Opowiadający wprawdzie ożywił i ubarwił wydarzenia do momentu śmierci Teodozjusza, ale dzieje własnego życia potraktował bardzo zwięźle, streszczając je w kilku zdaniach. O istocie swych studiów, odkryć i tych, którym je zawdzięczał nie opowiedział. Była to sfera zastrzeżona wyłącznie dla niego i nie zamierzał wprowadzić w nią Fio-ry. Ona zresztą nie zadawała pytań. Kiedy Demetrios zamilkł, ograniczyła się do wskazania palcem nie rozwiniętego zwoju pergaminu.
- To horoskop księcia Burgundii, nieprawdaż?
- Jesteś inteligentna. Nigdy w to nie wątpiłem.
- A ten układ, o którym mówiłeś?
- Myślę, że już zrozumiałaś: pomogę ci w zemście, jeśli ty pomożesz mi w mojej.
- Zrobię to tym chętniej, że i ja mam rachunki do wyrównania z Zuchwałym. Przyznam, że nie bardzo wiem, jak to będzie możliwe?
- A jednak! Zdobyłem tę pewność, gdy zobaczyłem, jak burgundzki wysłannik interesuje się tobą, stara o względy i wreszcie poślubia...
- Nie mów mi o nim! - zawołała Fiora, zdjęta nagłym gniewem.
- Trzeba o nim mówić. Jesteś naprawdę panią de Selon-gey, jego żoną, i będzie musiał cię przyjąć. Ale zostawmy to na razie. Aprobujesz zatem układ, który ci proponuję?
- Zgadzam się tym chętniej, że jego część już wypełniłeś. Czyż nie zabiłeś Pietra? Żądasz ode mnie zobowiązania na piśmie?
- Nie. Związek krwi wydaje mi się trwalszy od strzępka papieru. Uczyni z ciebie moją siostrę, którą przemienię w hobietę niebezpieczną, przyrzekam ci to.
Czarne i szare oczy spotkały się, a dwie dłonie uścisnęły.
- Zgadzam się! - powiedziała Fiora.
Demetrios sięgnął po sztylet wiszący u pasa w skórzanej pochwie.
- Daj mi lewą rękę!
Młoda kobieta usłuchała. Lekkim cięciem lekarz zrobił na jej nadgarstku niewielką ranę, z której wypłynęła kropla krwi. Później nacisnął swoje prawe ramię i przyłożył jedną ranę do drugiej:
- Nasza krew się wymieszała - powiedział. - Od tej pory jesteśmy złączeni na dobre i złe!
Wziął jakąś fiolkę i strząsnął z niej kilka kropel na nadgarstek Fiory: krew przestała płynąć. To samo zrobił ze swoją ręką. Fiora patrzyła zafascynowana.
- Nauczysz mnie tego?
- Nauczę cię wielu rzeczy: sztuki przygotowywania zniewalających napojów miłosnych i śmiertelnych trucizn, odczytywania charakteru z rysów twarzy...
- Po co trucizn?
- Mogą być bardzo użyteczne...
- Nie dla mnie! Poznać środki wywołujące sen, zgoda, ale nie trucizny. Wolę inną, bardziej męską broń. Jestem dobrą amazonką, ale chciałabym także umieć dobywać miecza, posługiwać się sztyletem... Po raz pierwszy Fiora usłyszała śmiech Demetriosa.
- To domena Estebana. Jest w tym niezwykle zręczny i z przyjemnością cię nauczy: myślę, że go oczarowałaś...
W myśl przysłowia, że gdy o wilku mowa... Esteban wbiegł nagle do gabinetu...
- Panie! Idzie tu dwóch mnichów!
- Mnichów? Jakiej reguły?
- Sądząc po strojach, to dominikanie, jak tamci - wyjaśnił Esteban, ruchem głowy wskazując w przybliżeniu kierunek klasztoru, w którym Fiora wyszła za mąż...
- Pewnie zbłądzili. Wyjdź im naprzeciw i skieruj na właściwą drogę. A zresztą, pójdę zobaczyć.
Demetrios wyszedł z pokoju w ślad za swym sługą, a Fiora poszła za nimi aż do sali wejściowej. Przez otwarte drzwi ujrzała w czerwonym świetle zachodzącego słońca dwóch mnichów na środku cyprysowej alei. Z kapturami spuszczonymi na nosy, kołysali się w siodłach w rytm leniwych kroków swych mułów. Jeden z nich był szczupły, ale drugi, jadący na czele, musiał być grubasem, gdyż jego habit był znacznie bardziej wypełniony niż habit jego towarzysza. Fiora zobaczyła Estebana biegnącego im na spotkanie i machającego rękami, by wyjaśnić podróżnym, że pomylili drogę, ale mnisi nie chcieli zawrócić. Po krótkiej wymianie zdań ruszyli w kierunku domu.
- Schowaj się! - polecił Demetrios młodej kobiecie. -Zobaczę, czego od nas chcą.
Fiora z żalem wycofała się na wewnętrzne podwórko, nie tracąc z oczu terenu przed domem. Demetrios podszedł do mnichów, którzy na jego widok zdjęli kaptury... Z okrzykiem radości, zapominając o wszelkiej ostrożności, Fiora rzuciła się do nich: grubym mnichem była Colomba, a drugim Leonarda... Śmiejąc się i płacząc jednocześnie padła w ramiona starej guwernantki, która szybko ześlizgnęła się na ziemię, by ją przytulić. Kobiety uścisnęły się na progu, zdając się nie zauważać rozpaczliwych wysiłków Demetriosa, wpychającego je do środka...
- To ty, Leonardo? - wyjąkała Fiora, automatycznie przechodząc na francuski. - Nie miałam już nadziei cię ujrzeć... Bałam się... bałam! ...och, mój Boże! Plotę głupstwa! - powiedziała odsuwając się, by lepiej ją objąć spojrzeniem. - Ale jakim cudem?
- To nie cud, donno Fioro - wysepleniła Colomba - ale po prostu środki ostrożności! Nazajutrz po twoim uwięzieniu w klasztorze Świętej Łucji - biedaczka! Marnie się jej przysłużono! Muszę dla niej zapalić kilka świec! O czym to ja mówiłam? Ach tak!... A więc już nazajutrz poszliśmy do ciebie z donną Chiarą i zabrałyśmy donnę Leonardę. Wiedziałyśmy, że spotka ją nieszczęście, jeśli zostanie sama w pałacu. Cała służba była ledwo żywa ze strachu. Miałyśmy rację. Kiedy pomyślę o tym, ci się stało! Ci okropni żołdacy splądrowali taki piękny dom. Niektórzy ludzie zaiste nie boją się ani Boga, ani diabła!
Kiedy Colomba się rozgadała, przerwać jej było równie trudno jak powstrzymać spienione fale strumienia. Tym razem Fiora słuchała jej z zachwytem, czekając na chwilę ciszy, by móc wyrazić swą wdzięczność. Trzymała Leonardę za ramię, jakby w obawie, że ta nagle zniknie. Stara panna tymczasem przyglądała jej się ze zdumieniem:
- Ale co ty masz na sobie, mój aniołku? - zapytała wreszcie. - Ten czerwony strój... gdy jesteś w żałobie?
- Tunika należy do Samii, służącej Demetriosa. Nie mam nic innego.
Moja czarna suknia została w klasztorze...
- Donna Chiara pomyślała o tym - rzekła Colomba. -Mamy ze sobą muła obładowanego ubraniami dla ciebie i Leonardy, oraz kilkoma drobiazgami, które zdołałyśmy zabrać. Poueretta! Tyle nieszczęść naraz! Nawet nie pozwolono ci swobodnie popłakać... Znowu będziesz miała powody do płaczu...
Lodowaty chłód przeniknął radość Fiory, nie tłumiąc go wprawdzie całkowicie, ale budząc strach w tych ostatnich dniach. Spojrzeniem poszukała wzroku Demetriosa, jakby prosząc go o pomoc. Tymczasem Leonarda skarciła przyjaciółkę:
-Trzeba już o tym mówić? Dopiero przyjechałyśmy...
- Musicie odpocząć i posilić się - dokończył lekarz. -Chodźcie do kuchni! Zbliża się pora kolacji, Sarnia przygotuje co trzeba. Esteban odprowadzi muły do stajni, bo nie sądzę, byś chciała dziś wracać, donno Colombo? Byłoby to nieostrożne, a poza tym bramy miasta zostaną wkrótce zamknięte...
Ta rozmowność, tak niezwyczajna u Demetriosa, zmusiła gadatliwą kobietę do zamilknięcia. Wymamrotała, że donna Chiara oczekuje jej dopiero nazajutrz i byłaby zadowolona mogąc coś przekąsić.
Lekarz poprowadził wszystkich do kuchni. Uprzedzona przez Estebana Sarnia krzątała się, nabijała na rożen dwa kurczaki i kroiła w grube plastry zdjętą z belki szynkę. Colomba z zadowoleniem przyjrzała się tym przygotowaniom, i rozsiadła się przy ogniu proponując, że będzie obracać rożen, jeśli dostanie coś „troszkę pokrzepiającego", gdyż kołysanie muła przyprawiło ją o mdłości. Demetrios pospieszył spełnić jej życzenie zdejmując z haka oplecioną wikliną butelkę, którą zostawił na stole, gdy jego pulchny gość wypił duszkiem pół szklanki grappy... Postawił wkrótce więcej szklanek, proponując Leonardzie spróbowanie pokrzepiającego napoju. Biedna kobieta miała bowiem przygnębioną minę i oczy czerwone od niedawnych łez, czego wśród radości powitania nikt nie zauważył. Odmówiła.