Dziewczęta, wziąwszy się pod ramię, zostawiły nieco z tyłu życzliwą eskortę. Leonarda niezwykle ceniła towarzystwo grubej Colomby, niani Chiary, bez wątpienia największej plotkarki we Florencji, zawsze przynoszącej cały worek nowinek, które naturalnie najpierw poznawała jej mleczna córka.
- Myślałam, że nie masz ochoty przyjść? - powiedziała Chiara. - Co sprawiło, że zmieniłaś zdanie?
- Mój ojciec. Bardzo mu zależy, abym zjawiła się przy nim na giostrze. Ofiarował mi nawet z tej okazji ten klejnot.
- Gratulacje! Ma słuszność: wyglądasz wspaniale! -oświadczyła panna Albizzi, oceniając ze znawstwem harmonię jasnoszarego brokatu, dokładnie w kolorze oczu, i aksamitu okrywającego przyjaciółkę oraz skomplikowaną budowlę z jedwabistych warkoczy, złota i pereł, która kosztowała panią Leonardę dobre pół godziny wytężonej Pracy,
- Ty także wyglądasz wspaniale - powiedziała Fiora z Wdzięcznością, zresztą zupełnie szczerze. - Wyglądasz jak jutrzenka. Jesteś cała różowa!
- Przede wszystkim wyglądam jak ktoś, kto chce się bawić, podczas gdy ty robisz wrażenie zdecydowanej cierpieć. Czy naprawdę nie możesz wybić sobie z głowy Giuliana Medyceusza?
- Pst! To nie moja głowa cierpi, tecz serce. A porywom ; serca nie można się przeciwstawić - westchnęła Fiora tak tragicznie, że jej przyjaciółka roześmiała się.
- Mam nadzieję, że poczujesz inne porywy serca i nie].j spędzisz życia na wzdychaniu do chłopca, który cię nawet nie dostrzega. Zostaw Giuliana jego wielkiej miłości... albo uzbrój się w cierpliwość!
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- To o czym wszyscy wiedzą: uczucia braci Medyceu-szy nigdy nie są bardzo trwałe. Poza tym Marco Vespucci zaczyna się robić zgryźliwy. Zazdrosny mąż bywa kłopotliwy. Pewnie o tym wiesz: wasz pałac sąsiaduje z pałacem Vespuccich. Zamiast czekać, lepiej zrobiłabyś rozglądając się wokół siebie: Luca Torna-buoni jest przystojnieszy niż Giuliano i szaleje za tobą. Zresztą... o wilku mowa...
Młody człowiek, o którym mówiła, wyszedł z jednej z bocznych ulic w towarzystwie grupy przyjaciół. Dziewczęta zostały natychmiast otoczone przez wesołą i rozgadaną gromadę, która oddzieliła je od eskorty i triumfalnie poprowadziła na miejsce turnieju. LucaTornabuoni, korzystając z zamieszania, ośmielił się wziąć rękę Fiory i pocałowawszy ją przelotnie, zatrzymać w swojej:
- Pani, czyż twe piękne oczy będą dziś na mnie spoglądały łaskawiej niż zazwyczaj - spytał po francusku.
Uśmiechnęła się do niego i pomyślała, że istotnie był bardzo piękny. Wysoki, aż musiała lekko unosić ku niemu głowę, choć sama nie była niska; miał klasyczny profil, gęste, czarne, kręcone włosy i ciemne oczy, które błyszczały, gdy na nią patrzył.
- Dlaczego dzisiaj?
- Ponieważ dziś jest święto i piękna pogoda, bo jesteś piękniejsza niż kiedykolwiek...
„Kto chce szczęśliwy być, niech spieszy się. Bo nikt nie jest pewny jutra..."
Dokończył zdanie, nucąc piosenkę ułożoną przez Lorenza Medyceusza, jego ulubioną, a przez to przyjętą jak Ewangelia przez całą florencką młodzież. Ściszając głos, poprosił żarliwie:
- Pozwól mi pomówić z twoim ojcem, Fioro! Zgódź się zostać moją żoną!
- Nawet gdybym się zgodziła, mój ojciec by nie zezwolił. Uważa, że jestem za młoda.
- Daj mi więc chociaż nadzieję, jakiś fant. Będę walczyć dla ciebie...
Luca był jednym z tych, którzy mieli zmierzyć się z Giulianem Medyceuszem w popołudniowej walce na kopie. Poruszona mimo wszystko tą gorącą prośbą, podała mu swą chusteczkę, którą natychmiast wsunął pod kaftan:
- Dzięki ci, miła pani - zawołał radośnie. - Teraz muszę zwyciężyć, aby przynieść ci zaszczyt...
- W każdym razie - zauważyła Chiara - to nie Fiora włoży ci wieniec, zakładając że zwyciężysz. Nie ona jest królową turnieju.
- Dlaczego: zakładając? Wątpisz w moją odwagę?
- Ani w odwagę, ani w waleczność, piękny rycerzu, ale nie przystoi, by Giuliano został pokonany, skoro jego dama jest królową.
Młody człowiek wkrótce je opuścił. Dochodziły do placu Santa Croce, przy wejściu na plac rozbito różnokolorowe jedwabne namioty dla walczących. Paziowie w złocie i czerwieni oraz masztalerze zajmowali się końmi we wspaniałych czaprakach w barwach ich panów... Były to same cenne konie pochodzące ze słynnych stajni markiza Mantui lub araby dostarczone przez Wenecję. Giuliano Medyceusz miał dosiąść cudownego kasztana - rumaka ofiarowanego niedawno przez króla Francji jego bratu Lorenzowi wraz z klaczą tej samej maści. Ludwik XI, o którego dworze mówiono wprawdzie, że jest w Europie najmniej wystawny, był znawcą w tej dziedzinie i miewał królewski gest w stosunku do sojuszników czy przyjaciół. Ów dar był tego dobitnym dowodem.
Przed bardzo prostą, wykonaną z różowej cegły, fasadą kościoła Santa Croce*4 ustawiono wielką trybunę, obitą purpurową i złotą materią, przeznaczoną dla władcy Florencji i zaproszonych gości. W jej centralnym punkcie znajdował się tron królowej turnieju. Po obu stronach trybuny, naprzeciwko siebie, zostały wzniesione wzdłuż domów wysokie, drewniane galerie. Panie i panny z całego miasta, ubrane w najpiękniejsze stroje, zajmowały miejsca w towarzystwie swych małżonków, ojców czy kochanków. Tworzyły w ten sposób podwójną, barwną i lśniącą girlandę, godną królewskiego dworu, a tłumek cisnący się za rozciągniętymi jedwabnymi taśmami dopełniał ten obraz ubiorami w wesołych kolorach. Wszędzie widać było powiewające na lekkim wietrze wstążki, chorągiewki i sztandary.
Wszystko to szeleściło i drżało, a Florencja tego pogodnego dnia cała była ze złota, srebra i jedwabiu, niby ogromny gobelin, ożywiony przez jakiegoś wszechmocnego magika.
Czarnoksiężnik ten właśnie miał się pojawić. Zapowiedziany triumfalnym dźwiękiem długich, srebrnych trąbek, z których zwisały białe proporczyki z czerwoną lilią Florencji, i poprzedzany przez poczet sztandarowy, obracający i wyrzucający w górę różnokolorowe flagi, pojawił się znakomity orszak. Na jego czele, odziany w ciemnozielony aksamit obszyty popielicami, ze złotym cyzelowanym łańcuchem na szyi i wartymi fortunę perłami i rubinami u czapki, kroczył Lorenzo Wspaniały, niekoronowany król tej dziwnej republiki, dwudziestoośmioletni władca, któremu oddała ona swe serce, choć był brzydki a jego brat piękny. Lecz jaką pełną siły brzydotą! Nad chudym, silnym ciałem widać było niemal małpią twarz, na której błysk triumfującego geniuszu i wyjątkowej inteligencji zajmował miejsce urody. Czarne, proste włosy, długi, spiczasty nos, ostre rysy i duże, wąskie usta w niczym nie zmniejszały fascynacji ogarniającej każdego, kto go spotkał, ani pociągu, który jego zagadkowy i posępny wygląd wzbudzał w kobietach.
Po śmierci ojca, Piera, władza polityczna została powierzona obu braciom, ale dwuwładza była pozorem. Jedynym rządzącym był ten wyjątkowy człowiek, na którego barczystych ramionach spoczywała odpowiedzialność za jedną z największych fortun Europy, za władzę oraz rozległe i skomplikowane działania polityczne, nie ograniczające się jedynie do kontaktów z innymi państwami włoski mi, lecz obejmujące również wielkie mocarstwa, takie jak Francja, Anglia, Niemcy, Kastylia i Aragonia. Jako bankier królów, którzy się z nim liczyli Lorenzo zacieśnił z Francją więzy przyjaźni, zadzierzgnięte niegdyś przez jego ojca, któremu król Ludwik XI wyświadczył łaskę i zaszczyt zezwalając na wyrycie kwiatów lilii na jednej z siedmiu kulek w herbie Medyceuszy.