Выбрать главу

Trzymając mocno hebanowy uchwyt szczotki, otworzyła drzwi i poczuła, jak zalewa ją fala radości. Juana była w środku. Pochylona nad tacą wniesioną na górę przez niewolnicę, ustawiała talerze. Nalawszy wina do kielicha, wypiła je chciwie, a później ponownie napełniła naczynie. Pochłonięta tą czynnością nie usłyszała wejścia Fiory.

Ta nawet się nie wahała. Podniósłszy swą prowizoryczną broń, uderzyła nią ze wszystkich sił w głowę duenii, która zwaliła się na posadzkę bez jednego okrzyku. Było to tak nagłe, że nieco zaniepokojona Fiora ukucnęła przy wysokiej czarnej sylwetce, obawiając się, że zabiła gospodynię. Obawa ta była jedynym powodem, dla którego wybrała hebanową szczotkę, a nie pogrzebacz z brązu. Szybko się uspokoiła. Włosy zamortyzowały uderzenie i Juana miała szansę wyjść z tej opresji jedynie ze sporym guzem. Teraz nie było już czasu do stracenia.

Fiora pospiesznie rozebrała starą pannę, którą następnie skrępowała za pomocą zrobionych przez siebie lin. Potem wepchnęła jej do ust chusteczkę, którą umocowała jedwabnym szalikiem. Wreszcie przeciągnęła ją za nogi do pokoju kąpielowego, gdzie zostawiła na dywaniku, po czym zamknęła drzwi na klucz. Zakładając, że Juanie uda się uwolnić, upłynie dłuższa chwila, zanim ktoś przyjdzie jej z pomocą, gdyż to małe pomieszczenie nie miało okien, a tylko otwory wentylacyjne.

Po zamknięciu drzwi Fiora wydała głębokie westchnienie ulgi. Obawiała się chwili zaatakowania Juany równie mocno, jak jej pragnęła, a więc najtrudniejsze miała za sobą. Pozwoliła sobie na wypicie kieliszka wina, aby dojść do siebie, i szybko założyła ubrania duenii. Były nieco za duże, ale trochę podciągnęła do góry spódnice, mocno ściągając je paskiem, nie zapominając oczywiście o zawieszonych przy nim kluczach. Później przypięła do włosów welon z czarnego muślinu i bez chwili wahania założyła na szyję ciężki złoty łańcuch, z którego Juana była tak dumna. Ponieważ nie miała złamanego szeląga, łańcuch ten, sprzedawany po kawałku, umożliwi jej kupowanie jedzenia w drodze, a może nabycie muła.

Spotkała ją przyjemna niespodzianka: buty duenii, wytrzymałe trzewiki z mocnej skóry, były, podobnie jak ubrania, nieco za duże, ale włożywszy do nich małe zwitki płótna, poczuła się w nich doskonałe. Oczywiście zapach ubrań nie był szczególnie przyjemny. Juana lubiła ciężkie perfumy. Czuć je było kadzidłem, goździkiem i oliwą z oliwek, ale Fiora pomyślała, że wolność nie ma ceny. Wreszcie, spojrzawszy po raz ostatni na pokój, którego nie miała nadziei kiedykolwiek opuścić, otworzyła drzwi i wyślizgnęła się na zewnątrz. Z ogromną przyjemnością trzykrotnie przekręciła w zamku wielki klucz. Teraz chodziło o to, by wyjść z pałacu, a ona nie znała jego rozkładu poza tym, co mogła zobaczyć z okien: budynki ustawione wokół dużego podwórca z podwójnym rzędem arkad, nad którymi dominowała wysoka wieża.

Zobaczyła, że znajduje się na podeście schodów oświetlonym lampką oliwną. Jeden ciąg stopni prowadził w górę na taras, gdzie stali strażnicy, drugi schodził w głąb budynku. Wybrała te drugie i ruszyła na dół, naciągając jak najdokładniej na twarz czarny welon i starając się naśladować sposób zachowania kobiety, której ubrania miała na sobie.

Schody doprowadziły ją na parter, a na dwóch mijanych poziomach nie spotkała żywej duszy. Na dole znalazła się przed grubymi, obitymi żelazem drzwiami, które być może wychodziły na ogród i które wydały jej się niemożliwe do otworzenia. Przypominając sobie o kluczach, które miała przy pasku, sprawdziła, czy któryś z nich przypadkiem nie pasuje, ale wszystkie były zbyt małe.

Drugie drzwi - malowane i zdobione - widniały z boku schodów. Zbliżywszy się do nich Fiora, usłyszała męskie głosy i śmiechy. Później rozległ się hurgot przesuwanych mebli, a głosy stawały się coraz głośniejsze, aż rozmowa przerodziła się w kłótnię. W tym pomieszczeniu, pewnie zajmowanym przez strażników pałacu, lada moment miała wybuchnąć bójka, nie należało więc tam wchodzić, Fiora wspięła się piętro wyżej, mając nadzieję, że może drzwi na tym poziomie dadzą się otworzyć. Przypomniała sobie, że przyjeżdżając z Borgią tej nocy, gdy uciekła z klasztoru, zauważyła długą loggię, która musiała stanowić kontynuację apartamentów paradnych.

Gdyby mogła dostać się na tę loggię używaną do obserwowania ulicznych widowisk, zdołałaby może jakoś ześlizgnąć się na ziemię. Ale najpierw trzeba było jakoś ją odnaleźć.

Z ogromną ostrożnością nacisnęła na wielką pozłacaną klamkę. Drzwi otworzyły się lekko i bez szmeru. Za nimi znajdowało się duże pomieszczenie, które zdawało się zagłębiać w nieskończoności, ledwie rozjaśnione przez ustawiony na lśniącym stole świecznik. Weszła do niego ostrożnie, ale nie musiała stąpać na palcach, gdyż ciemną posadzkę, w której jak w stawie odbijały się płomyki świec, pokrywały grube dywany. Wysoki sufit był pomalowany na podobieństwo rozgwieżdżonego nieba i do wrażenia, że jest się na zewnątrz, brakowało tylko ruchu powietrza. Wszędzie widać było złocone sofy i również połyskujące złotem poduszki. Fiora przypomniała sobie, jak Juana wychwalała pewien Gwiaździsty Salon, w którym jej ukochany kardynał urządzał wystawne przyjęcia.

Przejście przez to wspaniałe pomieszczenie wydało jej się nieskończenie długie. A przecież widziała wystarczająco wyraźnie, by nie wpaść na żaden z foteli ani innych porozstawianych obficie mebli. Wreszcie poczuła pod dłonią jakieś drzwi i omal nie krzyknęła z radości: te wychodziły bezpośrednio na loggię.

Posuwała się naprzód powoli, wzdłuż pokrytych freskami ścian, w obawie, żeby nie zostać dostrzeżoną z ulicy, ale po drugiej stronie rzeźbionej, kamiennej balustrady panowała kompletna cisza. Podeszła do niej, nieco ośmielona tym, że można ją wziąć za duenię Juanę, wychyliła się i niczego nie zobaczyła. Długa ulica, którą niewyraźnie oświetlały dwa płonące kaganki zawieszone przy głównej bramie pałacu po obu stronach kamiennego herbu z bykiem, wydawała się wyludniona, a w ogrodzie i w domu naprzeciwko nie paliło się żadne światło. Było to raczej pokrzepiające, ale wysokość, na której wznosiła się loggia, wcale nie działała pokrzepiająco. W ciemności Fiora miała wrażenie, że znajduje się na brzegu przepaści, na której dnie za chwilę się roztrzaska. Nie miała jednak wyboru, a powrót stał się niemożliwy. Trzeba było coś zrobić, choćby na pierwszy rzut oka pomysł wydawał się śmieszny.

Zdjęła z głowy długi czarny welon, rozdarła go na pół na całej długości, związała dwa końce tak mocno, jak to było możliwe, po czym przywiązała całość do wąskiej balustrady. Następnie, przeżegnawszy się szybko, przeszła na drugą stronę barierki, uchwyciła się welonu dłońmi, które nieco drżały - nogi zresztą też! - i zaczęła ostrożnie schodzić. Serce biło jej w piersi jak oszalałe. Pierwsze piętro rzymskiego pałacu, podobnie zresztą jak florenckiego, miało wysokość co najmniej trzech sążni, a prowizoryczna lina nie mogła mieć więcej niż jeden sążeń, uwzględniając konieczne węzły. Za chwilę trzeba będzie zeskoczyć na ziemię, a powierzchnia ulicy, wybrukowana surowymi okrąglakami z Tybru, nie była miękka.

Okazało się, że musi zeskoczyć szybciej, niż się spodziewała. Welon był z jedwabiu i centralny węzeł rozwiązał się, kiedy do niego dotarła. Spadła jak kamień. Przerażona Fiora zachowała jednak tyle przytomności umysłu, by nie krzyknąć. Jednak krzyknął ktoś inny - ku swemu zaskoczeniu wylądowała na czymś miękkim, co znacznie zamortyzowało jej upadek.