Starzec przeżegnał się szybko jakby ujrzał ducha, a później ukrył twarz w dłoniach, które - jak dostrzegła Fiora - drżały.
- Czego... czego chcesz, pani? - wyjąkał były kat. - W jaki sposób chcesz się zemścić na starym człowieku?
- Jestem więc do nich aż tak podobna?
Na tyle, że ożywają moje koszmary. Nie wyobrażasz sobie, ile razy oni oboje do mnie wracali! Byli młodzi, byli piękni, uśmiechali się do siebie. A ja musiałem ich zabić.
- To była być może największa przysługa, jaką mogłeś im oddać, gdyż odeszli razem. Nienawidzę tych, którzy zawiedli ich na szafot, lecz myślę, że gdyby ich zamknięto i rozdzielono na resztę życia, byliby nieszczęśliwi. Kiedy ludzie się kochają, znajdują zapewne jakąś słodycz w tym, że mogą odejść razem.
Stary człowiek opuścił ręce i przyglądał się kobiecie, która najwyraźniej zapomniała o jego obecności i mówiła głośno sama do siebie. Patrzył na nią ze zdziwieniem, ale i nie bez ulgi.
- Naprawdę wierzysz w to, co mówisz? Uśmiechnęła się do niego bez żadnej ukrytej myśli. Ten starzec żałujący zbrodni, której nie był winny, a której wspomnienie go prze-
śladowało, wzruszał ją. Nieszczęśnik, był jedynie narzędziem, a wciąż dręczył go obraz dwóch istot, które musiał pozbawić życia. Czy tych, którzy chcieli podwójnej śmierci, którzy wydali mu rozkaz, także prześladowały zmory i złe sny? Fiora wątpiła. Regnault du Hamel był człowiekiem bez serca, a Piotr de Brévailles też go pewnie nie miał. Zaś dla księcia Burgundii wspomnienie o zamordowanym młodym towarzyszu broni nie mogło mieć większego znaczenia.
- Mówię dokładnie to, co myślę - podjęła Fiora - i nie przybyłam, by cię dręczyć, lecz jedynie by zapytać, gdzie znajduje się grób, jakiego pragnął dla nich mój ojciec. Chciałabym móc się na nim pomodlić.
Mówiąc te słowa i pamiętając o tym, co wydarzyło się u Jehana du Poix, sięgnęła do sakiewki, ale starzec powstrzymał ją:
- Nic mi nie dawaj, pani! Twój ojciec zapłacił po królewsku za powierzone mi zadanie. To jemu zawdzięczam posiadanie tego domu, który przybliża do nieba mnie, żyjącego niegdyś w błocie. Grób, którego szukasz, jest niedaleko stąd.
A więc będziesz mógł mnie tam zaprowadzić?
- Nie, lepiej by nie widziano nas razem. Znajdziesz go jednak z łatwością: wychodząc stąd i idąc drogą w lewo ujrzysz pod laskiem źródełko Świętej Anny. Ziemia wokół niego jest poświęcona. Pochowałem ich przy tym źródełku, a obok posadziłem krzew głogu, który kwitnie wcześniej i dłużej niż inne. Tutejsi ludzie uznali kwitnienie za rodzaj cudu i na wiosnę dziewczęta przychodzą uszczknąć z niego kilka gałązek na szczęście.
- Kiedy to zrobiłeś, panie?
- W trzy dni po egzekucji, nie było już śniegu i lepiej było nie czekać, aż ziemia stanie się zbyt ubita. Był nów i noc bardzo ciemna, ale ja, jak kot, widzę w ciemnościach. A poza tym... był ktoś, kto mi pomógł.
- Kto taki? Jeden z twoich pomocników?
- Och, nie! Nie miałem do nich zaufania. Pomógł mi stary ksiądz. Nie chciał wrócić do Brevailles póki nie dopełnił tego, co uważał za swój chrześcijański obowiązek. Biedny, dzielny człowiek! Nie był zbyt silny, ale mimo to bardzo mi pomógł. No i mógł poświęcić ziemię. Widzisz, pani, radością jest dla mnie świadomość, że te nieszczęsne dzieci spoczywają tam, w poświęconej ziemi i tak blisko mnie. Nawet jeśli moje noce nadal są takie ciężkie. Odzyskałem spokój dopiero kiedy porzuciłem moją profesję i na stałe przeniosłem tutaj. Dlatego przed chwilą przestraszyłem się rozpoznawszy cię, pani.
- Widzisz teraz, że nie było ku temu żadnego powodu. Jestem pewna, że oni sami dawno ci już przebaczyli, panie. Z pewnością już w chwili, gdy uderzyłeś. Żegnaj, mistrzu
Signart! Nie zobaczymy się z pewnością nigdy więcej. Wiedz jednak, że dziękuję ci z głębi serca!
Starzec wszedł do domu, być może po to, żeby się pomodlić, a Fiora wróciła do swych towarzyszy.
Czy świadomość, że spoczywają w spokoju, w poświęconej ziemi, zmienia coś w twych zamiarach zemsty? -zapytał Demetrios.
- Nie ma to wpływu na ocenę postępowania winowajców. Nie cofnę się przed niczym.
- Być może żaden poza księciem Karolem nie żyje?
- Trzeba będzie to ustalić. Tylko boska sprawiedliwość może ich uchronić przede mną. Ale zdaje się, że jesteśmy przy źródełku.
Opis kata był doskonały, a samo miejsce wydawało się urocze. Na skraju ładnego sosnowego lasku strużka wody spływała do niewielkiego uformowanego z dużych, omszałych kamieni zbiornika. Tuż za nim wielki krzak głogu wypuszczał silne pędy pokryte misternie ząbkowanymi liśćmi i pachnącym śniegiem delikatnych kwiatów, spadających już na ziemię i drżących na powierzchni wody w zbiorniku. Było jednak coś, czego nie przewidział stary Signart: ktoś modlił się obok głogu.
Był to młody, biednie ubrany mężczyzna. Modlił się tak żarliwie, że nie usłyszał stąpnięć koni. Fiora posłała Deme-triosowi pytające spojrzenie. Lekarz wzruszył ramionami:
- Skoro powiedziano ci, że krzew uchodzi za cudowny, nic w tym dziwnego. Wystarczy pozwolić temu chłopcu dokończyć modlitwę.
Nie trwało to długo. Czując być może, iż jest obserwowany, wieśniak - wszystko bowiem na to wskazywało - zakończył swe modły przeżegnawszy się zamaszyście, po czym pochylił się, szybko ucałował ziemię i ułamał małą gałązkę, którą wsunął pod kaftan. Odwróciwszy się wreszcie, gniewnym gestem wcisnął czapkę na głowę i rzucił w stronę nowo przybyłych:
- Czego chcecie? Jeśli pragniecie napoić konie, wiedzcie, że to źródło jest święte.
- Nasze konie nie są spragnione - odpowiedziała Fiora - a my nie mamy zamiaru robić tu nic innego niż to, co ty: pomodlić się. Czy widzisz ku temu jakąś przeszkodę?
Młodzieniec nie odpowiedział lecz wolno podszedł do jeźdźców, którzy zsiadali z koni. Był to mężczyzna, mogący mieć dwadzieścia pięć czy trzydzieści lat, dość wysoki, ale o budowie delikatniejszej i wyglądzie bardziej eleganckim niż można było się tego spodziewać sądząc po zgrzebnym stroju. Jego niezbyt ładna twarz miała rysy ostre i niefo-remne, ale mimo to wydały się one Fiorze dziwnie znajome. On zaś utkwił w niej wzrok nie zajmując się więcej pozostałymi osobami.
Podszedł prosto do niej:
- Maria! - szepnął zmylony białym welonem skrywającym czarne włosy młodej kobiety - Maria! Czy to nie ty? To nie możesz być ty? a jednak...
- Nie - powiedziała Fiora - nie jestem Marią. Jestem jej córką. A ty kim jesteś, panie? Czy znałeś ją, że rozpoznałeś jej twarz po tylu latach?
- Jestem jej młodszym bratem Krzysztofem. Miałem dziesięć lat, kiedy... a tak ich oboje kochałem! Nie wyobrażasz sobie, pani: byli jedynym światłem mego życia i oto wkrótce minie osiemnaście lat od dnia gdy to światło zgasło. Od tamtej chwili wciąż jestem nieszczęśliwy.
Szloch ścisnął mu gardło. Odwrócił się i zrywając czapkę ponownie ukląkł pod głogiem, jakby szukał schronienia:
- Spójrz - szepnął Demetrios - to mnich.
Istotnie, w gęstej masie kasztanowych włosów odcinał się białawy krąg tonsury, oznaki stanu duchownego.
- Zapewne nie miał innego wyjścia! - powiedziała Leonarda patrząc ze współczuciem na chudą, wstrząsaną płaczem postać. Fiora podeszła do niego i zmówiła krótką modlitwę. Wziąwszy później młodzieńca za ramiona pomogła mu się podnieść ofiarowując swą chusteczkę dla otarcia zalanej łzami twarzy.
- Sądziłam, że nie mam rodziny - powiedziała łagodnie - a tu znajduję wuja! Może zdołam sprawić, że będziesz mniej nieszczęśliwy, panie. Nazywam się Fiora i przybywam z Florencji. A ty jesteś sługą Kościoła, nieprawdaż?