Выбрать главу

- Statek? Czyżbyś był także armatorem? Myślałem, że jesteś tylko fabrykantem cienkich płócien?

 - Tym w istocie jesteśmy, my, zajmujący się arte di calimala. Importujemy z zagranicy, głównie z Flandrii i Anglii, surowe płótna. Materiały owe, poddane obróbce i przetworzone na płótno cienkie, równie miękkie i delikatne jak jedwab, są poszukiwane w całej Europie. Ale mój ojciec kochał morze. Mamy więc dwa statki: „Santa Maria" i „Santa Magdalena", z których jeden ma przeznaczenie handlowe, a drugi odwiedza wybrzeża Anglii lub porty Lewantu, aby przywieźć stamtąd rzadkie i cenne produkty... Służyły bardziej zaspokojeniu potrzeby piękna niż realizacji wielkich interesów. Tak w każdym razie mawiał ojciec - dodał Francesco z uśmiechem, gdyż „Santa Mada-lena" przywoziła mu czasem prawdziwe skarby... - Ale dokąd idziesz, księże? - Stary człowiek podniósł się i zamierzał wyjść.

- Jeśli się nie pospieszę - powiedział - brama klasztoru Petit-Clairvaux, gdzie mi udzielono gościny, zostanie zamknięta i...

Francesco zagrodził mu drogę do wyjścia i zamknął dłonie księdza w swych mocnych rękach.

- Błagam, byś na tę noc przyjął moją gościnę. Możemy obaj spać w tym pokoju...

- Ale...

- Zgódź się, proszę! Nie chciałbym się z tobą rozstawać. Jutro opuszczę to miasto, być może nigdy tu nie powrócę. Może już się nie spotkamy na tym świecie... a chciałbym, żebyś mi jeszcze opowiedział... o niej!

- O... Marii?

- Ledwie śmiem wymówić jej imię, a przecież w jednej chwili zapanowała nad moim sercem, moim życiem... zostań! Zresztą, zaraz podadzą nam kolację.

 Ktoś zapukał do drzwi. Weszła wysoka, chuda kobieta, o długim, spiczastym nosie ozdobionym okularami, co sprawiało, że była niezmiernie podobna do bociana. Za szkłami w metalowych oprawkach lśniły niebieskie, bystre oczy. Nad czarną, surową suknią, z przypiętym nieskalanie białym gorsem, widniała poznaczona głębokimi, poziomymi zmarszczkami twarz, równie bez wieku, jak chude i płaskie ciało. Była to owa Leonarda, której pani Berta powierzyła dziecko. Wchodząc wykonała coś w rodzaju półukłonu, dość bezceremonialnego, lecz okraszonego rozciągnięciem wąskich ust, co przy odrobinie dobrej woli można było uznać za uśmiech.

- Przyszłam powiedzieć, panie, że dziewczynka zasnęła i wygląda zdrowo, mimo opłakanego stanu, w jakim się niedawno znajdowała.

- Dziękuję, że się nią zajęłaś - odpowiedział Francesco. Sądząc, że kobieta oczekiwała zapłaty, sięgnął do sakiewki.

Powstrzymała go gestem i zawołała:

- Dziękuję, nie o to chodzi!

- O co więc?

- O to, co się stanie jutro. Pani Berta powiedziała mi, że zamierzasz, panie, wyjechać jutro do swego kraju i zabrać tę biedną małą. A właśnie, jak jej na imię?

Francesco i ojciec Charruet spojrzeli na siebie z zakłopotaniem. Żaden z nich nie pomyślał dotąd o tym... Łzy wstydu napłynęły do oczu starego człowieka.

- Nie wiemy... Nie wiemy nawet, czy jest ochrzczona... To dziecko... znalezione...

Leonarda posłała mu kpiący uśmiech, tym razem prawdziwy uśmiech, pełen wesołości, a nawet figlarności, co w jej przypadku było dość zaskakujące.

 - Taki święty człowiek, jak ty, ojcze, nie powinien kłamać. Coś mi mówi, że znaleźliście tego aniołka w szpitalu Miłosierdzia... i że powinna nazywać się Maria... lub Janina! No, proszę nie robić takiej miny! Jestem ciekawa, ale umiem również trzymać język za zębami. To, co się stało dziś rano na Morimont, było jedną z najsmutniejszych rzeczy na świecie. Te nieszczęśliwe dzieci...

- Jak się domyśliłaś? - spytał Francesco.

- Śledziłam proces. Och, nie z powodu niezdrowej ciekawości, lecz raczej ze współczucia. Tak bardzo chciałam, żeby choć pozostawiono ich przy życiu. Często widywałam ojca Charrueta, który zadawał sobie dla nich tyle trudu... Skojarzenie z dzieckiem było natychmiastowe...

Nagle Leonarda, której glos załamał się, wyciągnęła wielką chustkę i energicznie wytarła nos.

- Pozwólmy teraz spoczywać im w spokoju i przejdźmy do tego, co chciałam powiedzieć! Potrzebujesz mamki, nieprawdaż, panie?

- Istotnie. Inaczej będę musiał zabrać kozę.

- Sądzę, że mam to, czego ci trzeba. Niedaleko stąd mieszka pewna biedna dziewczyna z moich stron, która została zgwałcona przez jakiegoś żołdaka. Przyjechała ukryć się ze swym wstydem w mieście i zaopiekowałam się nią. Jej dziecko urodziło się przedwczoraj, ale zmarło, zaledwie opuściło brzuch matki.

- Czy ta kobieta zgodziłaby się karmić małą? A także wyjechać tak daleko?

- Biorę to na siebie. Ale pod jednym warunkiem: wyjadę razem z nią.

Obaj mężczyźni otworzyli szeroko oczy ze zdumienia.

- Chcesz opuścić dom, w którym, jak sądzę, jesteś szanowana - zapytał Beltrami - i to nie wiedząc dokąd i z kim jedziesz? Ma perche... - dlaczego?

 - Mam nadzieję być szanowaną dokądkolwiek się udam - odrzekła niespeszona Leonarda. - Poza tym umiem rozpoznać porządnego człowieka. Jest jeszcze jedna przyczyna: jeśli zabierzesz Żanetę, będę mogła czuwać nad nią, gdyż ta biedna dziewczyna dość już się nacierpiała. Jestem do niej przywiązana, ale... (i ton głosu kobiety zmienił się nagle, stał się poważny z dziwną nutą wzruszenia...), ale mniej niż do maleństwa, które śpi w moim pokoju. Kiedy mi je powierzono, przepełniły mnie szczęście i zachwyt. To było jak dar niebios, jak odpowiedź na niewysłowiony lęk, którego doznałam, gdy jej matkę wprowadzono do miasta, otoczoną łucznikami, skutą jak zbrodniarkę.

Francesco spojrzał na Leonardę z jeszcze większym zainteresowaniem.

Ta kobieta coraz bardziej go zadziwiała:

- Czy kazirodztwo nie jest dla ciebie zbrodnią, donno Leonardo?

- Nie większą niż dla ciebie, jak widać - odpowiedziała zuchwale. - Moim zdaniem tylko Bóg może osądzić to, co w gruncie rzeczy jest tylko nadmiarem miłości. Tylko on posiada wagę do ważenia serc. Jedynym zasługującym na śmierć był Régnault du Hameclass="underline" za nadmiar nienawiści! Ale nie przyszłam tu, by wygłaszać przemówienia - dodała Leonarda, odzyskując swą zwykłą szorstkość. - Czy mam iść po Żanetę?

- Byłbym ci wdzięczny. Ale przedtem idź po dziecko...

- Mówiłam ci, panie, że śpi.

 - To bez znaczenia. Przy okazji poproś panią Bertę i mistrza Hugueta, aby tutaj przyszli... - zwrócił się do starego księdza: - Czego potrzebujesz, by udzielić chrztu, ojcze?

- Chcesz...? Zresztą, czemu nie? Potrzebuję czystej wody, soli, białego płótna, rodziców chrzestnych...

- Ja będę ojcem chrzestnym, a donna Leonarda matką. .. jeśli się zgodzi.

Jej niebieskie oczy zapłonęły za szkłami okularów.

- Już idę. Później pójdę po Żanetę...    

W kilka chwil potem mała dziewczynka, jeszcze niedawno skazana na hańbę i śmierć, otrzymała chrzest z rąk Antoniego Charrueta oraz imiona Fiora Maria, i zamiast córką nieznanych rodziców stawała się przybraną córką Francesca Marii Beltramiego. Ojcem chrzestnym był tenże Beltrami, a matką chrzestną Leonarda Mercet.

Świadek otworzył z tej okazji jedną z butelek najlepszego wina z Beaune. Zdziwił się rychłym wyjazdem krewnej swojej żony, choć nie odczuwał z tego powodu przesadnego smutku. Pani Berta natomiast uroniła kilka łez, pomyślała jednak, że jeśli jej kuzynka miała zamiar zwariować, to lepiej będzie, gdy się to stanie z dala od jej gospody, zawsze cieszącej się nieposzlakowaną opinią. Małżonkowie uznali za dziwne wielkie zamieszanie, czynione wokół dziecka znalezionego na ulicy, ale strzegli się, by tego nie okazywać, zgodnie z nienaruszalną zasadą każdego dobrego kupca, stanowiącą, że klient ma zawsze rację. Szczególnie klient tak bogaty jak florentczyk.