Po zakończonej kaźni Natan i jego córka, którzy jakimś cudem ocaleli, zostali zawleczeni przez żołnierzy Ferrante do małej zatoczki na południe od Neapolu, gdzie w tajemnicy cumowały handlowe okręty z Tunisu. Jak to się stało, że wrażliwe dziecko i wyczerpany mężczyzna nie dali się złamać i przetrwali, pozostanie jedną z tych tajemnic ludzkiej woli i nienawiści ukrytej w sercach najsłabszych, które mogą zaprowadzić dalej niż siła fizyczna. Sprzedani jako niewolnicy, Natan i jego córka musieli przebyć nową kalwarię, lecz co ciekawe, żołnierze Ferrante, sprzedając ich Tunezyjczykom, uratowali im życie.
W pobliżu starożytnej Kartaginy żył bogaty Żyd imieniem Amos, krewny Rebeki, cieszący się pewnymi względami miejscowego gubernatora z rodu Marynidów. Natan powołał się na niego zaraz po przybyciu do portu. Amos zjawił się natychmiast. Bez problemu odkupił ojca i córkę, i zabrał ich do swego pięknego domu położonego niedaleko od brzegu morza. Tam oboje odzyskali siły i zdrowie.
Jednakże Natan odrzucił propozycję Amosa, by zostali u niego. Chciał wrócić do Włoch, by przygotować zemstę. Cieszył się tam wielką sławą, a w Rzymie miał wielu przyjaciół we wspólnocie żydowskiej. Ponadto wiedział, że nie musi się niczego obawiać ze strony papieża, jeśli nie wystąpi przeciwko niemu. Pewnego ranka wsiedli z Anną na statek w La Marsa, pewni, że u kresu podróży znajdą schronienie, opiekę, a nawet możliwość ponownego zdobycia majątku.
Od tego powrotu minęło siedem lat. Anna wykorzystała je na naukę i rozwój swoich naturalnych zdolności. U boku starych kobiet z getta i tych, którzy umieli odczytywać tajemnice losu z gwiazd, doskonaliła wiedzę przekazaną jej przez Rebekę i nauczyła się straszliwej sztuki sporządzania czarodziejskich napojów i trucizn. A później czekała na klientów, z biegiem czasu coraz liczniejszych, którzy uczynili ją znaną, a jej imię przekazywane było z ust do ust, co pewnego wieczora sprowadziło do niej siostrzenicę papieża.
- Sprzedałaś już jakieś trucizny? - spytała Fiora po lekkim wahaniu.
- Tak. I to bez wyrzutów sumienia. Za każdym razem, kiedy wręczałam komuś śmiertelny likwor lub proszek, cieszyłam się w duchu, bo w tym mieście jest wielu księży i miałam nadzieję, że moja trucizna przeznaczona była dla jednego z nich. Nienawidzę ich, nienawidzę ich wszystkich, gdyż należą do tych, którzy pomogli Ferrante w przywiązaniu mojej matki do stosu.
- I nie boisz się, że kiedyś...
- Zostanę spalona na Campo dei Fiori? Nie. Jeśli zdołam pozbawić życia króla Neapolu, wejdę na stos z radością.
- Rozumiem to, co czujesz, gdyż ja także chciałam się zemścić, ale Bóg uderzył przede mną...
- I jesteś usatysfakcjonowana?
- Tak i nie. Tak, ponieważ ręka Pana uderzyła mocniej, niż ja mogłabym to zrobić. Nie, ponieważ pragnienie zemsty wciąż jest we mnie. Tak długo, jak morderczyni mojego ojca będzie wśród żywych, nie zaznam spokoju. Zresztą ta kobieta wciąż mi zagraża.
- Jest tutaj, w Rzymie, a ty chcesz jechać do Florencji?
- Nie mogę jej dosięgnąć, nie oddając się w ręce papieża. Muszę wyjechać, dobrze o tym wiesz, ale nie zrezygnuję.
- Pomogę ci, jeśli chcesz!
Zapadała noc. Anna zaciągnęła zasłony, a potem zapaliła świece.
- Czekam na kogoś tej nocy. Nie niepokój się, jeśli coś usłyszysz, a przede wszystkim nie ruszaj się.
- A Khatoun?
- - Jeśli przyjdzie, wyślę ją do ciebie.
Jednakże noc minęła, nie sprowadzając młodej Tatarki, a niepokój dotrzymywał Fiorze towarzystwa aż do wschodu słońca. W nadchodzących godzinach Anna dostarczy jej bez wątpienia środki do ucieczki, ale myśl, że ma znowu wyjechać, nie zobaczywszy wcześniej Khatoun, była dla niej nieznośna. Kiedy wyjeżdżała do Francji z Demetriosem, Estebanem i Leonardą, pogodziła się z rozstaniem z towarzyszką dziecięcych zabaw, gdyż uważała, że dziewczyna jest szczęśliwa i rozpoczyna życie, jakie sama wybrała. Nie mogła jednak pogodzić się z pozostawieniem jej w tej sytuacji półniewolnictwa, w położeniu służącej, wprawdzie ulubionej, ale jednak służącej. Oczywiście Khatoun mogłaby dołączyć do niej we Florencji, i z pewnością by to zrobiła, gdyby była wolna, ale donna Catarina na pewno nie pozwoli jej wyjechać. Przede wszystkim dlatego, że małżonek dużo za nią zapłacił, a poza tym, podobnie jak wszystkim wielkim włoskim damom, musiało jej bardzo zależeć na tej egzotycznej osóbce. Tatarki stanowiły rzadkość, były więc tym bardziej cenne.
Jednakże trzeba będzie pogodzić się z losem. Anna, przynosząc obiad, udzieliła jej tysiąca wskazówek na temat wciąż koniecznej pielęgnacji rany. W torbie umieściła szarpie, bandaże, flakonik z wódką do oczyszczania i dwa słoiczki maści leczniczej. Następnie starannie zbadała pacjentkę, szczególnie troskliwie oglądając ranę, będącą na najlepszej drodze do zabliźnienia się, i nakładając na nią gruby opatrunek.
- A więc tej nocy wyruszam? - zapytała Fiora.
- Tak. Godzinę przed wschodem słońca zaprowadzę cię do Bramy del Popolo, gdzie poczekasz na właściwy moment, by wyjść z miasta. Zdobyłam dla ciebie muła i strój wieśniaka. Przy odrobinie szczęścia bez większego trudu dotrzesz do Florencji. Mój ojciec wraca jutro. Będę tu, by go powitać.
Kapryśny los postanowił jednak, że Fiora nie podejmie tej nocy przerwanej podróży do Florencji i że nie zobaczy wschodu słońca nad Bramą del Popolo. Dzwony niezliczonych kościołów i klasztorów zadzwoniły właśnie na ostatnie nabożeństwo, a słudzy chwilę przedtem zapalili ogień kaganków u wejścia do pałaców, kiedy zamknięta lektyka, eskortowana przez czterech jeźdźców, wjechała na ulicę i przekroczyła wiodącą na podwórko bramę.
Zdziwiona, nikogo nieoczekująca Anna, otworzyła wąskie okno wychodzące na tyły domu i wychyliła się. Później, pochwyciwszy świecznik, rzuciła się ku schodom.
- To Khatoun! - zawołała. - I jest z nią hrabina Riario. Nie ruszaj się! Muszę sprawdzić, czego chce!
Fiora nie miała czasu na zadawanie sobie pytań. Wśród fal złocistobrązowej tafty, wspaniałych futer i śnieżnych koronek, donna Catarina, wyrzucając potoki słów, wdzierała się już na schody i wchodziła do pomieszczenia, w którym znajdowała się Fiora. Bardzo zaawansowana ciąża sprawiała, że była niemal równie szeroka jak wysoka, ale jej twarz pozostała świeża jak róża, a ona sama nic nie utraciła ze swej waleczności.
- Przyjechałam po ciebie! - obwieściła, nieco jednak zadyszana, po czym opadła pośród poduszek na jedną z niskich sof, co sprawiło, że jej brzuch znalazł się na wysokości podbródka. - Bogu dzięki, przybywam na czas!
- Na czas dla kogo, madonna?
- Ależ by zapobiec temu szaleństwu, temu samotnemu wyjazdowi o świcie, jeszcze nie w pełni zdrowia, jak mi powiedziała Anna.
- Nie mam wyboru. Rabin Natan wraca jutro i moja obecność nie będzie przez niego dobrze widziana. Nie czynię mu z tego zarzutu. Zależy mu na utrzymaniu protekcji... Ojca Świętego!
Młoda hrabina uśmiechnęła się, co sprawiło, że jej twarz się rozpromieniła, a piegowaty nosek zmarszczył.
- Wygląda na to, że niektóre słowa z trudem przechodzą ci przez gardło? Nie miej mu zbytnio za złe! Byłby w gruncie rzeczy całkiem dobrym człowiekiem, gdyby otoczenie nie popychało go do godnych pożałowania czynów. Ale będziemy miały mnóstwo czasu na rozmowy. Przygotuj się, zabieram cię stąd! - Wybacz, donno Catarino, ale... dokąd?
- Ależ do mnie! Nie rób takiej spłoszonej miny! Mój małżonek wyjechał koło południa do posiadłości w Segni, którą niedawno otrzymał od wuja. Daje nam to kilka dni, przede wszystkim na to, byś trochę dłużej odpoczęła. Później ja sama pomogę ci wrócić do Florencji. Nie zastanawiaj się, to Khatoun mi wszystko powiedziała. Ponieważ wiem, że została wychowana w pałacu Beltramiego, gdyż nie ukrywała niczego ze swego wcześniejszego życia, nie miałam żadnego problemu z odgadnięciem, kto może być tą chorą przyjaciółką, którą codziennie odwiedza.