Potem Fiora poczuła dłonie Lorenza na swych ramionach, i dłonie te drżały. Odsunęła je delikatnie, ale uśmiechnęła się czule, widząc, jak jego twarz kurczy się z bólu. Wzięła go za rękę, podniosła świecznik i podeszła do drzwi swej komnaty.
- Chodź! - powiedziała jedynie.
Podczas gdy on machinalnie zamknął za sobą drzwi, Fiora ustawiła świecznik na skrzyni i jedną po drugiej zgasiła świece. Pokój oświetlała jedynie nocna lampka, ledwie złocąc od środka białe zasłony przy łożu. Stojąc nieruchomo, Lorenzo śledził wzrokiem każdy ruch młodej kobiety. Fiora pozwoliła opaść na dywan wierzchniej szacie i rozwiązała wstążkę przy koszuli, która ześlizgnęła się jej do stóp. Chwilę później znalazła się w jego ramionach, niesiona w kierunku łoża, na które opad! wraz z nią...
Kochali się w milczeniu, bo nie potrzebowali słów. Słownik namiętności nie miał z tym nic wspólnego, oboje wiedzieli, że ich związek bierze początek z przeszłości pełnej wzajemnej fascynacji i podziwu, to niewątpliwe, lecz także z jakiegoś popychającego ich ku sobie instynktu. Lorenzo przyszedł do Fiory jak zbłąkany podróżny, który nagle odkrywa gwiazdę na czarnym niebie, a Fiora go przyjęła, gdyż ujrzawszy go, poczuła, że ofiarowanie mu siebie samej jest jedynym możliwym ukojeniem, jakie może dać jego duszy, zatruwanej rozpaczą pomieszaną z gniewem. Poza tym, nosząc teraz znienawidzone nazwisko Pazzi, czuła skrytą przyjemność, mogąc dać Wspaniałemu tę noc poślubną, która należała się zupełnie komu innemu.
Zbliżywszy się do siebie w takich okolicznościach, bez wsparcia prawdziwej miłości, Lorenzo i Fiora narażeni byli na niepowodzenie lub przynajmniej rozczarowanie, ale z zachwytem odkryli, że ich połączone ciała wibrowały unisono, tworząc doskonałe współbrzmienie, tak rzadkie między kochankami. Każde z nich instynktownie wiedziało, czego może pragnąć drugie, toteż razem osiągnęli najwyższą rozkosz, przyjemność o takiej intensywności, że rzuciła ich dyszących na zmięty jedwab prześcieradeł. A później, wciąż razem, wtuleni w siebie, zapadli w sen, którego tak bardzo potrzebowali i którego nie udało im się znaleźć w samotności.
O świcie Lorenzo wstał. Fiora spała tak smacznie, że zawahał się, czy ją budzić, ale przed ponownym pogrążeniem się w czekającym go piekle musiał zaczerpnąć z jej oczu i ust nową siłę. Wziął ją więc w ramiona i całował jej twarz tak długo, aż wreszcie z wielkim trudem podniosła powieki.
- Nie chciałem odjechać jak złodziej - wyszeptał tuż przy jej ustach. - No i... czy zechcesz pozwolić... bym znów przyjechał tej nocy?
Uśmiechnęła się do niego, przeciągając się z cudownym uczuciem błogostanu.
- Potrzebujesz pozwolenia?
- Tak... To, co dałaś mi tej nocy, było tak piękne, że wciąż nie mogę w to uwierzyć.
Tym razem zaczęła się śmiać.
- Przy tobie niewierny Tomasz byłby uznany za łatwowiernego. Powiedz mi zatem, dlaczego leżymy tu, nago, w jednym łóżku?
- To było jak sen, a ja chcę nadal śnić. Potrzebuję twojej miłości, Fioro, pragnę, byś dawała mi czułość i chcę dawać ci moją. Jesteś jak od dawna szukane źródło, które w wyniku cudu wytrysnęło na najmroczniejszej i najbardziej jałowej pustyni. Nie móc już z niego czerpać byłoby dla mnie okrutnym cierpieniem. Czy chcesz mnie nadal?
Uklękła na łóżku i wzięła w dłonie tę niekształtną głowę, tę twarz tak brzydką i tak pociągającą.
- Tak, chcę cię! - powiedziała cicho, nieco ochrypłym głosem, od którego zadrżał. - Przyjedź! Będę na ciebie czekać. - Całowała go długo, po czym zwinnie wyślizgnęła się z jego pożądliwych rąk, które próbowały ją schwycić, zawinęła się w prześcieradło i objęła poduszkę. - Ale teraz musisz mi dać pospać.
Kiedy Fiora znowu się przebudziła, niebo było szare, a deszcz, który na dwa dni ustał, znów rozpadał się na całego. Ogród tonął w mokrej mgle rozmiękczającej powierzchnię alejek i skapującej z posągów, ale młoda kobieta poświęciła rozmazanemu pejzażowi tylko rozdrażnione westchnienie i wzruszenie ramion. Po tylu ciężkich przejściach ostatnia noc była dla niej jak ożywcza kąpiel. Lorenzo był kochankiem, o jakim marzy każda kobieta, a jego pieszczoty oczyściły jej ciało z całej lubieżności i bólu, które musiało znosić. I młoda kobieta nawet nie zastanawiała się nad uczuciami, jakie mógł w niej budzić: było jej z nim dobrze i na razie tylko to się liczyło. Z pewnym gniewem odtrąciła jedyną psującą jej nastrój myśclass="underline" choć meble zostały zmienione, to była jednak w tym samym pokoju, w którym Filip uczynił z niej kobietę.
- To twoja wina! - zawołała do tego cienia, który tak nie w porę wrócił w jej wspomnieniach. - Trzeba było nie pozwolić mi odjechać, ale ty wolałeś odgrywać bohatera u boku swojej księżniczki! To ty doprowadziłeś do tego, że między nami zaszły rzeczy nieodwracalne. A ja mam zaledwie dwadzieścia lat! Mam prawo żyć!
Kompletnie zapomniała, że jeszcze całkiem niedawno pragnęła umrzeć - taką władzę uroki miłości mogą mieć nad młodą istotą. Ze wszystkich sił pragnęła odrzucić ograniczenia i przymus. Żyła w niewoli od miesięcy i oto jej więzienie właśnie otworzyło się na coś, co było zbliżone do szczęścia, nawet jeśli były to tylko pozory... Toteż kiedy po zjedzeniu podanego przez Sarnię posiłku zeszła na dół, w jej oczach widać było wyzwanie, gdy napotkały spojrzenie Demetriosa, do którego dołączyła w dawnym studiolu swego ojca.
Jednak znał ją zbyt dobrze, by nie przeniknąć jej myśli, i jej wielkie szare oczy, pochmurne jak burzowe niebo, sprawiły, że się uśmiechnął. Fiora, pomyślał, szuka pretekstu, by się rozgniewać, mając nadzieję, że w ten sposób pozbędzie się zażenowania, które odczuwa. Nie mylił się.
- Dlaczego się uśmiechasz? - zapytała nerwowo. - I dlaczego tak na mnie patrzysz? Czy coś się we mnie zmieniło? Tak, przespałam się z Lorenzem! Sama mu się oddałam! Tej nocy znowu przyjedzie i znów się z nim prześpię!
Zdjąwszy binokle, które nosił coraz częściej, Demetrios odszedł od pulpitu, na którym rozłożył jakiś hebrajski manuskrypt, podszedł do młodej kobiety i położył jej dłonie na ramionach, czując, jak sztywnieje.
- Nie mam najmniejszego zamiaru robić ci wyrzutów, Fioro! To, co zaszło tej nocy między tobą i Lorenzem, było zapisane od dawna. Często mówił mi o tobie, odkąd wróciłem, i bez trudu pojąłem, że jesteś jego najbardziej tajemnym marzeniem. To naturalne, że to do ciebie przyszedł, kiedy znalazł się na dnie rozpaczy.
- Uważasz więc, że mnie kocha?
- Jesteś jak wszystkie kobiety: zbyt upraszczasz uczucia. Lorenzo jest niby ogrodnik, który ujrzał, jak złodziej ucieka z najpiękniejszym kwiatem z ogrodu, nie dając mu czasu nawet na jego powąchanie. Wczoraj ten kwiat powrócił, piękniejszy niż kiedykolwiek, i roztoczył zapach zbyt upajający, by mógł wyrzec się poddania się jego mocy. Ty zaś...
- Co ja?
- Przestań się tak buntować, Fioro! Nie popełniłaś żadnej zbrodni, po prostu miłość przywróciła ci radość życia, którą utraciłaś.
- Miłość? Nawet nie wiem, czy kocham Lorenza. A przecież wszystko byłoby o tyleż prostsze!
- Przede wszystkim wygodniejsze, jako że jesteś do głębi przepojona chrześcijańską moralnością mimo twego platońskiego wychowania, a zawdzięczasz to naszej drogiej Leonardzie.
- Nie wspominaj o niej, bo rozchoruję się ze wstydu!
- Masz rację, nie powinienem był o niej mówić. Co do wstydu... To głupie słowo, nawet jeśli tak naprawdę nie kochasz Lorenza. To, co w nim kochasz, to przede wszystkim miłość, którą ci daje, a wiem, że jest w tym swego rodzaju. .. wirtuozem. Lecz jest także jego legenda, a w tobie przetrwała mała florentynka, której Wspaniały przesłaniał horyzont. Nie zdając sobie z tego sprawy, byłaś w nim trochę zakochana...