Выбрать главу

Fiora wyszła i znalazła się w szerokiej galerii z kolumnami, która na pierwszym piętrze otaczała cortile - wewnętrzny dziedziniec - ozdobiony dwoma antycznymi posągami i drzewkami pomarańczowymi, rosnącymi w dużych donicach z niebiesko-zielonej majoliki. Mimo środka zimy było ciepło i słonecznie, zresztą w Toskanii o tej porze roku rzadko bywało naprawdę zimno, a deszcz padał częściej niż śnieg. Fiora, która nie lubiła żyć w zamknięciu i spędzała w ogrodzie większość wolnego czasu, odetchnęła łagodnym powietrzem, niosącym ze sobą zapach ciepłego chleba i korzennych przypraw na tle odległej muzyki. Dzień ten, 28 stycznia, był dniem świątecznym, gdyż Lorenzo Medyceusz chciał z przepychem uczcić układ przeciwko Turcji, który podpisał z Najjaśniejszą Republiką Wenecką. Odbyć się miała walka na kopie, bankiet i tańce...

 Droga, którą Fiora musiała pokonać nie była długa: pokoje Francesca znajdowały się na tym samym piętrze, tylko z drugiej strony dziedzińca. Fiora ruszyła szybko w tamtą stronę, a Khatoun, która nigdy jej nie opuszczała, podreptała za nią.

Khatoun była Tatarką i rówieśnicą swej młodej pani. Było to stworzonko drobne i wdzięczne, o trójkątnej twarzy, skośnych oczach i płaskim nosku, co upodobniało ją do kotka. Była tak jak on wesoła oraz z natury skora do zabawy i pieszczot. Lubiła dom pana Beltramiego, Fiorę i wygodne życie, które przy niej wiodła. Świadomość, że urodziła się niewolnicą zupełnie jej nie dręczyła, z tej prostej przyczyny, że nikomu nie przyszłoby do głowy dać jej tę niższość odczuć. Fiora nie pozwoliłaby na to.

We Włoszech, również we Florencji, było wielu niewolników, szczególnie kobiet; dostatek domu mierzyło się zarówno ich liczebnością jak i przymiotami, a nawet niezwykłością ich wyglądu. Niektórzy stanowili rzadkość i byli rozchwytywani, tak jak pewna para mauretańskich tancerek i Murzynka-karlica, której księżna Ferrary wściekle zazdrościła księżnej Mediolanu, Biance-Marii Sforzy.

 Mieszczanie z bogatych miast, takich jak Florencja, Mediolan, Wenecja czy Genua, również mogli pozwolić sobie na ten luksus, tak kosztowny, że sprawiał, iż niewolnicy częściej traktowani byli jak członkowie rodziny niż jak zwykła służba. Weneccy armatorzy przywozili ich z rynków Morza Czarnego, Azji Mniejszej, Półwyspu Bałkańskiego, Hiszpanii, gdzie Maurowie zajmowali jeszcze Grenadę, z Rosji czy Tatarii, a cena niewolników wynosiła od stu do dwustu złotych dukatów. Khatoun była jeszcze niemowlęciem, gdy kupił ją w Trabzonie kapitan okrętu „Santa Magdalena", zauroczony urodą jej matki, i przywiózł obie do Florencji. Djamal zmarła kilka miesięcy później, a mała Khatoun była wychowywana przez Leonardę razem z Fiorą, dla której miała być zarazem towarzyszką i pokojówką.

Sprawa niewolników bardzo dręczyła Leonardę po jej przyjeździe do Florencji. Jako chrześcijanka buntowała się wobec takiego stanu rzeczu, choć szybko odkryła, że niewolnicy, z powodu ich ceny, byli często we Florencji dużo lepiej traktowani niż płatna służba, parobcy czy dziewczyny kuchenne po drugiej stronie Alp. Posiadanie niewolników w niczym nie naruszało dziwacznych uczuć religijnych florentczyków, którzy głosząc głęboki kult Chrystusa, Najświętszej Panny i świętych, wypełniając kościoły freskami, obrazami i wspaniałymi dziełami sztuki, wykazywali duże upodobanie do mitologii i filozofii greckiej, zwłaszcza dzieł Platona. Leonarda w końcu wybaczyła to swym nowym współobywatelom, biorąc pod uwagę ich głębokie umiłowanie piękna pod wszelkimi postaciami - i to nawet wśród najniższych klas społecznych - i ich wyjątkową radość życia...

Przybywszy pod drzwi ojca, Fiora odesłała Khatoun, aby uporządkowała sypialnię. Zapukała lekko i weszła nie czekając na pozwolenie; miała rację, gdyż mogłaby czekać długo. Francesco, oparłszy brodę na dłoni a łokieć na poręczy fotela, siedział rozmarzony przed umieszczonym na hebanowych sztalugach, obróconym w jego stronę, obrazem... Jego rozpromieniona szczęściem twarz wzbudziła zdumienie dziewczyny.

- Ojcze! - zawołała cicho.

 Francesco drgnął jak ktoś gwałtownie przebudzony, ale zaraz się uśmiechnął, tym rzadkim uśmiechem dodającym tyle uroku jego zmęczonej twarzy. Z biegiem lat przybyło mu kilka kilogramów i trochę zmarszczek, a gęste włosy zaczynały mu siwieć, ale zachował dużą witalność i zadziwiający zapał do pracy.

- Chodź zobaczyć! - powiedział przygarnąwszy dziewczynę do siebie. - Sandro właśnie go przyniósł. Jest cudowny. ..

Fiora podeszła spiesznie. Kilka tygodni wcześniej pozowała pewnemu młodemu malarzowi z sąsiedztwa, odkrytemu przez Lorenza Medyceusza i pracującemu dotąd tylko dla niego. Jednak Francesco Belframi, znany z zamiłowania do malarstwa, umiał zdobyć przyjaźń obdarzonego bujną wyobraźnią, myślącego, kapryśnego, a nawet czasem nieobliczalnego chłopca, czerpiącego natchnienie z własnych marzeń oraz wierszy florenckich poetów. Był synem garbarza z dzielnicy Ognissanti i zwał się Sandro Filipepi; zaczynał być znany jako Botticelli, co oznacza małą beczułkę. Przezwisko zawdzięczał swemu starszemu o dwadzieścia osiem lat bratu, wielkiemu pijanicy, który zawsze się nim zajmował, aż zaczęto go uważać za ojca, natomiast prawdziwego ojca uznano za dziadka chłopca. I tak zaczęto o nim mówić Sandro Botticelli, a w końcu -Botticelli.

Podziwiany przez Francesca obraz był portretem. Fiora spojrzała nań ze zdumieniem i dużą dozą rozczarowania:

- Ależ... to nie jestem ja?

Malowidło na drewnie istotnie przedstawiało bardzo młodą kobietę o olśniewająco jasnych włosach, ubraną w suknię z niebieskiego aksamitu haftowaną złotem, jakiej Fiora nigdy nie nosiła, gdyż nie były teraz modne. Nie nosiło się już także takich koronkowych henninów, jaki -wraz z narzuconym nań lekkim szalem okalającym twarz - zdobił głowę nieznajomej.

 - To prawda - rzekł poważnie Francesco - ale mimo wszystko to jesteś ty, gdyż rysy twarzy są identyczne. Portret, moje dziecko, przedstawia twoją matkę. Kiedy byłaś mała, podobieństwo nie było wyraźne, ale w miarę jak dorastałaś rozwijało się, uwydatniało...

- To nieprawda! - krzyknęła Fiora bliska łez. - To złudzenie, ojcze. Ona jest bardzo piękna, a ja nie...

- Kto ci to powiedział? - zapytał Francesco zdumiony.

- Nikt, ale żadna kobieta nie może być piękna mając czarne włosy!

- Słowo daję, zwariowałaś? Zaraz ci udowodnię, że się mylisz...

Francesco podszedł do jednej z pokrytych markieterią szaf, które ustawił pod ścianami swego studiola. Fiora wiedziała, gdyż podziwiała je wiele razy, że szafy te zawierają istne cuda: rzadkie książki w kosztownych oprawach, bibeloty kryte emalią, przedmioty ze srebra, kości słoniowej lub złota, statuetki chryzelefantynowe, tancerki z przezroczystego alabastru i mnóstwo innych pięknych rzeczy. Z jednej z szaf, którą otworzył przy pomocy złotego kluczyka, zawieszonego na łańcuszku u szyi, Francesco wyjął małą srebrną szkatułkę przypominającą relikwiarz. Postawił ją na stoliczku, otworzył i, jak ksiądz ujmujący hostię, wyjął z niej hennin z koronki, który był ostatnią ozdobą włosów Marii de Brevailles. Chwilę na niego patrzył, po czym przyłożył do ust. Fiora zauważyła, że jego ręce drżały, a kiedy odwrócił się do niej, w oczach miał łzy. - Pozwól przymierzyć - wyszeptał.

Odrzucając do tyłu czarne włosy córki odsłonił jej wysokie i kształtne czoło, umocował hennin niemal u nasady włosów, owinął jej twarz koronkowym szalem. Potem zdjął ze ściany lustro, umieścił je obok portretu i ustawił przed nim Fiorę.

- Popatrz - powiedział.

 Koronka nieco pożółkła, lecz odbita w lustrze twarz wyglądała inaczej niż zazwyczaj i była zadziwiająco podobna do twarzy na portrecie. Miała taką samą delikatnie zaróżowioną cerę, identyczny uśmiech w kącikach ust, ten sam zgrabny nos i przede wszystkim takie same szare, zamglone oczy.