Выбрать главу

Fiora weszła dalej, a za nią bezdźwięcznie zamknęły się drzwi. Szła jak we śnie. To był więc dziad, któremu poprzysięgła zgubę. Nie wydawał się być w najmniejszym stopniu osłabiony, nawet przeciwnie - spod zarostu twarz zdradzała zdrowie. Machinalnie poszukała dłonią sztyletu, ukrytego w fałdach sukni i zatrzymała się kilka kroków od dwóch mężczyzn.

- Zbliż się jeszcze, pani - powiedział de Brevilles - źle cię widzę!

Weszła w słoneczną plamę, którą przez wąski otwór okienny kładł na posadzce świetlisty promień. Została tam bez ruchu, świadoma prawie nieruchomego, intensywnie wpatrującego się w nią wzroku.

- Justyna ma rację - powiedział stary pan jakby do siebie - to zadziwiające.

 Po czym rozkazał:

- Wyjdź, Albercie!

Uzbrojony mężczyzna zaprotestował.

 Chcesz, żebym odszedł, panie? Pomyśl, że jestem twoim ramieniem, twoją siłą.

- Uważam, że nie będzie mi potrzebne ani jedno, ani drugie. Idź! Zawołam cię później.

- Czy jesteś pewien, panie, że nie będziesz niczego potrzebować?

- Nigdy niczego nie potrzebuję, a teraz mniej niż kiedykolwiek - powiedział pan nie spuszczając oczu z Fiory. Poczekał, aż starzec przekroczy drzwi, po czym podjął:

- Tak więc to ty, pani, przyprowadziłaś nam Małgorzatę, którą uważaliśmy za straconą? Gdzie ją znalazłaś?

- W Dijon, skutą łańcuchami w piwnicy podłego człowieka, który, jak się wydaje, był jej ojcem. Istotnie, niewiele brakowało, by była na zawsze stracona.

- A on? Czy dobrze zrozumiałem, że umarł? Na co?

- Ze strachu! Zobaczył ducha.

- Dziwne! Nigdy nie sądziłem, że jest do tego stopnia wrażliwy! Wszystko oczywiście zależy od tego, jaki to był duch. Może był podobny do ciebie, pani?

- Może.

- Tak właśnie przypuszczałem... Powiedziano mi, że przybywasz z Florencji.

Jak się nazywasz?

- Fiora... Fiora Beltrami. Rzeczywiście jestem florentynką. Zapadła cisza zakłócana tylko oddechami dwóch osób, które od pierwszej chwili poczuły do siebie wrogość. Kurtuazja nie łagodziła agresywnego tonu ich głosów. Z jednej i z drugiej strony padały słowa na granicy impertynencji, ostre jak brzytwa. Od pierwszej chwili rozgorzał pojedynek między starym mężczyzną, nieruchomym jak posąg, i piękną młodą kobietą, stojącą naprzeciw niego i powstrzymującą ze wszystkich sił instynktowny wstręt.

Brevailles roześmiał się sucho i jeszcze bardziej zgryźliwie niż przedtem powiedział:

- Florentynka! Akurat! Jesteś ich córką! Czy myślisz, że nie wiem, co zaszło po śmierci tych nędzników? Zanim go stąd wypędziłem, ten stary głupiec Charruet zdążył wszystko opowiedzieć. Wiem, że jakiś kupiec z Florencji zaopiekował się nieszczęsnym owocem kazirodztwa i cudzołóstwa. No i co? Nic już nie mówisz, pani? Tak właśnie było, prawda? Dobrze zgadłem?

- Rzeczywiście jestem ich córką. Wyobraź sobie, że jestem z tego dumna, gdyż przede wszystkim oni byli ofiarami: twoimi ofiarami! To ty jesteś pierwotną przyczyną dramatu.

- Ja? Jak śmiesz!

- Tak, śmiem, a nawet więcej! Nie stałoby się nic nieodwracalnego, gdybyś zauważywszy zbyt czułe więzy zadzierzgnięte między Marią i Janem, wybrał dla niej innego męża niż du Hamel. Poślubiona młodemu, miłemu i zakochanemu mężczyźnie zapomniałaby o bracie. Ale ty wolałeś najgorszego - i dlaczego? Ponieważ był bogaty? Niestety, był to człowiek nikczemny, potwór umiejący jedynie dręczyć żonę, tak jak dręczył córkę.

- Przyjąłem pierwszego odpowiedniego kandydata, jaki się zjawił. Zaczynano plotkować o...

- Janie i Marii? Nawet dzisiaj ich imiona nie mogą ci przejść przez gardło, prawda? Co zaś do majątku du Hamela, to będziesz go mógł odzyskać teraz, kiedy masz Małgorzatę! Ma ona bowiem prawo ubiegać się niego. Jednakże nie sądzę - i tym lepiej - byś mógł z niego długo korzystać.

Brevaille zaśmiał się nieprzyjemnie:

- Czyżbyś zajmowała się przepowiadaniem przyszłości? W każdym razie nie postępujesz logicznie. Nienawidzisz mnie, prawda? Dlaczego więc przywiozłaś tu Małgorzatę i jej spadek?

 Ponieważ po tylu latach prześladowania i cierpień ma prawo do zasłużonego szczęścia. Mam nadzieję, że znajdzie je u boku swej babki. Zaś co do ciebie...

- Zaś co do mnie? - rzucił wyzywająco i arogancko.

- Nie będziesz miał czasu jej unieszczęśliwić, bo przyszłam cię zabić.

- Zabić mnie? A jak?

- Tym.

Ostrze sztyletu błysnęło groźnie w dłoni kobiety. Fiora błyskawicznie znalazła się za fotelem chorego i przyłożyła sztylet do jego szyi.

- Nikogo nie wzywaj! Nie zdążyłbyś krzyknąć.

- Dlaczego miałbym krzyczeć? Zabij mnie, jeśli masz na to ochotę i jeśli nie przeraża się zbrodnia na własnym dziadku!

- Nie, bo w moich oczach niemal równie zasługujesz na pogardę jak Regnault du Hamel. Jeśli chcesz się pomodlić, to pośpiesz się.

Mimo powziętego postanowienia w zmieszanie wprawiała ją siła ducha tego mężczyzny: nie poruszył nawet ręką, by odsunąć sztylet od swego gardła. A przecież nie brakowało mu sił.

- Nigdy nie byłem deklamatorem pacierzy. W końcu masz rację chcąc mnie zabić. Niespodziewane przybycie tej Małgorzaty nie budzi we mnie żadnej radości: ona jest tylko córką dziwki i kazirodczym, i...

Nie dokończył. Gwałtownie popchnięte drzwi uderzyły o ścianę i do pokoju wpadła Magdalena de Brevailles:

- Nie zabijaj go, Fioro! Sprawiłabyś mu zbyt dużą przyjemność! Jeśli chcesz naprawdę pomścić swoją matkę, pozwól mu żyć, a nawet módl się, by żył jeszcze przez długie lata!

Fiora ze zdumieniem odkrywała nową, nieoczekiwaną twarz kobiety, stojącej przed nimi z gorzkim grymasem i oczami płonącymi nienawiścią. W niczym nie przypominała czułej babki pieszczącej niedawno Małgorzatę. Kobieta zrzucała z

siebie wszystkie lata cierpienia i urazy. Oskarżany człowiek kulił si naprzeciwko niej w milczeniu, a jego twarz wyrażała jedynie bezsilną wściekłość. Zawył:

- Zabij mnie! Dlaczego powstrzymałaś rękę? Popełniłem sam zbrodnie i jestem z tego powodu szczęśliwy. Zabij mnie, mówię!

Stojąc nieruchomo między panią Magdaleną i jej małżonkiem, Fiora patrzyła na nich kolejno nic nie pojmując. Nie spostrzegła, że wszedł Demetrios. Zauważyła jego obecność dopiero kiedy podszedł do chorego, podniósł jego ramię, później odrzucił koc, by przyjrzeć się jego nogom...

- Co to znaczy? - zapytała Fiora. Demetrios pokiwał głową i wzruszył ramionami:

- Że ten człowiek jest sparaliżowany. Dziwne nawet, że może jeszcze mówić. Jak to się stało?

- Upadek z konia mniej więcej rok temu - oświadczyła pani Magdalena z taką satysfakcją, jakby sama była przyczyną i siłą sprawczą, które wywołały wypadek. Od tamtej pory odzyskałam chęć do życia. Koniec z niewolą! Koniec z bezlitosną tyranią! Teraz ja tu jestem panią, a ponieważ dzięki Bogu i dzięki wam odzyskałam wnuczkę, nasze stare domostwo znowu się otworzy i rozweseli! Mamy teraz przed sobą wiele radosnych dni.

- Oszalałaś! Czy będziemy mniej zhańbieni przez to, że odzyskałaś istotę, w której żyłach płynie twoja krew? Ależ ta, której przeszkodziłaś w zabiciu mnie, jest również twoją wnuczką!

- Doskonale wiem, kim ona jest! Nie zapomniałam nazwiska florenckiego kupca, o którym mówił mi dobry ojciec Charruest.

 Nie masz ochoty jej również zatrzymać? Nienawidzi mnie z całego serca i pewnego dnia zdołam z pewnością doprowadzić do tego, że mnie uwolni.