Выбрать главу

- Zatrzymaj się! Na litość...

Litość dla kogo? I po co? Zresztą, nawet gdyby chciała, nie mogłaby zatrzymać rozpędzonego konia. Z oszalałym wzrokiem, położonymi uszami i pianą na pysku gnał prosto przed siebie, a Fiora - nieprzytomna z bólu i ze wstydu - nic nie widziała, nic nie słyszała, biernie czekała, aż śmierć położy kres pędowi. Śmierć była bowiem niedaleko, gdyż oszalałe zwierzę biegło prosto w stronę gęstego lasu, którego niskie gałęzie stanowiły niebezpieczną pułapkę.

Esteban rzucił się w ślad za Fiorą, za nim ruszył Demetrios, który będąc znacznie cięższy, nie mógł jechać równie szybko, a za nimi rozpaczliwie szlochająca Leonarda. Kastylijczyk był znakomitym jeźdźcem. Leżąc na szyi konia, którego nie przestawał okładać szpicrutą, robił wszystko, by dogonić Fiorę przed lasem - miał pełną świadomość niebezpieczeństwa. Nie krzyczał, nie wołał jej, gdyż mogło to jeszcze bardziej podrażnić znarowionego konia. Udało mu się zbliżyć na tyle, że znalazł się strzemię w strzemię z młodą kobietą, która wcale nie próbowała się bronić. Biorąc więc wodze w zęby Esteban pochylił się i chwycił Fiorę wpół. Zdołał wyrwać ją z siodła i położyć przed sobą. Dopiero wtedy przytrzymał swego wierzchowca, który zahamował wszystkimi czterema podkowami i mokry od potu stanął. Fiora zsunęła się na ziemię nieprzytomna, podczas gdy jej koń, uwolniony od ciężaru, wpadł w krzaki, z których wydostał się bez żadnych ran.

Nadchodziła noc i musieli poszukać schronienia. Leonarda, doszedłszy nieco do siebie po przeżytym strachu, dołączyła do nich i próbowała ocucić Fiorę. Zaproponowała, by udali się do opactwa w Til-Chatel.

- Jeśli zdołamy tam dotrzeć, będzie to najlepsze rozwiązanie - rzekł Demetrios. - Ale, do wszystkich diabłów, chciałbym własnymi rękami udusić tego Filipa.

- Nie mogę tego pojąć - szepnęła Leonarda. - Jeśli kiedykolwiek widziałam zakochanego mężczyznę, to był nim on, kiedy opuszczał ślubną sypialnię.

- Trudno jest przeniknąć tajemnice duszy! Bez wątpienia kochał ją w tamtej chwili i uznał, że wygodniej będzie zapomnieć, że jest już żonaty. Źle go osądzałem.

Odzyskawszy przytomność, Fiora podziękowała Estebanowi. Później, bez żadnego komentarza, wsiadła z powrotem na swojego konia, któremu pozwolono przez chwilę odpocząć. Dopiero w opactwie, kiedy zamknęły się za nią drzwi małego pokoiku, utkwiła wzrok w mroku za oknem. Tyle się spodziewała po pobycie w Burgundii, a została tak brutalnie zraniona. Pomyślała:

Wierzyłam temu człowiekowi i kochałam go. On zakpił sobie ze mnie, odegrał przede mną najpodlejszą, najbardziej żałosną z komedii. Ale nadejdzie dzień, w którym pożałuje, że mnie w ogóle spotkał.

Zdjęła przez głowę łańcuszek, na którym wisiał pierścień Filipa i przyglądała mu się przez chwilę:

- Dowód jego wierności! - powiedziała z goryczą. Potem podała pierścień Leonardzie - Masz, pani, daj go jutro przeorowi na cele dobroczynne. I błagam cię, nie mów mi już nigdy, nigdy więcej, o tym człowieku.

CZĘŚĆ DRUGA

ZAGROŻENIE PARYŻA

ROZDZIAŁ PIĄTY

SUMA W NOTRE DAME

Niedługo po ucichnięciu dzwonów na nieszpory, pokryci kurzem i śmiertelnie zmordowani podróżni schodzili długą ulicą Saint-Jacquesa w kierunku Sekwany. Sierpniowy dzień był trudny do wytrzymania, choć słońce przysłoniła cienka warstwa chmur. Wraz z nadejściem wieczoru zerwał się wilgotny wiatr z zachodu, odwracając wszystkie drogowskazy i ustawiając w jednym kierunku ich malowane, blaszane chorągiewki o ząbkowanych brzegach.

Na ulice wyległo wiele ludzi. Była to pora, o której wielkie kolegia - Sorbona, Plessis, Marmonteire, Mons czy Clermont - wypuszczały hałaśliwe gromady wolnych już studentów, którzy w grupkach lub pojedynczo, uciekając od niuansów scholastyki, z kałamarzami u pasa i w kapeluszach na bakier, udawali się: ci bardziej rozsądni - do domów, ci mniej - do tawern na Cité. Ich kaftany były mniej lub bardziej wystrzępione, ale we wszystkich oczach lśniła ta sama radość życia. Żartowali, niektórzy śpiewali. Jednakże śmiechy i piosenki urwały się nagle, gdy z bocznej ulicy wyszedł konwój złożony z uzbrojonych jeźdźców, otaczający kilku strażników miejskich prowadzących do Châtelet pół tuzina opryszków ze związanymi na plecach rękami.

Zerwały się okrzyki. Niektórzy ze złoczyńców byli znani żakom, którzy bez skrępowania dodawali im odwagi i lżyli żołnierzy prewota miasta.

Kiedy podróżni przeszli most Petit-Pont i dotarli do Cité, ruch był jeszcze większy: mężczyźni, kobiety, małe dziewczynki, mieszczanie, kupcy wymieniali pozdrowienia, zatrzymywali się, gawędzili, a dzieci udające się po wino i musztardę przechodziły wymachując dzbankami. Jednakże, w przeciwieństwie do studentów, nikt się nie śmiał.

- Wygląda to trochę jak we Florencji - zauważyła Fio ra -ale brak naszego światła.

- Dzisiaj wcale nie ma światła, ale widziałem już to miasto w słońcu bardziej palącym od toskańskiego. I minęliśmy po drodze tyle ogrodów - dodał Demetrios.

Istotnie, odkąd przekroczyli bramę Saint-Jacques, Paryż pokazał im się od najładniejszej strony. Niemal wszędzie rozkwitały ogrody i ogródki należące do klasztorów i do osób prywatnych. Skrywały one widoczne jeszcze rany zadane podczas trwającej sto lat wojny, a przede wszystkim w czasie angielskiej okupacji. Król Karol VII, nie lubiący Paryża, niewiele zrobił dla tego miasta, które według niego zbyt długo go odrzucało, ale Ludwik XI, nawet jeśli wolał swe zamki nad Loarą niż stolicę, zrozumiał, że Paryż zasługuje na obronę i odbudowę. Wzmocniono mury, pogłębiono podwójną fosę, wiele budynków przywrócono do stanu używalności. Mieszczan król czynił bogatymi i potężnymi.

Chociaż uważał stolicę za centrum królestwa, Ludwik odwiedzał ją rzadko. Lekceważąc stary pałac Saint-Pol, do którego przywiązani byli jego dziadowie, mieszkał wówczas w pałacu Tournelles. Książęta Orleanu uczynili z tego obiektu dzieło sztuki - z parkiem, menażerią, labiryntem, galeriami, kaplicami i wdzięcznymi pawilonami. Jeszcze chętniej zatrzymywał się w Conciergerie przy Bastylii Saint-Antoine, w sercu fortyfikacji miasta.

W Paryżu nierzadko spotkać można było cudzoziemskich podróżnych. Fiora i jej eskorta nie wzbudzili więc żadnego zaciekawienia. Tym bardziej że nie musieli pytać o drogę: Demetrios mieszkał niegdyś w oberży Grand Saint-Martin na ulicy o tej samej nazwie. Niezawodna pamięć uczyniła z niego najpewniejszego przewodnika. Mógł nawet na wyspie Cité zboczyć nieco z drogi, aby Leonarda mogła spokojnie podziwiać katedrę Notre-Dame. Zdecydowała się wejść do środka na krótką modlitwę, do której Fiora się nie przyłączyła - wolała poczekać na wielkim dziedzińcu. Przyglądała się ze skrzyżowanymi ramionami wspaniałemu trójnawowemu kościołowi, ozdobionemu posągami królów i ogromnymi, bliźniaczymi wieżami zdającymi się narzucać obraz przytłaczającej potęgi Boga. Boga, wobec którego bardziej niż kiedykolwiek się buntowała. Boga przerażającego, bezlitosnego, który nie zadowoliwszy się odebraniem jej wszystkiego, pozwolił jeszcze, aby oddała swe niewinne serce człowiekowi do tego stopnia nikczemnemu i zepsutemu, że zakpił sobie z sakramentu małżeństwa jedynie po to, by posiąść jej ciało i zawieźć swemu panu królewski posag. Fiora, ku wielkiej zgryzocie Leonardy, już nie umiała, nie chciała się modlić.