Выбрать главу

 - Odkąd papież Pius II zmarł przy pracy, próbując zorganizować krucjatę przeciwko Turkom, Wenecja samotnie stawia czoła niewiernym, którzy pozbawili ją niemal wszystkich kolonii w Grecji i Azji Mniejszej. Nikt zdaje się nie doceniać zagrożenia, jakie stwarza dla Zachodu sułtan pokroju Mahometa II. Ani papież Sykstus TV, zajętyjedynie rozbudową Rzymu i dostatnim urządzeniem swych bratanków, ani Ferrante z Neapolu, ani Sforza z Mediolanu, ani rzecz jasna Genua, która zaciera ręce, obliczając ile ziem, ludzi i statków straciliśmy. Wszyscy chcą zapomnieć, że Mahomet podbił Bizancjum, a sztandar Proroka powiewa również nad Partenonem. Tylko szerokość Adriatyku chroni papieskie państwa przed zagrożeniem ze strony Turcji, której wojska przed dwoma laty dotarły aż do Friuli.

- Wenecja dała wtedy jednak wspaniały dowód odwagi i potęgi, odpychając wroga od murów Scutari.

- No tak! Loredano, z zaledwie dwoma tysiącami pięciuset ludźmi, odepchnął dziesięć tysięcy Turków w stronę morza. Kto wie czy w tej chwili Scutari jest jeszcze w naszych rękach? Flota turecka atakuje nasze okręty prawie na wysokości Lido. A niestety, nasz doża, Piętro Moce-nigo, choć ma dopiero sześćdziesiąt osiem lat, jest bardzo słaby z powodu ran odniesionych w walkach z korsarzami i janczarami Mahometa. Długo nie pociągnie, a nam przydałby się władca młody i pełen życia.

- No tak, ale wasi marynarze nie mają sobie równych, a w osobie Bartolomea Colleoniego macie największego kondotiera we Włoszech...

Twarz Bernarda Bembo zachmurzyła się.

 Colleoni właśnie zmarł w swoim zamku w Malpadze. Blask jego sławy był tak silny, że kazał zapominać o jego wieku.

- Czy był taki stary?

- Miał prawie siedemdziesiąt pięć lat. Dodam, że zapisał Republice kwotę stu tysięcy złotych dukatów, aby nawet po śmierci uczestniczyć w wojnie przeciwko Turkom. Ale postawił warunek: Wenecja wystawi mu pomnik na placu Świętego Marka...

- Do licha! - powiedział Beltrami ze śmiechem - w samym sercu Wenecji.

 - Ominęliśmy tę trudność: statua zostanie wzniesiona na placu Scuola di San Marco. Przybyłem nie tylko zawrzeć przymierze z panem Lorenzem, które pomoże ochronić nasze posiadłości na stałym lądzie, gdyby Turcy się do nich zbliżali. Również po to, by zamówić posąg konny u waszego największego rzeźbiarza, Verocchia. Oczywiście, jeśli Florencja mu na to pozwoli!

- Na pewno, zarówno ona jak i sam rzeźbiarz będą tym zachwyceni.

Ton głosu Beltramiego uległ zmianie, gdy przyciągnął do siebie Fiorę, która czekała na zakończenie rozmowy.

- Na pewno zauważyłeś, dostojny panie, tę młodą osobę, która nam się przysłuchiwała. Pozwól, że ją przedstawię: moja jedyna córka Fiora.

Twarz wenecjanina rozjaśniła się, kiedy Fiora złożyła mu pełen wdzięku ukłon.

- Zauważyłem właśnie, a osoba ta jest tak piękna, że rozpraszała moją uwagę. Mam nadzieję, że nie mówiłem głupstw.

 Zapewniam cię, że nie. Czego chciałaś, córeczko? Czemu się już nie bawisz po tańcu z panem Lorenzem, który uczynił ci ten zaszczyt...

- Właśnie dlatego, że po tym partnerze nie odpowiadałby mi już żaden tancerz..'.— Potem poprosiła ciszej. - Ojcze, chciałabym wracać do domu...

Prosząca nuta drżąca w głosie córki przekonała France-sca, że nie chodzi tu o zwykły kaprys.

- Jak chcesz, ale daj mi jeszcze kilka chwil. Wyjdziemy, gdy tylko pan Lorenzo skończy rozmawiać z Burgundczykiem. Wówczas podejdzie do obecnego tu pana Bembo.

 Wnet pojawił się Lorenzo, uśmiechnięty, uprzejmy jak zwykle, w towarzystwie Filipa de Selongeya. Bur-gundczyk natomiast zaczerwienił się, a jego oczy błyszczały jakby pod wpływem z trudem powstrzymywanego gniewu. Podeszli dosyć blisko i usłyszano o czym mówią.

- To, co powiedziałem, nie zmienia w niczym faktu, że jesteś moim gościem, panie hrabio! Jesteś młody, a damy czekają.

Głos Filipa de Selongeya zabrzmiał równie donośnie jak niedawno trąbki na polu turniejowym:

- Wielkie dzięki, wasza wysokość, ale nie mogę uczestniczyć w balu. Jak ci mówiłem, książę Karol, mój szlachetny pan, walczy, a wraz z nim prowadzi wojnę cała Burgundia. Jestem żołnierzem, a nie bawidamkiem.

Skoro nie mamy już sobie nic do powiedzenia, pozwól, że się oddalę...

- Jak sobie życzysz, panie. Zobaczymy się jeszcze.

- Czy to konieczne? - spytał Selongey arogancko.

 Bez wątpienia. Czy nie powinienem przekazać listu dla Wielkiego Księcia Zachodu, skoro uczynił mi ten zaszczyt przysłania cię do mnie? Listu... i dowodu podziwu.

- Podziwu? Mój pan nie potrzebuje go, skoro nie dostaje tego, o co prosi. Mediolańczyk okazał więcej zrozumienia wysłuchawszy propozycji księżnej Jolanty Sabaudzkiej, sojuszniczki Burgundii.

 - Wbrew własnemu bratu, królowi Francji? - głos Me-dyceusza stał się ostry. - Księżna może oczywiście wyrzec się więzów krwi przy aplauzie wszystkich. Ja pozostaję wierny związkom rodzinnym. Przypominam ci, że w moim herbie są kwiaty lilii! Co prawda - dorzucił z nieco pogardliwym uśmiechem - w herbie Burgundii również się one znajdują, choć ona nie zważa na to wcale... Życzę dobrej nocy, panie de Selongey! Ach, panie Bembo, szukałem cię! Zechcesz mi łaskawie towarzyszyć?

Dwaj mężczyźni skierowali się do sali balowej. Fiora i jej ojciec stali nieruchomo, aby nie przeszkadzać burgundz-kiemu ambasadorowi w opuszczeniu sali. Schody we wspaniałej posiadłości medycejskiej były wąskie i strome jak we wszystkich pałacach florenckich. Filip de Selongey stał bez ruchu. Zacisnąwszy pięści najwyraźniej walczył z chęcią dogonienia Lorenza i, być może, bezwzględnej i natychmiastowej zemsty za pogardliwe słowa, które padły. Powstrzymał się jednak, wzruszył ramionami i ograniczył do powiedzenia wystarczająco głośno, aby Lorenzo go usłyszał:

- Nie zawsze wszystko będzie szło po twojej myśli, panie Lorenzo! Jego wysokość książę Karol zwycięży szwajcarskich nicponi. Uczyni z Burgundii królestwo, którym niegdyś była, a wtedy poznasz siłę jego gniewu!

Gestem przywołał dwóch mężczyzn, którzy czekali w rogu sali i zapewne należeli do jego eskorty. Zamierzał wyjść, kiedy zauważył Francesca z córką i podszedł do nich. Uśmiech rozjaśnił jego twarz, tak przed chwilą zaciętą.

- Panno Fioro, jesteś właśnie osobą, którą chciałem zobaczyć przed opuszczeniem tego pałacu. Chciałem nie tyle zatańczyć, gdyż tego bym nie potrafił, ile porozmawiać z tobą przez chwilę. Sądzę, że opóźnię trochę moje odejście.

Podał jej zamkniętą dłoń, aby Fiora mogła położyć na niej swoją. Belframi łagodnie go odsunął.

 - Nie zwlekaj, panie! Wypowiedziałeś przed chwilą słowa, które czynią twą obecność tym domu niepożądaną. Nie wiem, na jaki temat mógłbyś rozmawiać z moją córką?

- Ależ... o wszystkich tych uroczych rzeczach, które mogą zainteresować młodą pannę. Chciałbym dowiedzieć się również, dlaczego jej twarz wydaje mi się znajoma. Już ją spotkałem, choć nie wiem, gdzie i kiedy...

Zawstydza mnie to głęboko. Podobnej urody nie powinno się zapominać.

Fiora już otwierała usta, żeby powiedzieć, że Burgund-czyk spotkał kiedyś z pewnością jej matkę, lecz Beltrami nie dał jej na to czasu.

- Padłeś ofiarą złudzenia, panie. Moja córka ma dopiero siedemnaście lat i nigdy nie opuszczała kraju. Chyba że chodzi o podstęp... często używany dla nawiązania rozmowy z nieznajomą, która się podoba! Dobrej nocy, panie! Wychodzimy.