Выбрать главу

- Skąd miałbym je wziąć, dostojni panowie? Nie został mi nawet jeden jedyny! Nawet najmniejszy. Jedyne, co mogę wam zaoferować, to osioł, w dodatku ze sztywną nogą. No i moja córka bardzo go lubi!

- Co nam przyjdzie z osła, jak myślisz? - zagrzmiał Rocco. - Widzisz przecież, kim jesteśmy? Mój pan, należący do dworu szlachetnego hrabiego Riario, jest posłańcem wysłanym przez Jego Świątobliwość i, wierz mi, jego misja jest pilna.

- Niech tu padnę trupem na miejscu, panie, jeśli nie mówię prawdy. Miałem cztery konie, cztery wspaniałe konie: duże, silne jak nosorożce, oko żywe, grzywa dłuższa niż kobiece włosy, ale zabrano mi je wczoraj wieczorem! Zabrano mi wszystkie cztery...

- A któż sobie na to pozwolił? Czyż nie były zastrzeżone na usługi papieża i jego ludzi?

- Oczywiście, ale widziałem już przejeżdżający duży oddział i nie sądziłem, że mogą pojawić się kolejne. Poza tym ci, którzy byli tu wczoraj, mieli argumenty nie do podważenia!

Rocco schwytał poczciwinę za kołnierz koszuli i zaczął nim porządnie potrząsać:

- A kim byli ci ludzie? Powiesz to wreszcie?

- Oddział mężczyzn jadących z Pizy. Żołnierzy! Wypili, zjedli, splądrowali mi piwniczkę i spiżarnię, sponiewierali służące i kuchcików. Prawdziwa katastrofa!

- Tracę cierpliwość! - powiedział Rocco. - Zdecydujesz się wreszcie powiedzieć, kto to był?

- A bo ja wiem? Żołnierze, mówiłem. Jechali przyłączyć się do oddziału, formowanego tu niedaleko pod dowództwem kondotiera Sanseverino.

Zobaczyli moje konie i po prostu je zabrali. Ach, ja nieszczęsny!

Fiora zmarszczyła brwi i się zamyśliła. Sytuacja stawała się poważna. Rocco mówił o zbieraniu się najemników w Urbino pod przywództwem księcia Federico, a tu tworzy się drugi oddział pod Sanseverinem. Jeden na wschodzie, drugi na południowym zachodzie - diabelnie przypominało to kleszcze gotowe zacisnąć się na Florencji. Bezsprzecznie Riario dobrze przygotował swoje działania, gdyż po zabiciu Medyceuszy będzie mógł spuścić tę zgłodniałą sforę na ich miasto i zdusić je, zanim zdąży choćby drgnąć. Poza tym za papieżem stał także Ferrante di Napoli, podczas gdy sojusznicy Florencji - Mediolan i Wenecja - nawet może nie podejrzewali, co się szykuje. Nie mówiąc rzecz jasna o królu Francji, który ze względu na odległość nie był zbyt niebezpieczny dla spiskowców.

Nic nie powiedziała, ale Rocco chyba śledził tok jej myśli, gdyż uspokajająco poklepał ją po ramieniu, za co podziękowała mu wzrokiem.

- No trudno - rzekł - dołączymy do innych we Florencji, a nasze konie będą musiały wytrzymać do tego czasu. Czy w twojej ogołoconej spiżarni i splądrowanej piwniczce zostało cokolwiek, byś mógł nakarmić i napoić dwóch dzielnych żołnierzy?

Mistrz Guido, spodziewający się najgorszego, nagle odżył niczym kwiat zbyt długo wystawiony na palące słońce, a teraz zroszony świeżą, chłodną wodą przez miłosiernego ogrodnika.

- Oczywiście, dostojni panowie, oczywiście! Wejdźcie! Osobiście przyrządzę dla was smaczny omlet i wyjmę zapasy, które ukryłem dla siebie i rodziny... W tych strasznych czasach trzeba być przewidującym...

- Jesteś pewien, że nie schowałeś gdzieś dwóch koni, skoro jesteś taki zapobiegliwy? - powiedział Rocco nieco drwiąco. - Tymczasem każ zająć się naszymi! Niech im natrą nogi winem i dobrze napełnią żłoby! I niech nam podadzą dzban wina, żebyśmy mieli się czym zająć w oczekiwaniu najedzenie!

Weszli do oberży, która rzeczywiście wyglądała jak po przejściu huraganu, i podniósłszy dwa przewrócone taborety, usiedli.

- Nic jeszcze nie jest stracone - szepnął Rocco do bliskiej omdlenia Fiory, siedzącej z głową w. dłoniach. - Zostało nam tylko dwadzieścia mil do przejechania. Jestem pewien, że możemy jeszcze zdążyć na czas.

- Na koniach, które mogą paść w połowie drogi? Będziemy musieli iść pieszo... a ja umieram ze zmęczenia!

- A więc odpocznijmy! Tylko kilka godzin, ale zwierzętom pozwoli to nabrać sił na dalszą podróż. Zjedzmy, a potem pójdziesz spać, a ja w tym czasie pójdę do miasta zobaczyć, czy...

- Nie ma mowy! Jeśli ja będę wypoczywać, to ty także i przywiążę cię do siebie!

- Jak widzę, masz do mnie pełne zaufanie. W zasadzie nie mogę mieć o to do ciebie pretensji. Znamy się od niedawna. Zrobimy, jak sobie życzysz, ale najpierw zjedzmy! Umieram z głodu!

- Już? Przecież nie tak dawno jedliśmy tego barana?

- Może, ale przeciwności losu wzmagają mój apetyt! A właśnie... jesteś zupełnie pewna, że nie zostało ci parę monet, by zapłacić naszemu oberżyście? - Przecież zabrałeś mi sakiewkę, tak czy nie?

- Tak... tak, oczywiście, ale mam jakby szósty zmysł, który sprawia, że zwęszę złoto, jak świnia trufle. Przecież powiedziałaś mi, że nosisz nazwisko Beltrami?

- Powiedziałam, ale czy to ci coś mówi?

- Drugi majątek Florencji? To coś mówi każdemu dziecku we Włoszech.

- Mówiło! Mój ojciec nie żyje...

- Wiem, ale jestem przekonany, że coś ci zostało, a córka bankiera na pewno nie wkłada wszystkich jajek do tego samego koszyka.

Mimo zmęczenia Fiora zaczęła się śmiać.

- Nie trzeba jechać do Florencji, by o tym wiedzieć, Rocco. Nie obawiaj się: dostaniesz nagrodę, którą ci obiecałam, nawet jeśli nie da ci jej Lorenzo Medyceusz...

Opuścili Sienę po zapadnięciu zmroku, tuż przed zamknięciem bram. Ulice były pełne milczących cieni, które w żałobnych strojach wracały z nabożeństwa Drogi Krzyżowej. Inne czuwać miały przez całą noc w obitych czernią i pozbawionych wszelkich ozdób kościołach, by opłakiwać śmierć Chrystusa na Golgocie. Dzwony zamilkły w Wielki Czwartek, a brak ich swojskiego dźwięku sprawił, że miasto było zdezorientowane i całkowicie oddane pokucie. Nawet niebo przyczyniało się do pogłębienia przygnębiającego nastroju, gdyż od południa padał drobny, doprowadzający do rozpaczy deszcz.

W chwili gdy opuszczali oberżę, mistrz Guido postanowił udzielić podróżnym ostatniej wskazówki:

- Jeszcze słowo, dostojni panowie! Jeśli chcecie dotrzeć do celu na swoich koniach, omijajcie San Casciano in Val di Pesa!

- Dlaczego? - spytał Rocco drwiąco. - Czyżby grasowali tam bandyci?

- Tak mówili jadący stamtąd podróżni. Podobno nawet tydzień temu poderżnięto tam gardła dwóm wędrownym kaznodziejom. Tak więc bądźcie ostrożni!

- Dzięki za radę! Zabójcy, a do tego źli chrześcijanie... Lepiej dmuchać na zimne. Na szczęście jesteśmy lepiej uzbrojeni niż włóczący się braciszkowie...

Jednakże, kiedy jadąc za Rockiem, który znów prowadził za wodze jej fantastycznego wierzchowca, Fiora zjeżdżała w dół z gliniastych wzgórz, na których rozciągało się miasto, z trudem walczyła ze złymi przeczuciami, które ją opanowały, odkąd dowiedziała się o niemożności wymiany koni. Nieszczęśliwe przypadki zdawały się piętrzyć na trasie tej wyprawy, którą rozpoczęła z taką nadzieją i determinacją. Lecz nie wszystko jeszcze było stracone. Przy odrobinie szczęścia mogła dotrzeć do Florencji następnego dnia, w sobotę, jeszcze przed zmrokiem, niewiele później niż orszak kardynała legata. Nie udawało jej się pozbyć ściskającego ją za gardło niepokoju. Czyżby nikczemna Hieronima i jej rodzina mieli znowu zwyciężyć? Czy naprawdę z powodu żądzy mordu i chciwości po Francescu Beltramim teraz musieli zostać złożeni w ofierze obaj Medyceusze? Przecież Bóg nie może przyznać racji papieżowi, skoro ośmielał się on wysłać zabójców do chrześcijańskiego miasta, choćby nawet Florencja wolała Platona od czterech ewangelistów. Trzeba było za wszelką cenę zdążyć na czas! Niestety, noc była bardzo ciemna, a ona nie znała tej drogi...