damy mają pierwszeństwo! - odrzekł szef straży, którego wilczy uśmiech wyrażał niewielki szacunek, jaki żywił dla młodego mężczyzny. - Jestem pewien, że donnie Fiorze nie zajmie to dużo czasu. Przecież możesz chwilę poczekać...
Mówiąc to, okrążył muła, starając się dostrzec twarz leżącego na nim mężczyzny.
- Nie żyje?
- Po prostu zemdlał, jak sądzę, ale może trzeba by mu udzielić jakiejś pomocy? To Carlo Pazzi, messer Savaglio. Właśnie przybył z Rzymu, kiedy został zaatakowany...
- Udzielić pomocy jednemu z Pazzich! Zdajesz sobie sprawę, Savaglio?
Fiora podeszła do Luki tak blisko, że mógł poczuć jej oddech:
- Wszyscy tutaj wiedzą, że jest niewinny - wycedziła przez zęby. - Przypomnij sobie może, że jedna z sióstr Lorenza wyszła za Pazziego... i że nie był on niepokojony. Lorenzo sam osądzi tego tutaj... a ja podporządkuję się jego decyzji.
Nie czekając na odpowiedź, ruszyła szybkim krokiem w kierunku stromych schodów prowadzących na piętra, poprzedzana przez służącego, który miał ją zaanonsować, jako że Savaglio wolał mieć na oku tę zgraję, najwyraźniej nie budzącą w nim najmniejszego zaufania.
Idąc za kroczącym z namaszczeniem służącym, Fiora przemierzyła pomieszczenia, których przepych był jej tak znajomy. Pamiętała te wielkie tapiserie przetykane złotem, te kosztowne meble ustawione w celowym nieładzie na grubych dywanach pochodzących z Persji czy z odległego Kataju, te kredensy wypełnione po brzegi inkrustowanymi drogimi kamieniami przedmiotami ze złota i srebra, cały ten zbytek, na otaczanie się którym pozwala majątek i nienaganny gust. Weszła w końcu do pomieszczenia, w którym w wielkich malowanych szafach, sięgających aż do złoconego i zdobnego w herby sufitu, można było zobaczyć mnóstwo ksiąg oprawnych w skórę, pergamin, aksamit, a nawet w cyzelowane srebro. W chwili gdy przekraczała próg, Lorenzo Medyceusz opuszczał to pomieszczenie z takim impetem, że omal jej nie przewrócił. Przytrzymał ją i na chwilę przytulił.
- Fiora! Jaka miła niespodzianka!... Poczekaj na mnie chwilę, muszę tylko zobaczyć, co to za tumult...
- Właśnie o tym chcę z tobą porozmawiać. To trochę moja wina. Chodź zobaczyć!
Pociągnęła go na krużganek biegnący nad podwórcem i wskazała grupkę złożoną z Luki, muła, którego Savaglio bez zbytnich ceregieli uwalniał od jego ładunku, oraz rzeźnika.
- Wymogłam na twoim kuzynie i na zgrai, którą zebrał, by poderżnąć gardło temu nieszczęśnikowi na grobie Giuliana, żeby najpierw doprowadzono go przed twoje oblicze.
- Mam wrażenie, że go poznaję - powiedział Lorenzo, mrużąc krótkowzroczne oczy, by lepiej widzieć. - To chyba Carlo Pazzi, biedaczysko?
- Tak, to on. Przybył z Rzymu z Khatoun, moją dawną tatarską niewolnicą, zwróconą mi przez Catarinę Sforzę. Twój kuzyn i banda bydlaków zamierzała ich zamęczyć, ale interweniowałam z Chiarą i dwoma jej służącymi. Khatoun jest teraz w pałacu Albizzich, gdzie się nią troskliwie zajęto. Musisz jeszcze tylko postanowić, co z Carlem, chcę cię jednak uprzedzić, że nie zniosę, by stała mu się krzywda.
Lorenzo nie odpowiedziawszy, przechylił się nad balustradą i rozkazał dowódcy straży, by przyprowadzono więźnia. Później wziął Fiorę za rękę i zaprowadził do biblioteki, gdzie usadził ją obok wielkiej wazy z wysadzanego perłami ametystu, najcenniejszego przedmiotu w tym pomieszczeniu.
- Skąd znasz Carla Pazziego? - spytał wreszcie, a jego ostry głos miał to metaliczne brzmienie, przed którym Fiora nauczyła się mieć na baczności.
- Z Rzymu. Wraz z hrabiną Riario pomógł mi w ucieczce. Muszę ci przypominać o liście, który ci przekazałam? Oboje rozpaczliwie pragnęli, aby zamach się nie powiódł.
- Donna Catarina miała powód - powiedział Wspaniały, wzruszając ramionami. - Kochała mojego brata. Ale jaki on mógł mieć motyw?
- Byłeś dla niego dobry, chciałeś nawet, by Demetrios go leczył. Był przekonany, że byłeś jego jedynym przyjacielem w tym mieście.
Przerwało jej wejście Savaglia z dwoma strażnikami niosącymi Carla. Nieszczęśnik miał zamknięte oczy i z trudem oddychał, a na jego szczupłej twarzy wysychająca krew znaczyła czarne smugi. Położono go na wymoszczonej poduszkami ławie. Z wykręconą szyją, co zmuszało go do przekrzywiania głowy, oraz z pozbawionymi życia cienkimi kończynami przypominał bezwładną marionetkę. Pełna litości Fiora uklękła przy nim, żądając chłodnej wody, bandaży, soli trzeźwiących i kordiału. Sługa przyniósł to, o co prosiła, i przyłączył się do młodej kobiety próbującej ocucić Carla. Przyglądał się temu stojący za nimi z pochmurną miną Lorenzo. Wreszcie, kiedy już zaczynano tracić nadzieję, ranny wydał głębokie westchnienie i z trudem otworzył oczy. Coś błysnęło w ich błękitnej głębi, kiedy rozpoznał pochyloną nad nim twarz.
- Fiora! - szepnął. - To jakiś cud! Czy... dobrze się czujesz?
To pytanie, zadane dziecinnym, lecz wzruszającym głosem, wywołało jej uśmiech. Nawet gdy był na wpół żywy, pierwszą myślą tego dziwnego chłopca była troska o jej zdrowie.
- Bardzo dobrze, Carlo... i to dzięki tobie. To istotnie cud, że się spotkaliśmy, ale po co tu przyjechałeś? Nie wiedziałeś, na jakie niebezpieczeństwo się narażasz?
- Wiedziałem, ale nie mogłem dłużej pozostać w Rzymie. Papież jest wściekły na Medyceuszy... i na ciebie. Wciąż mówi o wojnie! Ja zaś stałem się jedynie śladem jego dawnych nadziei i zostałbym zgładzony, gdyby donna Catarina mnie nie ukryła. Ona także umożliwiła nam opuszczenie Rzymu, Khatoun i mnie. Khatoun chciała odnaleźć ciebie...
- A ty? Czy ty także chciałeś mnie odszukać? Zapadła chwila ciszy, a na twarzy rannego pojawił się cień nieśmiałego uśmiechu.
- Nie. Wiedziałem, że spotkanie ze mną nie będzie dla ciebie przyjemne. Miałem tylko nadzieję... na powrót do mojego ogrodu w Trespiano. Przeżyłem tam jedyne jasne dni mego życia. Jeśli zaś chodzi o komedię, do odegrania której nas zmuszono, chciałbym, żebyś o niej zapomniała i żebyś żyła tak, jakbym nie istniał...
- O jaką komedię chodzi?
Pytanie to zadał Lorenzo, a ton jego głosu był ostry i agresywny. Podniósłszy głowę, Fiora ujrzała jego sarkastycznie wykrzywione usta i niepokojący błysk gniewu w czarnych oczach. Znała go zbyt dobrze, by nie wiedzieć, że nie zadowoli się półprawdą. Nie puszczając dłoni wyczerpanego rozmową Carla, powiedziała tak cicho, iż tylko Wspaniały mógł to dosłyszeć:
- W dniu poprzedzającym moją ucieczkę z Rzymu papież udzielił nam ślubu w swojej prywatnej kaplicy...
W tej właśnie chwili, jakby niebiosa tylko czekały na te słowa, by okazać swą dezaprobatę, nad miastem przetoczył się grzmot i lunął ulewny deszcz, a zaraz potem rozległy się krzyki:
- Śmierć Pazzim! Wydajcie go nam!
Przerażona Fiora mocniej ścisnęła chudą dłoń, którą trzymała, i wyszeptała: - Jeśli go wydasz, Lorenzo, to i mnie będziesz musiał wydać...
Rozdział drugi
Gość w Sant-Jean
Następne chwile były straszliwe. Lorenzo, którego czarna szata czyniła jeszcze wyższym, wznosił się niczym złowróżbny cień nad rannym i klęczącą przy nim młodą kobietą. Jego zaciśnięte pięści i spięta twarz wyrażały niemy gniew, który być może budził w nim nawet mordercze instynkty. Fiora, przywołując całą swą odwagę, podniosła się powoli i stanęła naprzeciw niego, świadoma, że rzuca w ten sposób wyzwanie żądnemu zemsty władcy, a nie mężczyźnie, który czasem z miłości tracił rozum w jej ramionach.