Выбрать главу

- To było nieco później - odpowiedział spokojnie Commynes, jakby pytanie Fiory w sposób całkiem naturalny wiązało się z tokiem jego opowiadania. - Pod Beauvais. Szpiedzy Zuchwałego musieli się dowiedzieć, że nasz król, aby się nieco odprężyć, zapragnął pewnego dnia zapolować bez większej eskorty na cyranki w pobliżu Therain. Pan de Selongey zaczaił się z kilkoma ludźmi w krzakach otaczających jakiś zrujnowany dom. Kiedy pojawił się król, rzucił się na niego, zrzucił z konia i już uniósł nad jego głowę topór, kiedy Robert Cunningham, którego dziś widzieliście, pojawił się nagle z tuzinem Szkotów. Selongey obrzucał naszego pana obelgami. Został pojmany, podobnie jak jego koniuszy, Mateusz de Prame. Jego ludzi zabito na miejscu. Jeńców odprowadzono najpierw do więzienia biskupa Beauvais, a później do zamku w Compiégne, gdzie oczekują na rychły proces.

- Ale czy nie ma już zwyczaju, by w czasie wojny wyznaczać okup za uwięzionych panów?

- Jest, jednakże nie był to czyn wojenny, lecz zaplanowane z zimną krwią morderstwo. Król był nieuzbrojony. Dodam, że podobna zuchwałość nie dziwi mnie u tego wariata de Selongeya. On nie ma pojęcia o dyplomacji, zna tylko jedną metodę: zabić! - dodał Commynes z cieniem pogardy, który sprawił, że Fiora się zaczerwieniła. - Ponadto oddany jest swemu panu w sposób ślepy, głuchy i bez-rozumny. U księcia, który jest dla niego ważniejszy od Boga, nie dostrzega żadnych wad i nie rozumie, nie zrozumie nigdy, że rozmyślnie zmierza on ku przepaści, w której nieuchronnie też pogrąży się to wielkie księstwo.

Cała wesołość opuściła nagle twarz Commynesa. Ze sposępniałym spojrzeniem i gorzkim grymasem ust nie patrzył na nikogo z obecnych i Fiora odniosła wrażenie, że to nie do nich się zwraca, lecz do siebie samego. Bardzo cicho zapytała:

- Jak to możliwe, że tak dokładnie orientujesz się w problemach Burgundii, panie? Mówisz o księciu Karolu tak, jakbyś go znał osobiście.

Demetrios położył dłoń na ręce Fiory, aby ją przed czymś ostrzec, ale już było za późno. Filip de Commynes zwrócił ku niej spojrzenie, którego nie udało jej się rozszyfrować. Wydało jej się, że wyrażało ono ból. Jednak odpowiedział z uśmiechem:

- Jestem Flamandem, donno Fioro. Mój ojciec, Colart de Commynes, był gubernatorem Cassel, sędzią w Gandawie, najwyższym sędzią we Flandrii i kawalerem Złotego Runa. Książę Filip był moim ojcem chrzestnym i wychowywałem się na jego dworze. Mając siedemnaście lat zostałem przyjęty na służbę do hrabiego de Charoláis, który zostając księciem Burgundii uczynił mnie swym doradcą i szambe-lanem. Ale wiedziałem już, że niemożliwe jest porozumienie między mną a władcą niezdolnym do wysłuchania rady wzywającej do rozsądku czy umiarkowania. Gdybyś tak jak ja uczestniczyła, pani, w zniszczeniu Dinant, w masakrze wszystkich jego mieszkańców, mężczyzn, kobiet, dzieci, starców, a nawet noworodków, i to tylko dlatego, że ci nieszczęśnicy ośmielili się podnieść głos przeciwko swemu suwerenowi, wiedziałabyś, co mam na myśli. Byłem bliski torsji, ale on przyglądał się temu wszystkiemu z chłodną satysfakcją. W Liège ponownie zobaczyłem rzeź, podczas której nikomu nie okazano litości, nawet zakonnicom w klasztorze, nawet najbardziej bezbronnym istotom.

- Tak więc - powiedziała Fiora nie próbując ukryć zaskoczenia - byłeś Burgundczykiem, panie?

Uśmiech Commynes stał się sarkastyczny:

- A teraz jestem Francuzem. Przeszedłem na stronę wroga, prawda? Zuchwały powiedziałby, że jestem zdrajcą, a przecież nie zasłużyłem na ten epitet. Zdradzić można tylko kogoś, kogo się podziwia, szanuje łub kocha. Ja nigdy nie żywiłem do Karola żadnego z tych uczuć. Zresztą jedyne, jakie on chce wzbudzać, to strach.

- Kiedy spotkałeś króla Ludwika, panie?

- Najpierw w czasie bitwy pod Montlhćhery, gdzie widziałem go mężnie walczącego i oszczędzającego, na ile to było możliwe, życie i krew swych żołnierzy. Podziwiałem go. Później zobaczyłem go w czasie spotkania w Péronne, w tej pułapce, w którą sam wpadł i w której przez długie godziny śmierć wisiała mu nad głową. Nie widać było u niego strachu. Wykazał się wielką sztuką dyplomacji i zrozumiałem wtedy, jakim jest geniuszem. Myślę, że oceniłem go tak, jak na to zasługiwał. Zrobiłem wszystko, aby powstrzymać ślepy gniew Zuchwałego. Król okazał mi wdzięczność z tego powodu.

- Mówią - powiedział Demetrios - że Zuchwały zmusił go, by mu towarzyszył w Liège i asystował przy ukaraniu mieszkańców, którzy byli przecież jego wczorajszymi przyjaciółmi. Podobno w tych okolicznościach zachował niezmącony spokój.

- Ma zadziwiające zdolności aktorskie i przyznaję, że fascynuje mnie jak pająk, który cierpliwie przędzie nić, w którą dają się złapać oszołomione owady. Po Péronne wypełniałem dla Zuchwałego różne misje w Anglii, Bretanii, Kastylii, nie otrzymując w zamian nic poza gorzkimi słowami krytyki czy cierpką odprawą. Jednocześnie widziałem rozwój jego bezlitosnej i szalonej polityki. O czymże Zuchwały nie marzył? Cesarstwo! Hegemonia w Europie! Uznanie go przez cesarza Fryderyka II dziedzicem w miejsce prawowitego następcy tronu! A teraz królestwo, dla którego zjednoczenia potrzebna jest mu Lotaryngia. Ale ja odszedłem wcześniej. Jakaś bezużyteczna misja, w której omal nie straciłem życia, sprawiła, że podjąłem decyzję: wzywał mnie król Ludwik. Trzy lata temu nocą przyłączyłem się do niego w Ponts-de-Cé w Andegawenii. I tego nie żałuję.

- Co by się z tobą stało, panie, gdyby przypadkiem Zuchwały cię pochwycił? - zapytał Demetrios.

- Mój koniec byłby bez wątpienia przykładny. Zresztą porywając się na króla Filip de Selongey zamierzał za jednymzamachernzaprowadzić do księcia mnie, gdyż chce mojej śmierci, jak sądzę, jeszcze bardziej niż jego pan.

Ponieważ nie przepadam za polowaniem, to on został pojmany.

- Dobrze go znasz, panie? - szepnęła Fiora.

- Dość dobrze. Jest starszy ode mnie jedynie o dwa lata i długo byliśmy towarzyszami broni. Nigdy jednak nie byliśmy prawdziwymi przyjaciółmi: zbyt wiele nas różniło.

- Jednakże miałeś może okazję poznać jego żonę, panie? Zaskoczenie okazane przez Commynesa było zbyt wielkie, by nie było szczere.

- Jego żonę? Nigdy nie słyszałem, żeby był żonaty! Z tego, co wiem, odrzucił wiele partii, czasem świetnych. Niewiele czasu mógłby poświęcić nieszczęśnicy, która by go wzięła.

- Dlaczego nazywasz ją nieszczęśnicą?

- To niezbyt przyjemny los żyć samotnie w burgundz-kim zamku, albo powiększać krąg dam czekających z dala od mężów w Gandawie, Brugii, Brukseli czy Lille obok księżnej Małgorzaty. Wojna nie sprzyja szczęściu małżeńskiemu! Tak jest ze mną: od dwóch i pół roku, kiedy ożeniłem się powtórnie, nie widziałem pani Heleny, mej pięknej małżonki. Jeśli nie przebywa ona u królowej Charlotty w Ambois, to rezyduje w zamku Argenton, który wniosła mi w posagu i gdzie lubi przebywać.

- Nie tęskni za tobą, panie? - rzuciła Fiora nieco zuchwale.

- Nawet jeśli tak, to jest zbyt rozsądna i dobrze wychowana, by kiedykolwiek o tym mówić.

- Pozwól więc, że zapytam inaczej: czy ty nie tęsknisz za nią, panie?

Commynes, odzyskawszy dobry humor, wybuchnął śmiechem:

- Widzę, że muszę ci zrobić przyjemność, donno Fioro! Mógłbym powiedzieć, że król nie daje mi na to ani czasu, ani sposobności i byłaby to prawda. A jednak zdarza mi się czasem wieczorem, kiedy w powietrzu unosi się zapach pól, a niebo jest usiane gwiazdami, że brak mi jej obecności, gdyż jest miła, ładna i świeża. Ma włosy tak jasne, jak twoje są ciemne, ale jej usposobienie jest dużo spokojniejsze od twojego - jeśli wybaczysz mi tę uwagę, pani.