- Wysłuchamy tego z przyjemnością. Już jako dziecko niezwykle lubiliśmy historie o bandytach. Panie de Commynes, zechciej odprowadzić donnę Fiorę do naszej kaplicy, gdzie wkrótce również przyjdziemy i my. A teraz, Drogi Przyjacielu, wracaj na swoje miejsce. Dobrze się spisałeś i zostaniesz wynagrodzony.
Kapitanie Kennedy!
Oficer dowodzący gwardią szkocką stanął obok mnicha, wciąż leżącego na posadzce i nie śmiejącego się podnieść w obawie przed kłami charta, który, choć posłuchał polecenia, nadal warczał.
- Rozkaz, Wasza Wysokość! Co każesz, sire?
- Niech Bóg broni żebyśmy splamili dłonie krwią tego mordercy. Tak więc chciałeś umrzeć dla kardynała Balue, nieszczęsny szaleńcze?
- Nawet go nie znam! To dla mojej królowej, Izabeli Kastyliskiej, gotów jestem zginąć. Twoi żołnierze maltretują i ciemiężą ziemie należące do niej.
- Od niedawna i to przez małżeństwo. Nie mówiąc już o tym, że wolna Katalonia nigdy do niej nie należała. To z Aragonią mieliśmy do czynienia! Czy nie byłoby dobrze, gdyby u braci wielkiego świętego Dominika uczono nieco historii i geografii? Ale nie wierzę ci. Prawda jest taka, że przysyła się papież Sykstus. Jest sprzymierzeńcem Zuchwałego i nic nic ucieszyłoby go tak, jak nasza śmierć.
Co uzyskałby, gdyby ci się udało?
- Skąd mogę wiedzieć? Jesteś Antychrystem, sługą Szatana! Wcześniej czy później poniesiesz karę za swoje zbrodnie, wcześniej czy później odczujesz ciężar klątwy. Za to, że podniosłeś na mnie rękę, zostaniesz ekskomunikowany, zostaniesz...
- Dlaczegóż by moje królestwo nie miało zostać obłożone interdyktem? - zapytał z ironią Ludwik XI. - Boże, jaki ten mnich jest męczący! Kennedy, mój przyjacielu, usuń go stąd zanim nas nie ogarnie gniew.
- Co mam z nim zrobić?
- Odprowadź go pod dobrą eskortą do zamku Loches. Jest tam, jeśli nas pamięć nie myli, cela obok tej, w której wzdycha za wolnością Jan Balue. Umieśćcie go w niej. Dzięki temu będą mogli zawrzeć znajomość, gdyż najwyraźniej ten wariat przyjechał prosić o łaskę dla człowieka, którego nigdy w życiu nie widział. Powinni się nawzajem rozumieć.
Wściekły, tryskający jadem i przekleństwami Ignacio został pojmany przez czterech rosłych Szkotów i raczej wyniesiony niż wyprowadzony. Jego stopy groteskowo wierzgały w powietrzu. Drogi Przyjaciel uspokoił się i położył z powrotem u stóp króla. Commynes podał Fiorze ramię:
- Chodź, pani - powiedział. - Myślę, że nie ma tu już nic do zobaczenia.
Szybko poszła za nim. Wrzaski wroga rozbrzmiewały w jej duszy jak anielskie pienia. Oto została uwolniona od mnicha, podążającego jej śladem jak przekleństwo, tego żywego przypomnienia piekła, do którego wtrącił ją ślepy szał. Nie wiedziała, gdzie znajduje się Loches, ale gdziekolwiek było, oddzieli ich przynajmniej grubość murów zamku, głębokość lochów i łańcuchy w celach.
- Ten człowiek musi być szalony - skomentował Commynes. - Zaatakować naszego króla w samym sercu jego państwa, w jednym z zamków, pośród strażników, sług i przyjaciół? W jaka sposób zamierzał ujść cało, gdyby mu się powiodło?
- Całkiem zwyczajnie, jak sądzę. Uważa się on za miecz czy grom boży. W każdym świeckim władcy widzi tyrana. Liczył na radosną wdzięczność wyzwolonych niewolników.
- Jeśli to jedyny poseł, jakiego papież znalazł, by do nas wysłać... Sądziłem, że jest zręczniejszym dyplomatą.
- Może jest nim bardziej, niż myślisz, panie? Gdyby zamach się powiódł, Sykstus IV pozbyłby się najpotężniejszego sprzymierzeńca Florencji, a więc swego groźnego wroga. Ponieważ jednak brat Ignacio poniósł klęskę, papież pozbył się tego kłopotliwego osobnika, z którym nie wiedział już co robić. Fanatycy mają swoje dobre strony, jeśli umieć się nimi posłużyć.
Commynes spojrzał na Fiorę ze szczerym zdumieniem, po czym wybuchnął śmiechem:
- Uważałem się za przenikliwego polityka, a tymczasem otrzymuję niezłą lekcję. Mistrzu Oliwierze, pozwól nam wejść do króla. Ta młoda dama ma go oczekiwać w kapliczce.
Ostatnie zdanie skierował do mężczyzny wychodzącego z królewskich apartamentów z małym kuferkiem pod pachą. Ubrany na czarno, o krótko obciętych, ciemnych włosach i chudej twarzy drewnianej figurki, miał wąskie wargi oraz nieruchome oczy o nieokreślonym kolorze bagna. Ukłonił się odrobinę za nisko i Fiora, której nie podobała się jego twarz, uznała go za służalca. Jego głos był zresztą nieco zbyt słodki:
- Jego Wysokość książę de Talmont nie potrzebuje, by skromny cyrulik wpuszczał go do swego pana. Po prostu sam wchodzi!
Fiorze wydało się, że dostrzegła w tych ostatnich słowach ślad żółci. Tymczasem mężczyzna otworzył drzwi z kolejnym uniżonym ukłonem.
- Nic podobnego! - zaprotestował Commynes z lekkim wzruszeniem ramion. - Przecież wiadomo, że nikt nie może tu wejść, jeśli ty postanowisz inaczej, mistrzu Oliwierze.
- Kto to jest? - zapytała Fiora, kiedy zamknęły się za nimi drzwi i znaleźli się w niewielkim przedsionku, którego wyposażenie stanowił jedynie kufer i piękny gobelin.
- Cyrulik naszego władcy. Nazywa się Oliwier la Daim i jest, tak jak ja, Flamandem, ale od prawie dwudziestu lat znajduje się tu w służbie. Król bardzo ceni jego zdolności organizatorskie. Jest odpowiedzialny za przygotowywanie podróży i przeprowadzek, dzięki niemu nasz pan, gdziekolwiek się uda, znajduje zawsze swoje rzeczy na tym samym miejscu. Ma wnikliwy umysł i nigdy nie opuszcza posterunku. Podobno tworzą nawet, wraz z piemonckim sekretarzem Alberto Magalottim, jakby wąską radę, której zdania nasz władca chętnie słucha.
- Czy jest aż tak ważny, mimo niepozornego wyglądu?
- Wygląd nic nie znaczy dla króla Ludwika. Nie sądzę, aby la Daim miał większą władzę, ale należy się go strzec. Niektórzy zwą go diabłem Oliwierem. Ale oto jesteśmy na miejscu.
Po przejściu bardzo skromnie urządzonej komnaty, której największą ozdobą były z pewnością śpiące na dywanie psy, Commynes wprowadził Fiorę do niewielkiej kapliczki. Przepych pomieszczenia uderzył młodą kobietę: cenne tkaniny obiciowe i malowane panneau - przenośne, gdyż zgodnie z panującym zwyczajem kapliczka króla, podobnie jak jego meble, była przewożona do poszczególnych rezydencji - otaczały pokryty brokatową draperią ołtarz, na którym wznosił się kamienny krzyż. Obok umieszczono złoty posążek Matki Boskiej z Clery, szczególnie czczonej przez króla, oraz drugi - srebrny - przedstawiający świętego Michała. Pod jego wezwaniem Ludwik XI założył w Amboise zakon rycerski. Ozdobny łańcuch tego zakonu spoczywał na cennym obrusie na ołtarzu, gdyż król zadowalał się zazwyczaj noszeniem medalionu na zwykłym łańcuchu. Na stojących pod ścianami niewielkich konsolach umieszczono wizerunki innych świętych. Wszystkie te przedmioty ożywiane były ciepłymi barwami witraży.
- Jakie to piękne! - westchnęła Fiora. - Nareszcie pomieszczenie godne króla Francji!
- Jest tak dlatego, że tutaj nasz król już nim nie jest. Tutaj jest jedynie pokornym sługą bożym.
- Na świętego Ludwika, mojego czcigodnego przodka, zdarza ci się mówić rzeczy wielkie, Commynes! - powiedział król wchodząc do kapliczki. - A teraz zostaw nas z donną Fiorą samych, ale poczekaj w mojej sypialni.
Ukląkł do krótkiej modlitwy i młoda kobieta uznała za stosowne zrobić to samo, co sprawiło, że podnosząc się ujrzał ją na kolanach. Podał jej rękę, by pomóc w powstaniu. Zatrzymał przez chwilę jej dłoń w swoich zatapiając zamyślone spojrzenie w oczach młodej kobiety.
- A więc? Skąd znasz tego hiszpańskiego mnicha, pani?
- Z Florencji, gdzie próbował podważyć władzę pana Loren-zo. Działał z rozkazu papieża Sykstusa, który pragnie ofiarować nasze miasto swemu siostrzeńcowi Girolamo Riariemu...