Выбрать главу

Rozczarowanie było tak gwałtowne, że omal nie krzyknęła. Wszystkie nadzieje rozwiały się w jednej chwili - będzie musiała dokonać wyboru między dwoma okropnymi rozwiązaniami przedstawionymi jej przez Hieronimę: poślubić tego nieznanego Carla, który już teraz był jej wstrętny, lub pozwolić się poprowadzić na śmierć - ołtarz albo szafot!

- Filipie! - jęknęła z głębi zrozpaczonego serca. - Dlaczego mnie opuściłeś? Gdyby nie twoje zamiłowanie do wojen, bylibyśmy teraz szczęśliwi.

Jak długo tak leżała z szeroko otwartymi oczami wbitymi w ciemności pokoju, słuchając, jak wiatr wyje na galerii i łamie gałęzie drzew? Nie sposób było to ocenić, ale tak czy inaczej nie zmrużyłaby oka przed nastaniem dnia... Aż nagle rozległ się cichy odgłos otwieranych drzwi i jakaś czarna sylwetka, odcinająca się nawet na tle panujących w celi ciemności, podeszła do łóżka.

- Jesteś gotowa? - wyszeptała siostra Serafina. W jednej chwili Fiora znalazła się na nogach.

- Jak ci się udało wejść? Ktoś zamknął drzwi, słyszałam przekręcany w zamku klucz.

- Pewnie matka Girolama. Signora Boscoli wołała zachować środki ostrożności, ale na szczęście klucz został w zamku. Chodź już, ale najpierw owiń się w pelerynę. Musisz być jak najmniej widoczna.

Ona sama całkowicie stapiała się z nocą i gdyby nie pokrzepiający uścisk jej dłoni, Fiora mogłaby pomyśleć, że rozmawia z duchem. Jedna za drugą wyszły na kryty dziedziniec będący miejscem spacerów, a potem zanurzyły się w deszczu. Fiora miała wrażenie, że pogrąża się w podwodnym lesie. Nie było ani jednej gałązki, ani jednego liścia, który pozostawałby nieruchomy i nie strząsnął na nią pokrywającej go wody.

- Nic nie widzę! - szepnęła oślepiona uderzeniem mokrej gałęzi prosto w twarz.

- Nie obawiaj się, znam drogę na pamięć. Mogłabym cię doprowadzić do muru z zamkniętymi oczami.

- Jeśli o mnie chodzi, to nie ma różnicy, czy są zamknięte, czy otwarte. Co za noc!

- Ciesz się z tego! Strażnicy pilnujący klasztoru pochowali się, gdzie mogli, a na bagnach nie powinno być żywego ducha. Jesteśmy na miejscu!

Wzrok stopniowo się przyzwyczajał i Fiora zobaczyła na wprost przed sobą jeszcze ciemniejszy obiekt, którym był pokryty roślinnością mur. Siostra Serafina poprowadziła jej dłoń tak, by schwyciła grubą gałąź.

- To kokornak. Wdrap się! Jak będziesz na górze, zagwiżdż! Albo się głęboko mylę, albo ten, kto na ciebie czeka, jest przy samym murze. Niech cię Bóg ma w swej opiece!

Fiora po omacku odszukała nowicjuszkę i uścisnęła ją.

- Dlaczego nie chcesz iść ze mną? Boję się, że możesz być w niebezpieczeństwie, kiedy moja ucieczka wyjdzie na jaw.

- Nie obawiaj się. Nawet gdyby matka Girolama coś podejrzewała, to słowem nie piśnie. Bardzo mnie lubi, a nienawidzi papieża, jego popleczników i przyjaciół. Jestem pewna, że w głębi duszy będzie się cieszyć z ich niepowodzenia.

- Ale przecież zamknęła mnie w pokoju?

- Zrobiła to po prostu dla spokoju sumienia. Zostawiła klucz w drzwiach.

Jeśli spotkasz się z Battistą, uściskaj go od kuzynki Antonii i powiedz mu...

- Pozostaw to mnie. Doskonale wiem, co mu powiem.

Fiora chwyciła zdecydowanym ruchem pęk ociekających wodą pędów i zaczęła się wspinać na szczyt muru. Udało jej się to zrobić bez większego trudu, ale musiała mocno się trzymać, żeby nie porwał jej wściekle chłoszczący wicher. Nagle dosłyszała dochodzący z dołu głos:

- Nie gwiżdż! Jestem tu! Słyszałem, jak nadchodzisz. Zejdź teraz powoli, żeby nie zachwiać równowagi łodzi.

Odwróciła się na murze i szukała na oślep oparcia dla stóp. Zdawało jej się, że to zejście trwa wieczność. Nagle ktoś chwyci! ją mocno za nogę, potem za obie.

- Trzymam cię. Możesz puścić mur!

Ześlizgnęła się, ale ten ktoś schwycił ją już w talii i znalazła się na chybotliwej podłodze, która musiała być dnem łodzi. Mężczyzna mocno przyciskał ją do siebie i, ku swemu wielkiemu zaskoczeniu, poczuła delikatny zapach ambry. A przecież czuła dotyk szorstkiej materii, byle jakiej burki i wysoka sylwetka, którą dostrzegała w ciemnościach, była sylwetką mnicha.

- Proszę cię o wybaczenie tych dni oczekiwania - powiedziała cicho. - Ta obrzydliwa pogoda...

- Ciii! Porozmawiamy później. Siadaj tu i nie ruszaj się!

Ulokował ją w łódce, po czym chwycił długą żerdź i odpychając się od mulistego dna skierował się w stronę brzegu. Jednak ostatnie słowa wymówił prawie normalnie i Fiora rozpoznała jednocześnie głos i zapach. Oba należały do kardynała Borgii. Nie umiała zachować tego odkrycia dla siebie.

- Wasza Eminencja przybył osobiście? I czekał przez te wszystkie dni?

Usłyszała cichy śmiech.

- Nie, bez przesady. Moja nieobecność w Watykanie za bardzo zwracałaby uwagę. Po prostu mój sługa miał rozkaz uprzedzić mnie, jak tylko dasz znak. A teraz cicho! To bagno uchodzi za nawiedzone, ale chyba trudno byłoby zrozumieć, że duchy gawędzą tu sobie tak przyjemnie, jak na salonach.

Fiora milczała, a jej towarzysz całą uwagę poświęcał żegludze, której wiatr nie ułatwiał i która stała się jeszcze trudniejsza, kiedy wypłynęli zza osłony muru. Łódź sunęła powoli po powierzchni szlamowatej wody, a czasem przedzierała się przez kępy trzcin, gniotąc je z szelestem. Mimo zimna smród zgnilizny i zbutwiałych roślin był trudny do zniesienia i Fiora w swym mokrym okryciu drżała. Nie tylko dlatego, że była przemoczona do suchej nitki. Czuła się nieswojo, będąc tak całkowicie skazana na łaskę i niełaskę tego mężczyzny, któremu nie umiała w pełni zaufać. To, że przybył po nią osobiście, było zdumiewające i nie dawało się racjonalnie wyjaśnić. Chyba że oczekiwał zapłaty, której młoda kobieta nie była skłonna mu dać...

Łódź po raz ostatni wpłynęła w trzciny, uderzyła o coś twardego i znieruchomiała.

- Udało się Waszej Wysokości? - zapytał ktoś po hiszpańsku.

- Tak. Idź po konie, a potem, jak odjedziemy, zatopisz łódź.

Konie były ukryte w zrujnowanym domu, o którym mówiła Fiorze siostra Serafina. Borgia schwycił Fiorę wpół i wsadził na jednego z rumaków, gdyż była zbyt zdrętwiała z zimna, by dosiąść go samodzielnie. Sam wskoczył na swojego z lekkością zdradzającą dużą wprawę. Pochylił się i wziął wodze Fiory.

- Będę cię prowadzić. Mamy przed sobą kawałek drogi, a niestety nie możemy jechać szybko, gdyż musimy przebyć ulice, które są istnymi trzęsawiskami. Trzymaj się mocno... i postaraj za bardzo nie dzwonić zębami! Aż tak ci zimno?

- Jestem skostniała!

- Nie myśl o tym! Gdy dotrzemy na miejsce, znajdziesz wszystko, żeby się wzmocnić. Skoncentruj się na tej myśli! Wszystko jest lepsze od poślubienia Carla Pazziego!

Z tej podróży, w czasie której przecięli z południa na północ pogrążony w mroku nocy i smagany strugami ulewnego deszczu Rzym, Fiora zachować miała wspomnienie jakiegoś koszmaru. Borgia wiódł ją w głąb czarnego i niekończącego się tunelu, z którego wyłaniały się miejscami białawe słupy kolumn, walące się mury, czerwone ogarki huśtające się przy wejściu do tawern oraz czasem ogromny szary gmach jakiegoś pałacu, przy bramie którego metalowe kosze zawierały już tylko wystygły popiół. Zdarzało się, że odgłos zabawy oraz dźwięk lutni i tamburynów przebijał te mury albo że w pobliżu którejś gospody rozlegały się wrzaski lub pijackie piosenki, ale najczęściej jechali przez miasto ciche jak cmentarz. A Fiorze było coraz bardziej zimno.

Atak nastąpił, kiedy osiągnęli Corso. Kilku ludzi, wyłoniwszy się z gęstego mroku pałacu San Marco zbudowanego niegdyś przez kardynała Barbo*, skoczyło do pysków koni, zatrzymało je i zrzuciło jeźdźców na ziemię.