- Właściwie nie, ale przyznam, że nie wiem, co myśleć. Jeśli chcesz, opowiem ci o tym. A teraz dziękuję ci, bardzo dziękuję, za twoją przyjaźń...
Uśmiechnęły się do siebie, a potem, trzymając się za ręce jak małe dziewczynki, dołączyły do podwójnego czarno-białego sznura dominikanek udających się do kaplicy.
Jako siostra Serafina kuzynka Battisty myślała jak najlepiej o kardynale wicekanclerzu, który cieszył się opinią szczodrego jałmużnika, pełnego miłosierdzia dla grzechów bliźniego, ale jako Antonia Colonna miała dziwnie odmienną opinię. Była wystarczająco mądra, by oddzielać pewne sprawy. Rzymska szlachta nie żywiła najmniejszej sympatii dla tej bandy Hiszpanów przybyłych z Walencji wraz z bagażami wuja Kaliksta III. Wszystko wówczas różniło ich od rzymian: usposobienie, obyczaje, a nawet poziom cywilizacji, jako że Hiszpanie byli przedstawicielami narodu, w którym panowały wciąż jeszcze feudalne stosunki. Wszystko to przyczyniało się do braku porozumienia, a dołączała się do tego silna ksenofobia Włochów, którzy będąc krańcowymi indywidualistami, zaczynali odczuwać upodobanie do dawnych kultur i nasiąkać nimi. Z początku uznali nowo przybyłych za prostaków i ludzi z niższych sfer, naznaczonych jeszcze szaleństwem odwiecznej walki z Maurami, ale przybysze mieli wielkie ambicje i zamiłowanie do przepychu. Bardzo szybko się zasymilowali i pod osłoną pastorału Rodriga zaznaczyli swoją obecność, schlebiając zamiłowaniu rzymian do świętowania, a przed wszystkim przyjmując ich dość szczególne zasady moralne, według których zbrodnia może mieć w sobie pierwiastek wielkości, a człowiek wyzwolony z dawnych ograniczeń jest właściwie jedynym sędzią swojego zachowania.
Jeśli chodzi o wicekanclerza, to jego reputacja była od dawna ustalona: nabożeństwa nie były jego głównym zajęciem, a jego kochanek nie sposób było zliczyć. Faworytą była niejaka Vanozza, żona jednego z urzędników, która dała kardynałowi dwóch synów, Juana i Cesara, uznanych przez męża-figuranta, ale wicekanclerz nie zamierzał nawet ukrywać, że jest ich biologicznym ojcem i że ich uwielbia. Jednakże Yanozza, opływająca w luksusy w pięknym domu na placu Pizzo di Merlo i posiadająca winnicę na Eskwilinie, nie mogła pretendować do wyłączności do tego mężczyzny, o którym mówiono - siostra Serafina oblała się rumieńcem, wymawiając te nieczyste słowa - że trudno sobie wyobrazić kogoś bardziej zmysłowego.
- Uważam - powiedziała, konkludując - że zanim oddasz się pod jego protekcję, musisz rozważyć, co ryzykujesz. Nic ci nie powiedział o tym niebezpieczeństwie, które przeczuwa?
- Nic. Nie ma pewności i chce sprawdzić pewne rzeczy.
- Może to być także niebezpieczeństwo całkiem wyimaginowane, mające sprawić, byś wpadła w jego ręce. Jesteś bardzo piękna i to z pewnością główny powód jego tak wielkiego zainteresowania twoją osobą, że przybył spotkać się z tobą bez zezwolenia papieża.
- Co więc powinnam zrobić? Powiedział także, że pozwoli mi wrócić do Francji.
- I oczywiście gotowa jesteś narażać się na wszelkie niebezpieczeństwa, byle tylko wrócić do domu?
- I móc zadać kilka pytań naszemu Battiście, nie zapominaj !
- Nie zapominam i chciałabym ci pomóc, jak tylko będę mogła, ale wierz mi: niczego nie przyspieszaj! Wyprawię posłańca z listem do mojego wuja, pronotariusza Colonny, prosząc, aby przybył tu i ze mną porozmawiał. Papież go nie lubi, ale to bystry i przebiegły człowiek, któremu zawsze udaje się zdobyć potrzebne wiadomości. Pomógł już nam nieraz wygrzebać się z różnych tarapatów.
Obietnica ta podniosła Fiorę na duchu. W położeniu, w jakim się znajdowała, potrzebowała życzliwych ludzi. Bez nich nigdy już nie zobaczy słodkiej Lotaryngii.
Postanowiła więc zastosować się do rady swej młodej towarzyszki, by uzbroić się w cnotę cierpliwości, którą Demetrios uważał za najważniejszą ze wszystkich. Może dlatego, że najtrudniej było się nią wykazać. W każdym razie nie była już sama i słuchając kryształowego głosu nowej przyjaciółki śpiewającej pod białym sklepieniem kaplicy na chwałę Matki Bożej, pomyślała, że być może modlitwy, którymi Leonarda niewątpliwie od dnia jej wyjazdu zasypywała Boga w Trójcy jedynego, Najświętszej Marii Panny i wszystkich świętych cieszących się jej zaufaniem, sprawiły, że spotkała na swej drodze anioła.
Nie był to jeszcze koniec spraw związanych z wizytą kardynała Borgii, gdyż po wyjściu z refektarza matka Girolama powiodła ją na przechadzkę pod arkadami klasztoru, oświetlonymi grubymi, żółtymi woskowymi świecami.
- Mam nadzieję - zaczęła, patrząc uparcie pod nogi - że Jego Eminencja nie przyniósł ci żadnych niepokojących wiadomości. Rzadko nasz skromny przybytek spotyka taki zaszczyt.
Fiora pomyślała bez należnego szacunku, że matka Girolama płonie z ciekawości jak pospolita siostra służebna, i ukryła uśmiech za zasłoną białego welonu.
- Sama byłam tym zaskoczona, matko, ale okazało się, że Jego Eminencja przybył, by nakłonić mnie do cierpliwości i posłuszeństwa. Zaniepokoiło go moje zachowanie, może nieco zbyt bezpośrednie, względem Ojca Świętego w dniu mojego przyjazdu. Wie, że należę do otoczenia króla Francji, i dał mi do zrozumienia, że dla dobra wszystkich lepiej byłoby, bym podporządkowała się woli, wobec której jestem w istocie bezsilna.
Za żadne skarby nie umiałaby powiedzieć, skąd wzięła inspirację do tego arcydzieła hipokryzji, ale widząc, jak jej towarzyszka z przejętą miną w milczeniu kiwa potakująco głową, poczuła się niemal zawstydzona z powodu takiego nabierania tej świętej kobiety, która ją tak wspaniałomyślnie przyjęła.
- Święte posłuszeństwo, moja córko! - westchnęła matka Girolama. - To najważniejszy obowiązek nas wszystkich i wdzięczna jestem kardynałowi, że przybył, by ci o tym przypomnieć, tym bardziej że twe zachowanie może mieć znaczenie dla polityki Jego Świątobliwości. Słabo znam kardynała, ale wiem, że to wytrawny dyplomata, bardzo zaangażowany w swoją służbę. Jeśli chodzi o te sprawy, to najlepiej stosować się do jego rad. Gorąco cię do tego zachęcam.
Nie mając bladego pojęcia, jakiego rodzaju rad udzielił wicekanclerz jej pensjonariuszce, matka Girolama, jak każdego wieczoru przed położeniem się do łóżka, udała się na medytację na temat życia wiecznego i najlepszych sposobów skierowania na tę drogę młodych duszyczek powierzonych jej pieczy. Fiora zaś, czując się nieco nieswojo, postanowiła pogrążyć się w kojącej ciemności kaplicy, by spędzić chwilę przed palącym się stale przy tabernakulum czerwonym światełkiem. Mimo niezbyt żarliwej pobożności rozumiała czasem Leonardę, która przy najmniejszym kłopocie szła wypłakiwać swe zmartwienie u stóp ołtarza. Może i jej dane będzie doznać płynącego z góry oświecenia?
Nic takiego jednak nie nastąpiło ani tego wieczora, ani następnych, i minęło pięć dni bez żadnych wieści mogących ożywić monotonne życie Fiory w klasztorze. Nawet jeśli siostra Serafina przesłała za pośrednictwem siostry Cherubiny bilecik do pałacu kardynała Colonny, nie spowodowało to jego wizyty w San Sisto.
Fiorę ogarniała niecierpliwość, gdyż nie ma nic bardziej denerwującego niż obawa przed czymś, czego nawet nie można określić. Tuż przed Bożym Narodzeniem pogoda zmieniła się na jeszcze gorszą, niż panowała w czasie, gdy tu przybyła. Nad Morzem Śródziemnym rozszalała się nawałnica i porywy zachodniego wiatru smagały wybrzeże tyrreńskie, porywając czasem wątłe domy rybaków. W mieście wiatr zrywał z dachów rzymskie dachówki, wykręcał gałęzie drzew i sprawiał, że coraz mniej wyniosłe ruiny antycznych cesarskich pałaców rozpadały się jeszcze bardziej. Wciskał się w każde uchylone drzwi, gasił świece w kaplicy i unosił w powietrzu popiół z koszy żarowych. Przeciągi dokończyły dzieła dokonanego przez malarię i siostra Prisca zmarła pierwszej zimowej nocy w ramionach biednej Cherubiny, której poczciwa twarz, tak zazwyczaj wesoła, była spuchnięta od płaczu.