Выбрать главу

- Nie licz na to zbytnio, panie! - rzucił Agnolo, właśnie powróciwszy. - Jeśli spodobasz się naszemu władcy, nie puści tak łatwo.

- Zobaczymy. Zdaje mi się, mistrzu Agnolo, że dobrze orientujesz się w zwyczajach i poglądach króla, prawda?

- Nie zdziwiłoby mnie to zbytnio we Florencji, gdzie każdy, w większym lub mniejszym stopniu, miesza się w sprawy państwa, ale w królestwie, które zdaje się być rządzone twardą ręką...

- I tak jest, zapewniam cię panie. Przejdźmy się może po ogrodzie, tam jest spokojniej i przyjemniej.

Przechodząc obok kuchni kupiec polecił służącej, aby przyniosła im pod pergole chłodnego wina z kokornaku i wiciokrzewu - jedną z atrakcji ogrodu. Drugą był kobierzec róż otaczanych przez Florenta ojcowską troską. Kiedy dwaj mężczyźni wkroczyli do ogrodu, zajęty był obcinaniem zwiędłych kwiatów.

- W końcu wyślę cię do winnicy w Suresnes - westchnął Nardi. - Spędzasz w tym ogrodzie dużo więcej czasu niż za pulpitem.

- To dlatego panie, że bardziej lubię zajmować się kwiatami niż prowadzeniem ksiąg.

- A co na to powie twój ojciec? Nie po to umieścił cię u mnie, żebyś został ogrodnikiem.

- Wystarczająco dużo uczę się zimą. Poza tym jestem szczęśliwszy w ogrodzie.

Czutym gestem Agnolo zmierzwił włosy chłopca, które i tak już były w nieładzie:

- Zajmiemy się tym później. Na razie bądź łaskaw popracować nieco nad swymi zadaniami. Ten pan i ja musimy porozmawiać.

Florent usłuchał bez ociągania, a dwaj mężczyźni zaczęli wolno spacerować po wysypanych piaskiem alejkach.

- W przeciwieństwie do swego ojca, świętej pamięci Karola VII - niech spoczywa w spokoju - nasz król Ludwik czyni obcowanie ze sobą sprawą zwyczajną. Część jego rady stanowią tacy ludzie jak ja, mieszczanie, potrafiący ukazać mu prawdziwy obraz problemów handlowych kraju i tego, co dzieje się w naszych miastach. Jestem jednym z najważniejszych zagranicznych kupców rezydujących w Paryżu. Odziedziczyłem również część przyjaźni, jaką król darzył biednego Francesca. Beltrami znał go dobrze, zdarzało się, że oddawał przysługi królowi Francji w dziedzinie bankowości, w skromniejszym zakresie niż Medyceusze, ale nigdy nie musiał tego żałować. Ja również nie.

Młodziutka służąca przyniosła wino. Napełniła nim dwa kubki, podała je mężczyznom, po czym zniknęła. Upał zaczynał się dawać we znaki i pszczoły brzęczały w wicio-krzewie. Pod pergola było chłodniej. Agnolo wypił spory łyk, wytarł usta serwetką i podjął przerwany wątek:

- Nie zostałem nigdy wyniesiony do rangi doradcy, jak mój towarzysz Jan z Paryża, ale zdarzało się przy okazji moich podróży w interesach, że powierzano mi tajne misje. Między innymi miałem zaszczyt towarzyszyć panu Ludwikowi de Marrazin i mojemu przyjacielowi Janowi z Paryża, kiedy w zeszłym roku udali się do księcia René II Lotaryń-skiego, aby odnowić traktat o przyjaźni, do którego złamania zmusił go książę Burgundii.

- Zmusił? W jaki sposób?

- Książę René jest młody - ma dwadzieścia cztery lata -i bardzo niedoświadczony. Zuchwały pogardliwie nazywa go dzieciakiem, ale to miły i odważny młodzieniec, którego przeznaczeniem nie było zresztą panowanie nad Lotaryngią. Jedynie przedwczesna śmierć jego kuzyna księcia Mikołaja sprawiła że otrzymał koronę. Król Ludwik natychmiast podpisał z nim traktat o przyjaźni, czego Zuchwały nie mógł, rzecz jasna, znieść.

- Jakie metody zastosował, aby zmusić młodego księcia do zerwania przymierza?

- Och, to było dość łatwe w przypadku chłopca prawego i uczciwego. Ferry de Vaudemont, jego ojciec, a nawet Jolanda d'Anjou, matka, wiele zawdzięczali księciu Filipowi, ojcu Zuchwałego. Karol przypomniał René stare zobowiązania i ten dał się podejść, ale szybko spostrzegł, ile warte jest przymierze z Wielkim Księciem Zachodu. Musiał zastawić swemu sojusznikowi cztery wielkie miasta wraz z zapewnieniem mu możliwości utrzymywania w nich garnizonów i mianowania gubernatorów. Oznaczało to oddanie Lotaryngii w łapy Burgundczyka, a wiadomo, jak ciężką ma on rękę. Mieszkańcy miast oddanych w zastaw podnieśli krzyk pod niebiosa, ale nie udało im się oswobodzić. Kiedy po oblężeniu Neuss, którego Zuchwałemu nie udało się zdobyć, jego oddziały ruszyły na Luksemburg i Thionville, książę René sprzymierzył się z kantonami szwajcarskimi. One również miały powód do skarg i wraz z Alzatczykami, dopiero co uwolnionym od Landvogta Piotra de Hagenbacha, faworyta Zuchwałego, wkroczyły do Comté Franche. René II dojrzał do wpadnięcia w ręce Ludwika, a nikt lepiej niż król nie umie zrywać owoców wyhodowanych przez innych.

- Rozumiem. Co się teraz stanie?

- Nie mam pojęcia. Może dowiesz się, panie, więcej na ten temat w obozie Compiégne.

- Miałem nadzieję, że mnie odprowadzisz, panie. Byłbyś dla mnie, cudzoziemca, dobrym polecającym.

- Wcale go nie potrzebujesz. Co zaś do drogi, to dam ci jutro młodego Florenta. Zna doskonale okolicę, doprowadzi cię do portu. Ja muszę zostać tutaj, gdyż jutro w Maison aux Piliers prewot Paryża zbiera mistrzów cechów i najznakomitszych mieszczan. Mamy deliberować nad pomocą, jakiej moglibyśmy udzielić, gdyby nasze miasto znalazło się w stanie oblężenia.

- Narada wojenna? Czyżby sytuacja była poważniejsza, niż dałeś mi do zrozumienia?

- Nie. Nic przed tobą nie ukryłem; w każdym razie nic z tego, co wiem, ale stara łacińska maksyma naucza: Si vis pacempara bellum-jeśli chcesz pokoju, gotuj się do wojny. Właśnie to będziemy robić.

Agnolo Nardi i Demetrios gwarzyli jeszcze długie minuty popijając wino pod ogrodową pergolą. Była to jedna z tych cennych chwil, kiedy ludzie przybyli z różnych stron świata rozumieją się i zgadzają, kiedy życie zdaje się mieć szczególną wartość. W domu przy ulicy des Lombards panował spokój; Agnelle przy pomocy Fiory układała świeżo wypraną i wyprasowaną bieliznę, Leonardę uśpiono, by nie czuła bólu. Esteban spał na słomie w stajni, a w biurach kupca wszyscy pilnie pracowali: gęsie pióra skrzypiały niemal rytmicznie na stronach wielkich, oprawnych w pergamin ksiąg. Tylko Florent pogrążony był w marzeniach. Siedząc na stopniach schodów przyglądał się Fiorze, która gawędząc podawała pani domu sterty obrusów i serwetek, układanych przez nią w kufrach w jadalni. Ubrana w prostą, uszytą jeszcze w Dijon sukienkę z białego lnu z wyhaftowaną cienką girlandą zielonych liści, z lśniącymi włosami splecionymi w prosty warkocz opadający na jedno ramię, bardziej niż kiedykolwiek przypominała wieśniaczkę z fabliau*10 . Ona wcale nie zauważała wbitego w siebie wzroku młodzieńca. To Agnelle spostrzegła łakome spojrzenia chłopaka i okazała irytację.

- Nie masz nic innego do roboty, tylko siedzieć i gapić się? Czy nie miałeś pracować w ogrodzie?

Florent wstał z wyraźnym ociąganiem i mruknął:

- Jest tam pan Agnolo z tym wysokim, czarnym mężczyzną; polecił mi iść do domu.

- Na pewno po to, byś zabrał się do pracy! Idź umyć ręce i uczesać się, a później wracaj do swego pulpitu. Zaczynam żałować, że powierzyłam ci ogród.

Florent ruszył w stronę kuchni, odwracając się często, by dłużej patrzeć na tę, którą w myślach nazywał piękną damą. Agnelle pokręciła głową, wzruszyła ramionami z odrobiną litości i wróciła do swego zajęcia:

- Chłopak jest w tobie zadurzony, droga przyjaciółko. Obawiam się, że już nic dobrego z niego nie będzie.

- Zapomni o mnie, jak tylko przestanie mnie widywać! Niestety, noga mojej poczciwej Leonardy zatrzyma mnie tu jeszcze przez jakiś czas, a już teraz jesteśmy dla ciebie ciężarem.

- Ciężarem - słodki Jezu! To prawdziwa przyjemność mieć was tutaj i jestem szczęśliwa, że będę mogła dłużej cieszyć się waszą obecnością. Gdyby nie ten pożałowania godny wypadek, wyjechałabyś, dziś rano, prawda?