- Niech Bóg broni! Dzięki ci za informację.
Podała mu trzy sztuki srebra, a on wyciągnął dłoń, aby je wziąć nie spuszczając oczu z kobiety o twarzy osłoniętej welonem. Mimo okrycia wydawała mu się piękna, a sądząc po jej wyglądzie przypuszczać należało, że jest damą szlachetnie urodzoną. Oczekiwał, że poszuka wzrokiem jakiegoś sprzętu, by położyć na nim pieniądze, ale bez wahania umieściła je w jego otwartej dłoni.
- Nie obawiasz się, pani, dotknąć ręki kata?
- Dlaczego? Robisz za dnia i na rozkaz to, co inni robią po kryjomu czy pod osłoną nocy. Wielu jest oprawcami -a nic o tym nie wiemy. Żegnaj Jehanie du Poix. Niech cię Bóg ma w opiece!
Otworzył przed nią drzwi i tym razem skłonił się, kiedy Fiora przekraczała próg:
- Jeśli zechce On wysłuchać modlitwy nędznika, to i ciebie mieć będzie w opiece, szlachetna pani.
W milczeniu, nie zwracając uwagi na zdumienie w oczach przechodzącej kobiety, troje podróżnych powróciło do swych wierzchowców. Leonarda, która weszła do kata z obrzydzeniem i obawą, spiesznie odmówiła modlitwę. Kończyła ją właśnie, kiedy Fiora, wkładając stopę w strzemię, zapytała:
- Przypuszczam, że wiesz, gdzie znajduje się ten klasztor?
- Około pół mili od bramy Ouche. Czy chcesz teraz tam pojechać, pani?
- Oczywiście. Do wieczora jeszcze daleko. Czy masz coś przeciwko temu?
- Nie, mój aniołku. Jestem tu zresztą jedyną osobą, która może wskazać ci drogę. Musimy jednak pośpieszyć się, jeśli chcemy wrócić przed zamknięciem bram.
Wyjechawszy z miasta przekroczyli malowniczą, ocienioną olchami i wierzbami rzekę Ouche. Na jej brzegu praczki z całych sił uderzały kijankami w bieliznę, nie przestając ani na chwilę śmiać się i gawędzić. Pogoda była piękna, ciepła, skłaniała do wesołości. Na zboczu góry, na szczycie której rysowały się zabudowania i wieża starego klasztoru, słońce ogrzewało kilka mórg winorośli.
- Kto by pomyślał, że ten kraj prowadzi wojnę? - westchnął Demetrios. - Wszystko tu tchnie spokojem i dostatkiem..
Tymczasem od miesięcy książę Karol Burgundzki, wciąż w pogoni za marzeniem o odbudowaniu starożytnego królestwa Lotara, łączył przez aneksję swe flamandzkie posiadłości z właściwym księstwem i z Franche-Comte; oblegał w pobliżu Kolonii ufortyfikowane miasto Neuss, którego oporu dotąd nie potrafił złamać. I to niezależnie od faktu, że w tymże 1475 roku wszedł w porozumienie z królem Anglii. Edward IV pragnął bowiem podbić znienawidzoną Francję, chciał pokonać Ludwika XI. Nie myślał nawet o przedłużeniu trwającego od trzech lat rozejmu. Karol Zuchwały całkowicie zasługiwał na swój przydomek.
- Wojna jest daleko, - rzekła Leonarda, - a książę może wyciągnąć ze swych prowincji tylko to, co mu przyznają, w ludziach i złocie, stany Burgundii i Flandrii. Ziemi tej potrzeba jednak wielu ludzi.
- Ale księciu, jak mówią, zaczyna brakować złota. -podjął Grek z ponurą radością. - A przecież był najbogatszym księciem w całym świecie chrześcijańskim.
Jeśli spróbuje zaciągnąć pożyczki...
Zamilkł raptownie, uświadomiwszy sobie, co powiedział. Wspominanie o finansowych potrzebach Zuchwałego w chwili, gdy Fiora podjęła się tej uciążliwej wyprawy, mogło być dla niej bolesne. Oznaczało rozdrapywanie palącego wspomnienia dziwnego małżeństwa zawartego ostatniej zimy przez nią, spadkobierczynię Francesco Beltramiego i hrabiego Filipa de Selongey, ambasadora wysłanego przez Zuchwałego do Lorenzo Medyceusza w celu próby wynegocjowania pożyczki. Pożyczki, której Medyceusz-Wspa-niały odmówił przez wierność swemu sojuszowi z królem Francji. Królewski posag Fiory wpłynął więc do skarbu księcia Burgundii, gdy tymczasem jej pożycie małżeńskie ograniczyło się do nocy poślubnej. A później, o świcie, Filip odjechał aby pozwolić się zabić, ponieważ jak uważał, zbrukał swe nazwisko małżeństwem z osobą pochodzącą z kazirodczego związku. Fiora wiele płakała, ale teraz trudno było odgadnąć, jakie właściwie były jej uczucia do zbiegłego męża. Czy kochała go jeszcze, czy też włączyła go do grona osób, na których zamierzała się zemścić? Filip zjawił się co prawda niepostrzeżenie we Florencji w chwili, gdy majątek
Beltramiego obracał się w ruinę, ale szybko odjechał nie sprawdzając, co stało się z jego młodą żoną. Czy chciał się z nią zobaczyć, czy też próbował zdobyć dla swego pana nowe subwencje?
Świadom ciszy zapadłej po jego ostatnich słowach, De-meterios spojrzał na Fiorę, która niewzruszona jechała u jego boku, i ponownie zabrał głos, ale zadowolił się pochwałą uroku pejzażu i dostatniego piękna Dijon.
Fiora nie słyszała jego słów. Gwałtowność dramatycznych przeżyć ostatniej wiosny osłabła w niej ustępując miejsca wspomnieniu tragedii przeżytej przez jej młodych i lekkomyślnych rodziców. Czy zadziałała tu magia burgundzkiej ziemi, do której gdy tylko postawiła na niej stopę, czuła przywiązanie? W każdym razie Jan i Maria de Brévailles stawali jej się coraz bliżsi i drożsi.
Z murami klasztoru Larrey sąsiadowały niewielkie zabudowania. Była to maleńka posiadłość złożona z winnicy, sporego warzywnika z kilkoma drzewami owocowymi i domku osłoniętego dwuspadowym dachem, Jakiś mężczyzna w fartuchu z szarego płótna pracował pochylony nad zielonymi krzewami winorośli. Był to stary człowiek, ale kiedy się wyprostował podpierając dłońmi bolący zapewne krzyż, można było zauważyć, że jest wysoki i jeszcze krzepki.
- To on - powiedziała Leonarda. - Czy chcesz, żebym z nim porozmawiała, pani?
- Nie, dziękuję - odpowiedziała Fiora. - Wolę to zrobić sama. Czy zechcecie poczekać na mnie przez chwilę?
Zeskoczyła na ziemię, podeszła do zrobionej z grubych bali bramy zamykającej małą posiadłość, popchnęła ją i skierowała się w stronę starca, który osłaniając dłonią oczy patrzył, jak zbliża się do niego w blasku słońca.
- Wybacz, panie, że przybywam do ciebie bez zaproszenia, - powiedziała. - Nazywasz się Arny Signart, nieprawdaż?
Niezbyt przyzwyczajony do wizyt osób tak wytwornych, kat ukłonił się niezgrabnie:
Skoro znasz moje imię, wiesz również zapewne, kim byłem, pani?
- Wiem. Właśnie z tego powodu pragnęłam się z tobą zobaczyć.
- Nie lubię wspominać tamtych czasów, ale... jestem do twych usług, pani!
Czy zechcesz usiąść na chwilę przed domem?
- Czy nie moglibyśmy się przejść? Masz tu piękną winnicę. Pod siwą brodą, nadającą samotnikowi wygląd patriarchy, pojawił się nieśmiały uśmiech:
- Która daje dobre wino... Przejdźmy się więc, skoro takie jest twoje pragnienie.
Ruszyli między równymi rzędami sadzonek, które stary człowiek przechodząc głaskał pieszczotliwie.
- W grudniu minie osiemnaście lat - powiedziała Fiora -odkąd pewien bogaty kupiec florencki dał ci, panie, trochę złota za wykonanie pewnej zleconej ci misji, która bardzo leżała mu na sercu. Właśnie o tym chciałam z tobą porozmawiać.
Mistrz Signart zatrzymał się i Fiora, która szła przed nim, odwróciła się. Zobaczyła, że jego twarz pobladła:
- Kim jesteś, pani - spytał nagle zachrypniętym głosem - że wspominasz ten straszny dzień, o zatarcie wspomnienia którego błagam codziennie Wszechmogącego?
Fiora powoli zsunęła spowijający jej głowę biały welon i odsłoniła twarz:
- Spójrz na mnie! Jestem ich córką. Tą, którą zaadoptował florencki kupiec.