Kiedy składano ją w ziemi, w prostym odzieniu zakonnicy i bosą, Fiora wraz z innymi brała udział w nabożeństwie żałobnym i pochówku, ale obecne w czasie tych obrządków było tylko jej ciało. Słuchała wycia wiatru, który szarpał habitami mniszek jak chorągwiami na drzewcach, a jej umysł błądził po ogrodzie od strony muru wychodzącego na staw. Czy wysłannik kardynała Borgii był na stanowisku mimo tej okropnej pogody? Wydawało jej się to prawie niemożliwe.
Jednakże po zakończeniu nabożeństwa, wzięła czarną narzutkę i chciała zejść do ogrodu, żeby się upewnić. Odnalazła to miejsce w murze, w którym należało przerzucić welon jako sygnał, a potem po zmroku przejść na drugą stronę. Był tam tylko stary pień karanaka, mocno wczepionego w kamienny mur szarymi i sękatymi ze starości gałęziami. Dzięki niemu wydawało się, że pokonanie przeszkody nie powinno stanowić większej trudności. Jednak w chwili, gdy kierowała się w stronę klombów, podeszła do niej matka Girolama.
- Naprawdę masz zamiar zejść do ogrodu w taką pogodę?
- Dlaczego nie, matko? To tylko burza. Chciałabym zaczerpnąć świeżego powietrza, a nie oddychać wciąż tylko dymem świec.
- Czy nie dosyć ci było powietrza na cmentarzu, skąd wracamy? Jeśli o mnie chodzi, to z trudem stałam na nogach! Zresztą to nie tylko to. Jesteś oczekiwana w rozmównicy.
- Ja? Czy to znowu... kardynał Borgia?
- Kardynał nie czekałby w rozmównicy. Ma pełne prawo wejść na teren klauzury. To jakaś dama, która pokazała pozwolenie na spotkanie z tobą opatrzone prywatną pieczęcią Jego Świątobliwości.
- Nikogo tu nie znam. Kto to jest?
- Podała nazwisko Boscołi i nic więcej nie umiem ci powiedzieć, prócz tego, że jest w głębokiej żałobie. Prawdopodobnie to wdowa.
- Boscoli? - powiedziała Fiora, głośno myśląc. - Nazwisko nic mi nie mówi. Czy wiesz coś więcej o tej damie, matko?
- Niestety nie, donno Fioro. Tak czy inaczej niczego nie ryzykujesz, spotykając się z nią. Chcesz, bym ci towarzyszyła?
- Miło, że mi to proponujesz, ale może lepiej będzie, jeśli pójdę sama.
- Pamiętaj zatem przede wszystkim o tych słusznych postanowieniach, które uzyskał od ciebie jego Eminencja wicekanclerz i miej w pamięci, że dama ta jest w jakimś stopniu wysłanniczką Ojca Świętego!
- Postaram się o tym pamiętać, wielebna matko.
Pomyślała, że wszystko zależeć będzie od tego, co miała jej do powiedzenia owa dama, jednak fakt, że była wysłanniczką Sykstusa IV, mógł tylko obudzić jej nieufność. Nie zadając sobie trudu zdjęcia czarnej narzutki, Fiora skierowała swe kroki do rozmównicy klasztoru.
Było to duże pomieszczenie półkoliście sklepione i pobielone mlekiem wapiennym, przedzielone pośrodku kratą z grubych żelaznych prętów. Od strony klauzury jego jedyną ozdobą był krucyfiks z brązu, ale od strony odwiedzających ściany zdobiły barwne freski ukazujące męczeńską drogę błogosławionego papieża Sykstusa II, ściętego w roku 258 wraz z czterema diakonami w katakumbach Kaliksta. Artysta przedstawił świętego jako wyższego od pozostałych, by ukazać, do jakiego stopnia nad nimi górował.
Otwierając drzwi, które na szczęście nie zaskrzypiały, Fiora zobaczyła tylko czarną postać o niewyraźnych konturach zwróconą do niej tyłem.
Odwiedzająca kontemplowała scenę, w której muskularny kat ścinał ozdobioną złotą aureolą głowę męczennika. Fiora po raz pierwszy błogosławiła w myślach okropne sznurkowe sandały noszone w klasztorze, w których wciąż było jej zimno w stopy, a które pozwoliły jej podejść do kraty, nie czyniąc więcej hałasu niż kot. Pragnęła przyjrzeć się swojemu gościowi, ale nie zobaczyła wiele ponad obszerny płaszcz z pięknej czarnej tkaniny w srebrne gałązki, z kapturem wykończonym ciemnym lisem. A ponieważ nie mogła dojrzeć nic więcej, podjęła decyzję.
- Czy mogę wiedzieć, madonna, czemu zawdzięczam zaszczyt twojej wizyty? - powiedziała głośno i wyraźnie.
Kobieta nie spieszyła się z odwróceniem w jej stronę, ale kiedy to wreszcie zrobiła, Fiora musiała opanować się ze wszystkich sił, by nie wydać krzyku, którego tamta się być może spodziewała. Kobietą patrzącą na nią ze złośliwym uśmieszkiem i oczami błyszczącymi z niedobrej radości była Hieronima...
Rozdział siódmy
Republikański skryba
Mimo ochrony, jaką stanowiła krata, Fiora instynktownie cofnęła się o krok, jakby zobaczyła węża leżącego na swej drodze, ale jej twarz zachowała doskonałą obojętność. Hieronima natomiast podeszła do kraty i dotknęła prętów dłonią obleczoną w czarną rękawiczkę.
- Dzień dobry, kuzynko! - powiedziała syczącym głosem, którego Fiora u niej wcześniej nie słyszała, a który bez wątpienia wynikał z braku dwóch zębów w górnej szczęce. - Sporo czasu zajęło mi doprowadzenie do tego spotkania, ale mam nadzieję, że doceniasz okoliczności, w jakich do niego w końcu doszło?
- Zapowiedziano mi przybycie niejakiej pani Boscoli. Co to za komedia?
- Komedia? W żadnym wypadku: takie noszę nazwisko. Nieco ponad rok temu poślubiłam tutaj pana Bernarda Boscoli, prawnika na dworze papieskim. Niestety, straciłam go latem... dżuma!
Koniuszkami palców otarła nieistniejące łzy, podczas gdy Fiora pozwoliła sobie na pełen pogardy uśmiech.
- Niezbyt ci to pochlebia: po kilku miesiącach małżeństwa wolał dżumę! Jestem jednak w stanie zrozumieć taką postawę. A teraz powiedz mi, co tu robisz, i idź precz!
Hieronima, której twarz nie utraciła jeszcze blasku rozkwitłej dojrzałości, najpierw poczerwieniała pod wpływem gwałtownej złości, od której rozbłysły jej czarne oczy, a po chwili nagle pożółkła, jakby żółć wypełniająca duszę napłynęła pod jasną skórę. Utyła przez te dwa lata, ale zyskała pewien perwersyjny majestat, ż którym było jej do twarzy i Fiora pomyślała, że legendarna Gorgona musiała być do niej podobna. Odzyskując oddech, utracony na chwilę z powodu zuchwałości przeciwniczki, wydawała się jeszcze bardziej nadęta.
- Nie tym tonem, moja córko! Twoje położenie nie daje ci możliwości wydawania poleceń - wysyczała. - Właściwie jesteś nikim i wystarczyłoby kiwnięcie palcem, by cię odesłać tam, skąd pochodzisz. Na więzienną słomę, na szafot.
Fiora poczuła napływający do ust gorzki smak nienawiści. Ta nędzna kobieta, która zamordowała jej ojca, zniszczyła życie, która śmiała prostytuować swoje ciało w służbie szatanowi i która cudem wymknęła się sprawiedliwości Medyce - uszy, miała czelność drwić z niej i obrażać. Gdyby nie krata, rzuciłaby się może na nią i udusiła własnymi rękami, by uwolnić wreszcie ziemię od tej plugawej kreatury. Najwyższym wysiłkiem woli zdołała opanować gniew, którego okazanie co najwyżej sprawiłoby przyjemność Hieronimie. Wyprostowawszy się jeszcze, zmierzyła ją wzrokiem i rzuciła:
- Jestem nieskończenie więcej warta, niż ty kiedykolwiek będziesz, diabelski pomiocie. I mam dosyć tej rozmowy!
Odwróciwszy się na pięcie, ruszyła ze spokojem do drzwi rozmównicy.
Zatrzymał ją krzyk Hieronimy:
- Czekaj! Jeszcze nie powiedziałam wszystkiego!
- Nie interesuje mnie to, co masz do powiedzenia.
- Naprawdę? Ty, która nie chciałaś być moją synową, z przyjemnością dowiesz się zapewne, że będziesz moją siostrzenicą?
- Co takiego?
Okrzyk Fiory rozbrzmiał echem w ciszy. Schowawszy ręce w podbitych lisem rękawach, Hieronima patrzyła na przeciwniczkę z góry, jakby szukała wrażliwych punktów, w które mogłaby uderzyć, i nerwowo przygryzała górną wargę. Przyczajona w swoich futrach jak dzikie zwierzę w kryjówce, najwyraźniej rozkoszowała się widokiem bladości na pięknej twarzy młodej kobiety. Fiora w końcu wzruszyła ramionami.