Выбрать главу

- Tak. Pan Lascaris jest mi bardzo bliski i nigdy się nie rozstajemy. Można powiedzieć, że zajął miejsce mojego drogiego ojca, którego wspomnienie mnie nie opuszcza.

- Czy to nie mąż raczej powinien wypełnić tę pustkę? Tak młoda i piękna, nie jesteś stworzona do ciągłych wędrówek. Jakiś mężczyzna będzie chyba umiał pewnego dnia zdobyć twe serce?

- Nie sądzę, a zresztą wcale tego nie pragnę. Miłość zadaje więcej cierpienia, niż przynosi radości. Spytaj Florenta.

- Mam wielką chęć wysłać go do Suresnes, żeby trochę zmienił otoczenie. Porozmawiam o tym wieczorem z moim mężem.

Ale nie musiała tego robić, jako że stan Leonardy był całkiem zadowalający i Demetrios z Estebanem pożegnali nazajutrz rano dom Nardich, Florent dostał zaś za zadanie odprowadzić ich do Compiégne.

Wyjeżdżał nie bez żalu! Kiedy nadeszła godzina wyjazdu, ukazywał oczy czerwone od bezsenności i płaczu. Dosiadając muła spojrzał na Fiorę żałośnie. Jej zaś ciężko było na sercu, gdy widziała Demetriosa wyjeżdżającego samotnie. Pewnie dlatego, że miał się zbliżyć do księcia Burgundii, którego postępowanie tak mocno wpłynęło na jej życie. Na żal wpłynął również fakt, że z biegiem czasu przywiązała się - bardziej niż sądziła - do tego uczonego, milczącego i niezbyt komunikatywnego mężczyzny, który pojawił się u jej boku w chwili, gdy zwątpiła w czyjąkolwiek pomoc.

Myśl, że mógłby sam wykonać akt zemsty, nawet nie przyszła jej do głowy. Wiedziała, że w pewnym stopniu ma swój udział w zamierzeniach Greka, ale zdawała sobie również sprawę, że los znajduje czasem złośliwe upodobanie w sprzeciwianiu się najlepiej pomyślanym, najrzetel-niej opracowanym planom.

Należało mieć nadzieję, że Demetrios wkrótce wróci.

Leonarda była strapiona, że jest przyczyną ich rozstania, skrycie myślała jednak, że Bóg miał w tym swój udział: tak bardzo prosiła Go, by odwiódł jej Fiorę od zbrodniczych zamiarów, które mogły pchnąć dziewczynę w ręce kata.

- Powinnaś była wyjechać beze mnie - westchnęła z odrobiną hipokryzji.

- I zostawić cię tutaj, samą w nieznanym mieście i domu? Pani Agnelle i jej mąż są czarujący, ale to jednak obcy ludzie. Przestań więc się zadręczać i myśl tylko o wyzdrowieniu! Gdzie miałabyś lepszą opiekę niż tutaj?

Leonarda była niepocieszona że ten wypadek wydarzył się kiedy wychodziła z kościoła. Tym bardziej że kościół, o którym mowa, nie budził w niej całkowitego zaufania. Mogła bowiem zauważyć, jak wyjaśniła Fiorze zaczerwieniwszy się, że wyznaczały tam sobie spotkanie dziewczęta publiczne. Kościół Saint-Merri pełnił jakby rolę ich parafii. To wystarczyło, by stara panna powzięła podejrzenia co do świętego, który tolerował podobne sąsiedztwo.

Fiora opowiedziała o tym Agnelle, którą szczerze to ubawiło:

- Proboszczowie tego nieszczęsnego kościoła od wieków, ze zmiennym szczęściem, protestują przeciwko temu. ale niestety wszetecznice tworzą dziś prawdziwy, uznany cech, mający swój regulamin, sędziów, statut i przywileje. W dniu ich patronki, świętej Magdaleny, mają nawet prawo organizować procesję. Jest to, wierz mi, piękna procesja; ze wspaniałymi sztandarami, obłokami kadzidła i mnóstwem świec.

- Dlaczego wybrały kościół Saint-Merri?

- Z powodu jego bliskości: dwie z dziewięciu ulic Paryża, na których ladacznice mogą uprawiać swój proceder, graniczą z kościołem. Czy nie miałabyś nic przeciwko temu, pani, by pójść tam w niedzielę na mszę? - zapytała poważnie.

Fiora niemal odpowiedziała, że odwykła od niedzielnych obowiązków, ale wstrzymała ją obawa, że nadmiarem szczerości urazi miłą gospodynię. Z drugiej strony czuła pewne skrępowanie związane z nieprzyjemnym wspomnieniem pobytu w domu publicznym Pippy*11. Co powiedziałaby ta słodka, jasna i zacna Agnelle, gdyby dowiedziała się o hańbiącym epizodzie w życiu kobiety, którą traktowała jak młodszą siostrę? Toteż Fiora skwapliwie zapewniła gospodynię, że w niedzielę pójdzie z nią na mszę, gdzie tylko ta zechce.

Jednakże, aby mieć pewność, że nie urazi skromności Fiory, która wyglądała na szlachetną i niewinną dziewczynę, gospodyni postanowiła, że pójdą wysłuchać mszy do Notre Dame de Paris.

Florent, który powrócił poprzedniego dnia z Compiegne, otrzymał polecenie przygotowania mułów i towarzyszenia damom. Nietrudno wyobrazić sobie jego entuzjazm.

Rankiem w niedzielę ruszyli w drogę przy bezchmurnym niebie, które jaskółki, szybkie i ledwie widoczne z powodu wysokości, na jaką się wznosiły, przecinały jak czarne strzały. Bicie dzwonów, zapowiadające nabożeństwa, zastąpiło zwykły zgiełk wielkiego miasta, gdzie w dzień powszedni wcześnie rano budziło wszystkich trzaskanie żaluzji podnoszonych przez otwierających swe kramiki kupców oraz krzyki chłopaków łaziebnych, zapowiadających, że kąpiel jest gotowa. W niedzielę nie było codziennego tłoku wynikającego z wąskości i krętości ulic.

Ucichły także potężne głosy przekupek z hal, które zachwalały klientom masło z

Vauves, rzeżuchę z Orleanu, szalotki z Etampes, czosnek z Gandelu, cebulę z Bourgeil, jaja z Beauce, sery z Brie czy Szampanii... Spotykali jedynie ludzi odzianych w najpiękniejsze stroje, wymieniali z nimi ukłony lub kilka słów. Niektórzy dziwili się widząc Agnelle bez męża, który nigdy nie opuszczał niedzielnych nabożeństw. Trzeba było tyle razy powtarzać, że mistrz Nardi jest cierpiący -w końcu spóźnili się do kościoła.

- Czy nie można opuścić nabożeństwa nie tłumacząc się z tego całemu miastu? - powiedziała Agnelle niezadowolonym tonem. - Przypuszczam, że zastanawiają się również, dlaczego idziemy do Notre Dame, a nie do Saint-Merri.

- Miałam rację, pani! Nie powinnaś była zmieniać dla mnie swoich zwyczajów.

- Ależ często zdarza mi się chodzić do katedry! Jest taka piękna! A poza tym dziś Wniebowzięcie!

Fiora, która odmówiła towarzyszenia Leonardzie w modlitwie w dniu przyjazdu, pożałowała tego wchodząc do ogromnej nawy rozjarzonej blaskiem setek świec. Tłumy ludzi stały wokół głównego ołtarza, na którym piętrzyły się złote relikwiarze licznych świętych. Jednak Agnelle i jej towarzyszce udało się znaleźć miejsce w pierwszym rzędzie wiernych, którym światło z ołtarzy połączone z blaskiem słońca nadawało najróżniejsze barwy. Zachwycone oczy florentynki, choć przyzwyczajone do piękna budowli sakralnych, wędrowały od wysokich, gotyckich łuków do wielkiej, rozświetlonej rozety nad wejściowym portalem.

Duchowieństwo w czerwono-złotych strojach znajdowało się w prezbiterium otaczając wysoki fotel, w którym zajął miejsce znakomity gość: kardynał de Bourbon, królewski kuzyn i prymas Galii. Rozpostarł swe szaty z purpurowej mory pod baldachimem ozdobionym jego herbem. W porównaniu z jego świetnością biskup Paryża wydawał się bezbarwny, ubrany zbyt skromnie.

 Mamy szczęście - szepnęła Agnelle. - Jego Eminencja nieczęsto przebywa w Paryżu latem. Jest to okres, który chętniej spędza w Lyonie, swym mieście arcybiskupim. Król przysłał go zapewne, aby uspokoić paryżan. Jest on bowiem związany z obiema stronami konfliktu: jego brat, Piotr de Beaujeu, poślubił przed dwoma laty starszą córkę króla, a przez matkę, Agnieszkę Burgundzką, spokrewniony jest również z Zuchwałym co - jak łatwo zauważyć - nie zawsze ułatwia mu życie.

- Pst! - skarcił ją ktoś; i zmieszana Agnelle wolała ukryć twarz w dłoniach i pogrążyć się w modlitwie.

Kardynał wstał zresztą i nonszalanckim tonem wielkiego pana skierował kilka słów do ludu Paryża, wzywając go, by pokładał ufność w Panu, w mądrości władzy i potędze murów obronnych. Zapewnił także o swoich modlitwach i wszelkiej pomocy. Po czym od odśpiewania Veni Creator, wśród gęstych obłoków kadzidła rozpoczęła się msza. Fiora jednak nie patrzyła już na nic: ani na majestatyczną postać kardynała de Bourbon, ani na koronkowe alby, ani na złote ornaty poruszające się w lekkiej mgle wznoszącej się z brązowych kadzielnic. Widziała jedynie klęczącą w jednej ze stalli kapituły sylwetkę odzianą w biały mnisi habit, na wpół przysłonięty czarnym szkaplerzem, czaszkę w formie kopuły o oliwkowej, lśniącej skórze, wielkie chude dłonie zasłaniające twarz, której widoku się obawiała. Serce jej zaczęło bić szybszym rytmem i podeszło do gardła. Usiłowała pójść za głosem rozsądku, wytłumaczyć sobie, że się myli, że to niemożliwe. Ale nagle mnich opuścił ręce i w pełnym świetle zwrócił w stronę ołtarza wydatny nos, zaciśnięte usta i ciężkie powieki. Był to brat Ignacio Ortega.