- Chciałem cię zdobyć za wszelką cenę i wykorzystałbym wszelkie środki, nawet najgorsze...
- Czyż nie to właśnie zrobiłeś, panie?
Odwrócił głowę, by uniknąć spojrzenia błyszczących z gniewu oczu, w których odczytać mógł jedynie potępienie.
- Przyznaję ze wstydem, ale oszalałem dla ciebie, pani...
- Dla mnie, czy dla mojego majątku?
- Chyba udowodniłem, że cię kocham, pani?
- Udowodniłeś mi to? Czy wystarczającym dowodem była noc, kiedy uczyniłeś ze mnie kobietę, i uciekłeś jak złodziej nie zastanawiając się ani przez chwilę, czy nie ranisz mnie tym śmiertelnie? Zabrałeś ze sobą weksel i kosmyk włosów, jak mi powiedziano. To było twoje zwycięstwo.
- Powróciłem do Florencji.
- Już o tym mówiłeś, panie. To również niczego nie dowodzi. Patrząc jak płonie mój pałac dałeś posłuch pierwszym lepszym plotkom i wyjechałeś, bez wątpienia głęboko wzdychając, ale nie jestem pewna, czy westchnienia te nie były wyrazem ulgi. Zostałeś wdowcem i miałeś przed sobą nowe życie.
- To nieprawda. Wróciłem, bo cię kochałem, pani, bo chciałem cię znów zobaczyć...
- Pewnie to właśnie usiłowałeś sobie wmówić? Gdybyś mnie kochał... tak jak ja kochałam ciebie, zburzyłbyś Florencję kamień po kamieniu, ryłbyś ziemię paznokciami tak długo, aż znalazłbyś chociaż moje zwłoki, ale ty spokojnie wyjechałeś. Sprawa była zakończona, nie było już na świecie nikogo z Beltramich, by ci przypomniał, że z miłości do swego władcy posunąłeś się aż do zbrukania srebrnych orłów z twego herbu. Zawarłeś małżeństwo z istotą zrodzoną z kazirodczego związku i cudzołóstwa, z córką Marii de Brevailles. Nie musiałeś już umierać, jak to z emfazą zapowiedziałeś mojemu ojcu... zresztą pragnę zauważyć, że nie umarłeś!
- I wyrzucasz mi to, pani? Nienawidzisz mnie aż do tego stopnia?
- Doprawdy nic nie zrozumiałeś...
Jedna ze złocistych broderii zawieszonych na ścianach kaplicy uniosła się i pojawił się Zuchwały. Podszedł do Fiory, zbyt zaskoczonej jego nagłym pojawieniem się, by pomyślała o jakimkolwiek ukłonie. Filip natychmiast zrobił się bardzo czerwony i chciał podejść do swojego pana, ale ten odsunął go ruchem dłoni.
- Odejdź, Filipie! I pamiętaj, żebyś się wyspowiadał przed walką z Campobasso! Zobaczę się z tobą później...
- Wasza Wysokość! Muszę powiedzieć... muszę wytłumaczyć...
- Nie ma niczego do tłumaczenia. Zrozumiałem wszystko. Zostaw mnie z nią!
Spojrzawszy po raz ostatni na Fiorę, Filip spuścił głowę i wyszedł z kaplicy, która rozbrzmiała echem kroków jego zakutych w stal stóp, ale książę nawet na niego nie spojrzał. Patrzył na młodą kobietę z wyrazem twarzy kogoś, kto znalazł rozwiązanie trudnego problemu. Podszedł do niej i bardzo delikatnie wyjął długie szpilki przytrzymujące jej uczesanie. Kiedy ciężkie włosy opadły wzdłuż jej szczupłej szyi, cofnął się o kilka kroków.
- Jan de Brevailles! Wiedziałem, że ta twarz należy do mojej przeszłości, ale nie sądziłem, że do tak odległej! Ile to już lat minęło?
- Odkąd odrzuciłeś prośby zrozpaczonej matki o darowanie im życia? Za kilka dni będzie osiemnaście lat. Urodziłam się tuż przed ich śmiercią. Dziwi mnie tylko, że nie zapomniałeś o tym.
- Nie zapomniałem. Bardzo go lubiłem, dopóki czysty obraz dumnego i pięknego chłopca nie pogrążył się we wstydzie i hańbie...
- Dlaczego nie powiesz, Wasza Wysokość, we krwi, w której twoi kaci skąpali stary szafot w Dijon? Nawet tego było jeszcze za mało: trzeba było błota, bagna, upodlającego grobu, do którego wrzucono ich na twój rozkaz i w którym ja o mało nie zginęłam...
- Rozkaz pochodził od mojego ojca, a nie ode mnie.
- Ale ty, panie, nie zrobiłeś nic, by cokolwiek zmienić! Gdyby pewien człowiek, jeden z tych kupców, którymi Wasza Wysokość tak otwarcie gardzi, nie znalazł się tam, by dokonać aktu miłosierdzia, zginęłabym także. Ten człowiek przygarnął mnie, karmił, wykształcił, kochał... Chciał zrobić ze mnie córkę. Zginął ostatniej wiosny wkrótce po tym, jak zmuszony był wydać mnie za pana Selongeya, który przeniknął jego tajemnicę.
Brązowa twarz księcia zmieniła barwę na ceglastą, a oczy zapłonęły.
- Nie mów mi, pani, że Filip, uosobienie lojalności, prawości i honoru, kawaler orderu Złotego Runa, ośmielił się zastosować podobny sposób?
- Aby przynieść ci, panie, pieniądze, których odmówił mu Lorenzo Medyceusz, zdolny byłby do jeszcze gorszego. Jest ci oddany ciałem i duszą, choć stwierdzenie tego rozdziera mi serce. Wiesz teraz, dlaczego chciał mnie tylko na jedną noc, dlaczego miałam spędzić całe życie we Florencji, nigdy nie pojawiając się w Burgundii, aby nikt tutaj nie dowiedział się, że posunął się aż do splamienia swego nazwiska poślubiając mnie, a przede wszystkim, żebyś nie dowiedział się o tym, panie, ty - jego prawdziwe bożyszcze!
- Zamilknij! Na Świętego Jerzego, rozkazuję ci zamilknąć!
Z dłońmi przy uszach książę opadł na jedno z dwóch ozdobionych herbami krzeseł stojących naprzeciw siebie w prezbiterium. Trwał tak przez chwilę oddychając z trudem, jakby się dusił, i rozchylając gwałtownie kołnierz długiej, podbitej futrem kuny szaty. Zamknął oczy, a kiedy jego oddech stał się bardziej regularny, wbił czarne oczy w Fiorę:
- Przyznałaś niedawno, pani, że mnie nie znosisz. To za słabe słowo, prawda?
Nienawidzisz mnie... i po to, by mi zaszkodzić, uwiodłaś Campobasso?
- W sytuacji, w jakiej się znaleźliśmy, Wasza Wysokość, kłamstwo byłoby absurdem: możesz mi ściąć tylko jedną głowę. A poza tym naprawdę nie mam już szczególnej ochoty żyć.
- Chcesz umrzeć, pani?
- To załatwiłoby wiele spraw...
- Moją rzeczą jest to ocenić... Wyjdź teraz, pani, i pozwól mi się pomodlić! Na honor, bardzo potrzebna mi modlitwa. ..
Przyklęknąwszy jednocześnie przed księciem i przed Bogiem, Fiora opuściła kapliczkę, bardzo powoli zamykając za sobą jej drzwi. Na tyle powoli, że zobaczyła Zuchwałego opadającego na kolana na stopniu ołtarza i skrywającego twarz w dłoniach. Z drżenia ramion wywnioskować można było nawet, że książę płacze...
Następnej nocy, tuż przed dwunastą, Battista Colonna przyszedł po Fiorę do jej sypialni. Cicho, oświetlając sobie drogę niesioną przez pazia latarnią, młoda kobieta i jej przewodnik przebyli komnaty i galerie, zeszli po krętych schodach, które zdawały się nie mieć końca, i wreszcie dotarli na błonie pałacu, gdzie kilka drzew, pozbawionych przez zimę liści, ukazywało obnażone, powykręcane gałęzie.
Wokół tego, co wiosną było miękkim kobiercem upstrzonej kwiatami trawy, na którym lubiły przesiadywać damy, gwarząc, słuchając wierszy i tańcząc w kole, znajdowało się kilku mężczyzn otulonych długimi, czarnymi płaszczami, upodabniającymi ich do zjaw. Dwóch z nich siedziało na zydlach: książę Karol i legat. Trzecie siedzisko czekało na Fiorę, która zajęła to miejsce powitawszy w milczeniu biskupa, księcia i mniej więcej pięćdziesięcioletniego mężczyznę, stojącego obok Zuchwałego. Wiedziała o nim jedynie, że jest przyrodnim bratem księcia, wielkim bastardem Antonim, który dzięki swym wyczynom wyniósł swe nieprawe pochodzenie do rangi legendy. Nigdy się nie odzywał.
W plamie światła rzucanego przez pochodnie trzymane przez trzech czarnych służących pojawili się dwaj przeciwnicy. Żłobkowane zbroje wykute przez słynnego Messaglia z Mediolanu, upodabniały ich do siebie i na pierwszy rzut oka można ich było rozpoznać jedynie dzięki sekundantom: Selongeya po Mateuszu de Prame, a Campobasso po Galeotto. Byli tego samego wzrostu. Każdy z nich miał miecz i sztylet.