- Powróciłbym tam, skąd przybyłem, Sirel - Och!...
Mimo iż skarga Fiory była cichutka, to król ją dosłyszał i gestem dłoni nakazał ciszę.
- Wróciłbyś do klasztoru?
- Tak, Sire. Straciłem ochotę służenia jakiemukolwiek panu poza Bogiem. Niech król mi wybaczy!
- Nie mogę mieć ci za złe tak szczytnego zamiaru, ale ta wolność była czysto hipotetyczna. W istocie daję ci wybór między dwiema ewentualnościami: albo wrócisz na swoje burgundzkie ziemie, które ci pozostawiono, ze swą małżonką oraz synem i obiecasz, że będziesz tam pędził spokojny żywot, albo masz przed sobą długie i radosne lata w zamku Loches, a dokładnie w jednej z klatek w lochu! Zbliż się tu, donno Fioro!
Młoda kobieta podeszła powoli do męża, nie śmiejąc na niego spojrzeć.
- Sirel - powiedziała, podnosząc na władcę oczy pełne łez, które dzielnie starała się powstrzymać - upraszam króla, by nie zmuszał pana de Selongey do tak trudnego wyboru. Błagam, by pozwolił mu wrócić do klasztoru Matki Boskiej!
- A co stanie się z tobą, pani?
- To, co król sobie zażyczy, by się stało, lecz błagam go, by pozwolił mi żyć w spokoju. Jestem bezgranicznie zmęczona...
- Nic w tym dziwnego! W każdym razie zachowasz Rabaudiere, którą ofiarowuję definitywnie tobie i twoim potomkom. Ale... zobaczmy no, kto tu do nas idzie!
Była to księżniczka Joanna, która po zakończeniu pojedynku opuściła trybunę po tym, jak ojciec szepnął jej coś na ucho. Trzymała za rękę małego Filipa, a za nimi szła Leonarda.
Tak jak wszyscy, Filip odwrócił głowę w kierunku, w którym patrzył król. Zamarł na widok pełnej uroku grupki, którą tworzyła utykająca księżniczka i chłopczyk robiący wrażenie, jakby ją podtrzymywał. Joanna zatrzymała się.
- Czy zechcesz uściskać swego ojca? - spytała łagodnie. Dziecko spojrzało z zachwytem na wysokiego rycerza w zbroi, tak podobnego do obrazu, jaki miało w wyobraźni, i nie wahało się ani chwili. Wyciągnąwszy rączki, podbiegło do niego, a Filip ukląkł, by pochwycić syna w ramiona, nie przytulając go jednak zbyt mocno, gdyż kontakt ze stalą nie mógł być dla dziecka przyjemny. Zapał, z jakim go uściskał, wywołał uśmiech na twarzy Ludwika XI, który zdawał się nie dostrzegać dwóch łez spływających po policzkach niewzruszonego pana de Selongey.
- Myślę - westchnął - że sprawa została rozstrzygnięta! Powstawszy z trudem z tronu, zszedł po trzech stopniach prowadzących z trybuny na piaszczysty dziedziniec.
- Nie zażądamy od ciebie złożenia przysięgi na wierność - powiedział surowo do Filipa. - Ale wymagamy, byś przyrzekł, że nie będziesz się więcej starał nam szkodzić, a gdy nadejdzie czas, że nie będziesz uczył twoich synów nienawiści do Francji, przeciwnie - pozwolisz im jej służyć. Nie zapominaj, że Selongey leży w Burgundii i że Burgundia powróciła do naszej Korony, zgodnie z feudalnym prawem stanowiącym, że tak się stanie, jeśli książę z dynastii Walezjuszy umrze, nie pozostawiając męskiego potomka.
Filip powstał i postawił syna na ziemi, a dziecko skorzystało z tego, by pobiec do matki. Przez chwilę przyglądał się temu dziwnemu człowieczkowi, którego przerastał o głowę, temu człowieczkowi, który miał tak mało z króla... z wyjątkiem takich chwil, jak ta, kiedy promieniował niewiarygodnym majestatem. Filip powoli przyklęknął i wyciągnął rękę.
- Sire, na mój honor i nazwisko, które noszę, przysięgam, że nigdy więcej nikt z Selongeyów nie podniesie broni przeciwko królowi Francji.
- Dziękujemy ci za to! No cóż, donno Fioro, twoja rodzina jest w komplecie.
Powierzamy ci tego buntownika! Będziesz go strzec i nie wątpimy...
- Nie, Sire, litości! Nie chcę brać na siebie takiej odpowiedzialności!
- Zrobisz, co zechcesz! Życzymy wszystkim dobrego wieczoru. No i co, moja córko - dodał, zwracając się do księżnej Orleanu - czy jesteś z nas zadowolona?
- Tak, Sirel Tak naprawdę nigdy nie wątpiłam w twoją sprawiedliwość. Ale dlaczego naraziłeś donnę Fiorę na tak długie oczekiwanie, a także na strach o własne życie? Czy naprawdę musiałeś odwoływać się do Boga?
Rozmawiając, ona i Ludwik XI szli w kierunku królewskich apartamentów. Król uśmiechnął się i ściszając głos, pochylił się, by być lepiej słyszanym:
- Oczywiście, że nie! Szybko pojąłem, że ta nieszczęśnica stała się ofiarą knowań, lecz musiałem sprawić, by wszyscy myśleli, że jej życie jest zagrożone, bo tylko w ten sposób mogłem spowodować, że ten uparciuch, jej mąż, wyjdzie ze swej nory...
- Ale ona? Dlaczego jej nie poinformowałeś?
- Ponieważ jednak popełniła tyle głupstw, że zasługiwała na małą nauczkę. I zabraniam ci mówienia jej o czymkolwiek. Nie bardzo lubię wyjaśniać meandry moich myśli! A teraz, moja córko, siadajmy do stołu! Prawdę mówiąc, to wszystko bardzo zaostrzyło mi apetyt!
Fiora z Filipem, synkiem i Leonardą wracała konno do Domu w Barwinkach, lecz małżonkowie nie zamienili jeszcze ani słowa. Selongey trzymał syna przed sobą w siodle i nie mógł się na niego napatrzeć. Fiora czuła, jak ogarnia ją smutek, gdyż mąż zupełnie nie zwracał na nią uwagi. On i chłopczyk zdawali się zamknięci we własnym świecie, w którym dla niej nie było miejsca...
Toteż kiedy dotarli do cienistej alei omszałych dębów prowadzącej do dworu, zbliżyła się do męża.
- Filipie! - powiedziała głosem, który nie zadrżał, za co była mu wdzięczna - zanim wejdziesz do tego domu, ponieważ król dał mi prawo decydowania o twoim losie, chcę ci powiedzieć...
- Co takiego?
- Chcę ci powiedzieć, że jesteś wolny! Jeśli chcesz wrócić do Nancy, nie musisz się z tego przede mną tłumaczyć!
- Jeśli dobrze rozumiem, nie masz ochoty zaproponować mi gościny?
- Zwariowałeś! Oczywiście, że tak! To moje największe marzenie!
- Ale zamierzasz sama cieszyć się tym domem, podobnie jak zamkiem w Selongey i tym cudownym małym człowieczkiem? W pewnym sensie przeganiasz mnie? To prawda, że zasłużyłem na to i że masz wszelkie prawa, by nie chcieć żyć ze mną.
Zeskoczył z konia i powierzywszy dziecko Leonardzie, podał rękę Fiorze, by pomóc jej zejść na ziemię. Poczuła jakby olśnienie - patrzył na nią tak, jak kiedyś, mając w orzechowych oczach tę nieco żartobliwą czułość, którą tak lubiła w nich widzieć, a przede wszystkim uśmiechał się do niej...
- Zawsze chciałam tylko być z tobą, Filipie! Puścił jej dłoń i przyciągnął ją do siebie.
- Wiesz, że jestem okropny?
- Wiem, ale ja też nie jestem wzorem cierpliwości...
- Już dawno to zauważyłem. Czy mimo to chcesz, byśmy starali się być parą i być razem... póki nas śmierć nie rozłączy?
Zamiast odpowiedzieć, przytuliła się do niego, nie zauważając nawet, że na powitanie biegną ku nim radośnie mieszkańcy Rabaudiere.
- Póki nas śmierć nie rozłączy - powtórzyła żarliwie. - Sądzisz, że to może nam się udać?
- Powiedziałem: zawsze możemy spróbować...
I przytuleni do siebie weszli do domu pachnącego świeżo ściętymi różami i ciastem, które Petronela dopiero co wyjęła z pieca.
Jednak nikomu nigdy nie udało się dowiedzieć, co się stało z Khatoun...