Jego twarz była niewidoczna, gdyż ukrył głowę między opartymi na kolanach ramionami, może by choć częściowo osłonić się przed różnego rodzaju przedmiotami, którymi ciskał w niego motłoch, domagając się wrzaskiem jego śmierci. Człowiek ten był jednym z Burgundczyków, z którymi trzeba było walczyć przez prawie wiek i nawet tu, w krainie spokoju i dobrobytu, uraza pozostawała. W miarę jak wóz przesuwał się naprzód, tłum wył coraz głośniej i strażnicy musieli zrobić użytek z włóczni, by utrzymać go na dystans. Gdyby nie to, być może zdobyto by klatkę szturmem, nic nie wiedząc o więźniu.
Westchnienie ulgi wydobyło się z piersi Fiory. Filip był brunetem, a włosy tego mężczyzny, choć bardzo brudne, były jasne jak pszenica. Obrzydzenie ścisnęło ją za gardło. Z całego serca nienawidziła tych ludzi, na co dzień tak uprzejmych i spokojnych, którym sam widok nieznajomego uznanego za wroga wystarczył, by zmienili się w watahę wilków. Patrzyła na tę okrutną scenę, nie mogąc oderwać od niej oczu, i rodziła się w niej ogromna litość dla tego nieszczęśnika, który musiał cierpieć tysiączne katusze w ten gorący dzień bez kropli wody do picia. Wbiła wzrok we Florenta:
- Idź do oberży i przynieś mi dzbanek zimnego wina!
Ton nie pozostawiał pola do dyskusji. Rozumiejąc, że jeśli nie posłucha, to zostanie natychmiast przegoniony, Florent nie próbował oponować, szybko znikł i wrócił po pięciu minutach z dzbankiem, który drżącą ręką podał młodej kobiecie.
- Co chcesz uczynić? - wyszeptała Leonarda, chociaż już zrozumiała.
Fiora mimo to zgodziła się wyjaśnić:
- Być może spotkaliśmy tego człowieka w ubiegłym roku w obozie księcia Karola. Chcę mu udzielić pomocy...
I, nie zwlekając dłużej, skierowała swojego muła przez tłum w kierunku klatki.
- Pani, dokąd jedziesz? - zawołał żołnierz, który zaoferował jej schronienie na moście zwodzonym.
- Tam, gdzie muszę! Ten człowiek jest więźniem. Nie skazańcem!
Tłum rozstąpił się przed mułem niemal bez protestów. Ta kobieta, tak piękna i tak widocznie bliska rozwiązania, imponowała gawiedzi. Jednak jeden z uzbrojonych we włócznie żołnierzy chciał się przeciwstawić:
- Co robisz? Precz stąd!
- Jestem przyjaciółką króla Ludwika, którego święto dziś obchodzimy, i chcę podać trochę wina temu nieszczęśnikowi. Czy twoje rozkazy każą ci temu zapobiec?
- N... nie, ale...
- Masz rozkazy, które zabraniają ci przyjąć to? Ty także odczuwać musisz pragnienie, podobnie jak twoi towarzysze. Po wykonaniu zadania napijcie się za moje zdrowie. Proszę tylko o chwilę!
W jej szczupłych palcach zabłysło złoto. Żołnierz patrzył na nią z zachwytem.
- Kim jesteś? - wyjąkał. - Jesteś piękna jak Najświętsza Panienka, nasza najsłodsza pani!
- Nieważne, kim jestem. Moim celem jest pomaganie tym, którzy tego potrzebują. Czy mogę się zbliżyć?
Tłum, początkowo szemrzący, uspokajał się, widząc tę niesamowitą młodą kobietę przyodzianą w błękit, która miała autorytet księżniczki i której szare oczy spokojnie patrzyły na ludzi. Scena ta była w końcu ciekawsza od wznoszenia okrzyków, wycia i rzucania głąbami kapusty w człowieka, który wydawał się nie zwracać na to uwagi. Strażnik się odsunął.
- Czyń według swego życzenia, szlachetna pani, ale masz tylko chwilę!
Fiora znajdowała się już przy klatce. Siedząc na mule, znajdowała się na tej samej wysokości co więzień i żeby unieruchomić zwierzę, schwyciła jeden z prętów.
- Weź to wino, przyjacielu! Wypij! Bardzo go potrzebujesz!
Dźwięk jej ciepłego głosu zdołał przebić grubą warstwę zapiekłego uporu, w którą owinął się mężczyzna, żeby nic nie słyszeć i nie widzieć. Podniósł znad kolan spuszczoną głowę, ukazując wynędzniałą, lecz aż nazbyt znajomą Fiorze twarz.
- Mateusz! - wykrztusiła, podczas gdy więzień schwyciwszy zachłannie dzbanek, pił z niego chciwie. - Mateusz de Prame! Skąd tu się wziąłeś! Gdzie jest Filip?
Słysząc swoje imię, drgnął i dopiero teraz spojrzał znad brzegu dzbanka oczami pełnymi bólu.
- Nie żyje... - powiedział wreszcie. - Został pojmany w Dijon... jako rebeliant... i stracony. Chciałem zbuntować tłum, by uwolnić go od szubienicy. Dlatego mnie pojmali.
Przez chwilę trwali pogrążeni w głębokiej ciszy. Fiora, której serce się zatrzymało, patrzyła na skutego mężczyznę. Jego głos, dziwnie głuchy, zdawał się docierać do niej z bardzo daleka.
- Nie żyje? Chcesz powiedzieć, że... został zabity?
- Tak, przez ludzi króla! Gubernatora Dijon, pana de Craon! Nie widziałem, jak umierał, bo wcześniej mnie zabrali... ale był już u stóp szafotu... Wybacz! Pomogłaś mi, a ja sprawiam ci ból.
Fiora już nic nie słyszała. Wszystko wokół niej się kołysało: ciemnobłękitne niebo, odblaski rzeki we wnętrzu starej bramy, wiatrowskazy zamku, pręty klatki i młoda patetyczna twarz więźnia, który szeroko otwartymi oczami patrzył, jak kobieta blednie, i nic nie mógł zrobić, żeby jej pomóc. Ale Leonarda była niedaleko. W jednej chwili jej muł znalazł się obok muła Fiory, którą schwyciła w ramiona.
- Pomóżcie mi! - zawołała - Przecież widzicie, że mdleje? A może macie serca z kamienia, nieczułe na jakiekolwiek nieszczęście?
Strażnik ruszył jej na pomoc, a i w tłumie jakieś kobiety przepychały się łokciami, by do niej dotrzeć.
- Nie powinienem był jej pozwolić! - żałował strażnik.
- Nigdy nie zrobiłeś nic lepszego, przyjacielu! Ale trzeba przyznać, że w jej stanie widok tego nieszczęśnika nie jest odpowiedni. Czy nie możecie zachowywać się bardziej po ludzku w stosunku do więźniów?
Mężczyzna, wyraźnie zakłopotany, rozejrzał się wokół z niepokojem, a potem pochylił nad starą panną i szybko wyszeptał:
- Ona zna tego człowieka? To jej przyjaciel?
- Tak, ale jakie to ma dla ciebie znaczenie?
- Nieważne. Powiedz jej, że spróbuję mu trochę pomóc. Żeby pamiętała strażnika Marcina Venanta. Idź teraz do niej. Musimy ruszać dalej!
Fiora została przez dziesiątki pomocnych ramion zdjęta z muła i poniesiona w kierunku oberży, w której jadła posiłek. Oszalały z niepokoju Florent trzymał jej zimną dłoń. Podczas gdy strażnik wydawał polecenia. Leonarda zwróciła się do niego:
- Dokąd zabieracie tego człowieka? Wiecie?
- Do zamku w Loches! Niech cię Bóg ma w swojej opiece!
Leonarda nie odpowiedziała na skierowane do niej życzenie. Już ruszyła w stronę oberży, gdzie położono Fiorę na ławce, z poduszką pod głową.
Gospodyni klepała ją po dłoniach, a Florent nacierał skronie octem, ale nic nie działało: młoda kobieta miała blade policzki, zamknięte oczy i nie reagowała. Oddychała z trudem, ale oddychała, i tylko po tym można było poznać, że ten cios jej nie zabił.
Mimo strachu, który ściskał jej żołądek, Leonarda zmusiła się do zachowania spokoju. Dotknęła dłoni i stóp Fiory, przekonując się, że są lodowate, po czym poleciła:
- Dajcie mi wódki i podgrzejcie cegłę, żeby przyłożyć jej do nóg. Dajcie też coś do przykrycia! Zapłacimy za wszystko, ile trzeba!
- Nie chcesz, żeby przygotować dla niej pokój?
- Nie, dziękuję. Lepiej spróbować odwieźć ją do domu. Mieszkamy w kasztelu La Rabaudiere.
- Dom w Barwinkach - powiedziała kobieta z półuśmiechem. - Znam go. Bardzo piękna siedziba!