Gwałtownie zaprzeczył, ale zrozumiawszy, że zdradziła go tonsura, gniewnie nacisnął czapkę aż po same oczy:
- Już nim nie jestem. Wczoraj uciekłem z klasztoru Citeaux, w którym dusiłem się od siedemnastu lat. Nie wiem jeszcze, dokąd pójdę, ale na pewno daleko, jak najdalej! Przedtem jednak chciałem pomodlić się tutaj, choć raz zobaczyć ich grób.
- Kto ci go wskazał?
- Nasz stary kapelan, ojciec Antoni Charruet, który towarzyszył im aż do końca i który przybył, by umrzeć w moim klasztorze, gdy mój ojciec go wygnał. Mój ojciec to potwór. Jest bez serca, bez litości. Zostałem zaprowadzony do Citeaux w trzy dni po egzekucji, podczas gdy moją młodszą siostrę Małgorzatę oddano Bernardynkom w Tart, gdzie zmarła ostatniej zimy.
- A... twoja matka, panie? Czy jeszcze żyje?
- Niestety tak: jej życie jest piekłem. Żyje w naszym zamku niby w więzieniu, zamknięta z tym starym demonem, nie szczędzącym obelg jej i owocom jej łona. Ona, taka dobra i łagodna, która tyle przecierpiała, wciąż musi znosić te męki, w których przedłużaniu Bóg zdaje się znajdować upodobanie. Och, gdybym mógł ją wyzwolić!
- Dlaczego nie mielibyśmy razem poszukać sposobu, by do tego doprowadzić? - spytała Fiora, wzruszona głębokim bólem chłopca o błędnych oczach zaszczutego zwierzęcia.
- Co masz na myśli, pani? I po co w ogóle tu wróciłaś? Czy nie byłaś szczęśliwa u florenckiego kupca, którego szlachetność tak chwalił ojciec Charruet?
- Och, tak... ale mój ojciec umarł, a ja przyjechałam tu, aby spłacić stare długi.
Jeśli nie masz dokąd iść, panie, chodź z nami! Zaopiekuję się tobą.
- Jesteś dobra, pani... ale wszystko czego pragnę, to iść na wojnę, walczyć. To jedyny sposób, by z honorem skończyć z życiem, które budzi we mnie odrazę.
Demetrios podszedł i położył swą dużą dłoń na ramieniu Krzysztofa:
- Czy nie uważasz, panie, że w twej rodzinie jest już wystarczająco dużo zmarłych? Dlaczego nie spróbujesz raczej ułożyć sobie życia w sposób bardziej odpowiadający twym upodobaniom i godny szlachcica?
- Szlachcica? Nie mam już nawet nazwiska ni imienia. WCiteauxbyłem bratem Anthime, nikim więcej. Mój ojciec chce, by po naszej rodzinie nie został żaden ślad.
- W takim razie znajdź sobie inne nazwisko, panie! Bądź przodkiem zamiast potomkiem! Tak czy inaczej, twój wyjazd na wojnę może przecież poczekać do jutra? Sądzę, że przez ten czas będziesz mógł wiele opowiedzieć swojej... siostrzenicy? Chodź z nami, panie! Robi się późno i bramy miasta zostaną wkrótce zamknięte.
Widząc blask w szarych oczach byłego mnicha - Fiora zrozumiała, że umierał on z pragnienia przyjęcia propozycji i grzecznie ją ponowiła:
- Chodź z nami panie, proszę! Nie wyobrażasz sobie, jaka jestem szczęśliwa, że los pozwolił nam cię spotkać.
- Ja także jestem szczęśliwy i to po raz pierwszy od bardzo dawna! Zapomniałem już jak to jest!
Nie pozwolił się dłużej prosić, ale odmówił przyjęcia konia zaofiarowanego mu przez Fiorę i zajął miejsce za Estebanem.
Młoda kobieta wróciła tymczasem do sekretnego grobu i uklękła:
- Przybyłam tu, aby zemścić się na tych, którzy są winni waszej śmierci - wyszeptała - Kiedy wypełnię zadanie, przyjdę zdać wam relację, ale najpierw zrobię coś, by pozostałe ofiary, wasza matka i wasz brat, odzyskali spokój duszy. Jestem waszym dzieckiem i kocham was.
Pochyliwszy się ucałowała ziemię porośniętą zieloną trawą, po czym wstała unosząc na włosach koronę z białych płatków. Tak jak Krzysztof, ułamała gałązkę i wróciła do swych towarzyszy:
- Możemy ruszać - powiedziała z uśmiechem.
Przeżegnawszy się po raz ostatni jeźdźcy opuścili źródło Świętej Anny, na którego przejrzystą wodę słońce kładło się blaskiem. W milczeniu powrócili do miasta.
Tym razem wspominać zaczęła Leonarda.
Gdy przekraczali bramę Wilhelma, strzegącą miasto od północnego zachodu, serce starej panny zabiło nieco szybciej niż zazwyczaj, mimo jej niewzruszonego wyglądu. Przez prawie dziesięć lat żyła w oberży „Złoty Krzyż", której piękny, malowany szyld można już było dostrzec, i której nie widziała od osiemnastu lat. Zamieszkała w niej tuż po śmierci matki, kiedy jej kuzynka Berta, pani tego domu, zaproponowała, że weźmie ją do pomocy przy codziennych zajęciach. Leonarda dobrze się czuła w zacnej oberży, słynącej w całym księstwie - a nawet poza nim - z komfortu pokojów i doskonałości kuchni. Widywała tam wiele osób, wielu bogatych podróżnych a często także znane osobistości. Zdarzyło się nawet zjeść w „Złotym Krzyżu" kolację księciu Filipowi wraz z kilkoma szlachcicami z najbliższego otoczenia. Nie trzeba dodawać, że tamtego wieczoru mistrz Huguet opróżnił oberżę, by przeznaczyć ją do wyłącznej dyspozycji władcy.
Tak, Leonardzie bardzo podobało się u kuzynów. A jednak wystarczyło, by pewnego wieczora wsunięto w jej ramiona wychudłe niemowlę, maleńką porzuconą dziewczynkę, aby poczuła, że budzi się w niej to, czego nie miała już nadziei poczuć: instynkt macierzyński, potrzeba poświęcenia się, dania z siebie wszystkiego, bez oczekiwania nawet, że pewnego dnia zostanie jej to odwzajemnione. I już nazajutrz świadomie porzuciła wszystko, co do tej pory składało się na jej życie, aby ruszyć w dal z nieznajomym, w którym zaledwie przeczuwała osobę równie szlachetną jak ona sama. W taki oto sposób, w lektyce kupionej przez Francesco Beltramiego specjalnie na podróż, mała Fiora, ochrzczona poprzedniego dnia w pokoju kupca, spoczywała w ramionach nieskończenie szczęśliwej Leonardy.
Leonarda myślała, że dokonała właściwego wyboru mimo tragedii, jaką zakończył się jej pobyt we Florencji*3 i jeśli mogłaby się cofnąć, bez wahania zrobiłaby to samo, gdyż w pałacu na brzegu Arno przeżyła siedemnaście szczęśliwych lat. Z tego szczęścia realne pozostało już tylko to, co czuła opuszczając niegdyś Dijon: czułość dla Fiory i obowiązek czuwania nad nią.
Oczywiście było to teraz mniej łatwe. Fiora stała się kobietą i to kobietą cierpiącą, spragnioną zemsty, kobietą która znalazła bratnią duszę w Demetriosie i nie zazna spokoju, póki wszystko się nie dokona. Leonarda wyznaczyła więc sobie za zadanie czuwać nad tym, by dziecię jej serca nie zeszło z niebezpiecznej drogi bardziej jeszcze zranione niż wtedy, gdy na nią wkraczało.
Będąc pod wrażeniem wyglądu Fiory i Demetriosa jadących na czele grupy, zacny ten człowiek dołożył wszelkich starań, by zgiąć się wpół - zresztą bez wielkiego efektu - i poinformował szlachetnych podróżnych, że jego dom, podobnie jak on sam, jest całkowicie na ich usługi.
Kiedy jeźdźcy dotarli przed oberżę, Leonarda pomyślała, że nic się tu nie zmieniło. Ta sama nieskazitelna czystość, te same lśniące miedziane i cynowe naczynia widoczne przez otwarte okna, te same smakowite zapachy docierające aż na ulicę i te same posadzki z białego kamienia, szorowane codziennie wodą z mydłem. Jednak brzuch mistrza Huguet, właściciela oberży, który wyszedł ich przywitać, był bardziej zaokrąglony niż niegdyś, a spod wysokiej, mocno wykrochmalonej, białej czapki wystawały mu siwe kosmyki.
- Pragniemy dowiedzieć się czy twoja oberża jest wciąż tak samo dobra, kuzynie - oznajmiła wesoło Leonarda, która podeszła do nich. - Jesteśmy zdrożeni i głodni!
Huguet szeroko otworzył oczy i usta ze zdumienia, musiał użyć swych binokli, by się upewnić, że nie ma omamów wzrokowych:
- Wszelki duch Pana Boga chwali! Leonarda! Czy to ty?
- To ja, z krwi i kości! Głównie zresztą z kości, jak niegdyś, ale za to ty jesteś tłusty i kwitnący! Uosobienie powodzenia! Żeby nie powiedzieć zbytku!