- Nie umiem ci powiedzieć, madonna. To określenie, którego użył książę. W każdym razie Campobasso wyszedł trzasnąwszy drzwiami i odjechał. Poprzysiągł, że póki żyje nie będzie służył księciu, który nie umie docenić oddanych mu przysług.
- Wyjechał? Ale dokąd?
- Nie uwierzysz, pani: z pielgrzymką do Saint-Jacques- de- Compostelle!*19
Fiora wybuchnęła śmiechem, gdyż Campobasso okryty burką i kapeluszem pielgrzyma wydawał jej się postacią w najwyższym stopniu komiczną.
- I udaje się tam ze swoim oddziałem najemników? Piękny to będzie orszak!
- Sądzę, że zostawi swoją condotte w zamku w Pierre-fort, co zwolni go z obowiązku płacenia jej. Mówi się, że już od dłuższego czasu zatrzymujedla siebie wypłacane przez księcia pieniądze. Zapowiedział również, że zamierza złożyć wizytę księciu Bretanii, który jest ponoć jego krewnym...
- Banialuki! - westchnęła Fiora, ale w głębi duszy była raczej zadowolona: z jednej strony z tego, że pozbyła się mężczyzny, który wydawał jej się teraz bardziej niż kłopotliwy, z drugiej z tego, że doskonale wypełniła swoją misję. Znając bowiem Campobasso pewna była, że święty Jakub i książę Bretanii składali się na jedną osobę: króla Francji, przed którym kondotier z pewnością zamierzał wylewać żale. A właśnie do tego pragnęła doprowadzić. Pozwoliło jej to w pełni cieszyć się, że wreszcie skończyła z tą przygodą, którą oceniała jako niezbyt chwalebną...
Niestety, tej wspaniałej nowinie towarzyszyła inna... mniej dobra. Wkrótce po wjeździe do Nancy poprosiła legata o odnalezienie Estebana, aby mógł powrócić do niej na służbę. Otóż młody Colonna poinformował ją, że Kastylijczyk zginął bez śladu. Zdaje się, że zniknął nazajutrz po tym, jak obronił Fiorę przed sztyletem Virginio. Ani dowódca kompanii, do której się zaciągnął, ani inni żołnierze nie wiedzieli, co się z nim stało... Fiora poczuła niepokój, który pozwolił jej zrozumieć, że trwając przy swym skromnym stanowisku Kastylijczyk zdobył jakąś część jej serca, tak jak Demetrios i wszyscy, którzy odnosili się do niej jak prawdziwi przyjaciele.
Zniknięcie to sprawiło, że czuła się bardziej niż kiedykolwiek wygnanką. Nie rozumiała, dlaczego księciu tak zależało, by zatrzymać ją przy sobie. Czy powiedział to tylko po to, by pozbyć się Campobasso, czy też ta historia z zakładniczką była sprawą poważną? Leżąc w obcym łóżku, w obcym domu, w sercu obcego miasta i kraju, pragnęła już jedynie powrotu do Paryża, do swej drogiej Leonardy, której nieobecność było jej coraz trudniej znieść. Zbliżało się Boże Narodzenie i lękała się teraz tego słodkiego święta łączącego kochających się ludzi. Dla niej będzie to Boże Narodzenie w samotności; pierwsze, które spędzi bez ojca i bez Leonardy. Nawet Filip, ten cień męża, był daleko, na zawsze dla niej stracony... Gdy ma się lat osiemnaście serce nie zapomniało jeszcze o tkliwych radościach dzieciństwa dani o słodyczy domu rodzinnego. I Fiora, której duma nie znosiła łez, przez całą noc opłakiwała ciepłe jeszcze popioły swego spalonego pałacu i zburzonego szczęścia.
- Ja również jestem daleko od moich bliskich - zwierzył się jej rano Battista zauważywszy jej zaczerwienione oczy -i jeśli nie chcesz, pani, przyłączyć się w czasie świąt do twych gospodarzy, mógłbym przyjść i śpiewać ci różne ładne pieśni naszych stron...
Skutek był taki, że rozpłakała się ku jego wielkiej kontuzji. Doprawdy, stawała się wrażliwa w stopniu godnym pożałowania! Pocałowała chłopca w oba policzki dziękując mu za j ego przyj ażń.
Tymczasem w wigilię Bożego Narodzenia troje jeźdźców, w niczym nie przypominających trzech króli, pojawiło się nagle na zaśnieżonej drodze i przekroczyło bramę Craffe: mężczyzna, kobieta i młody chłopak. Byli to: Douglas Mor timer, wspaniały w swym rynsztunku członka Gwardii Szkockiej, ale w bardzo złym humorze z powodu konieczności przebywania w podobnym towarzystwie, Leonarda usadowiona na mule i opatulona w koce i futra, równie pogodna, jak jej mrukliwy towarzysz, wreszcie młody Flo-rent, terminator bankowy opanowany przez demona przygody, który przyczepił się jak rzep do psiego ogona odmawiając zaciekle rozstania się z nią, mając oczywiście w głębi swego niewinnego serca nadzieję, na ponowne ujrzenie pani swych myśli...
Wszyscy znaleźli się wkrótce przed Oliwierem de la Mar-che, nieco zbitym z tropu widokiem tej grupki:
- Mam przekazać księciu list od króla Francji i poczekać na odpowiedź - powiedział Mortimer zwyczajnym dla niego pogardliwym tonem.
- Zostaniesz do niego zaprowadzony za chwilę, panie... ale kim są te osoby?
Podróżujesz z rodziną, panie?
Zanim Szkot, którego twarz nabrała ceglastej barwy, zdążył wykrztusić słowa, które z gniewu uwięzły mu w gardle, Leonarda zdecydowała się odpowiedzieć.
- Ja miałabym należeć do rodziny tego nieokrzesańca? Wiedz, panie kapitanie, że został on jedynie zobowiązany przez Jego Królewską Mość do ochrony mnie i tego młodego człowieka podczas podróży z Paryża. Wiedz również, że pragnę widzieć twego pana. Jestem guwernantką więzionej przez niego donny Fiory Beltrami i przyjechałam po nią, bo nie wypada, by młoda dama o jej pozycji przebywała sama wśród żołdaków!
- Rozumiem - powiedział la Marche. - A ten tutaj? -dodał wskazując na Florenta.
- To mój młody służący albo paź, jak wolisz, panie. Jestem Leonarda Mercet - oświadczyła wyniosłym tonem, jakiego mogłaby użyć chcąc powiedzieć: jestem królową Hiszpanii.
- Dużo mi to mówi! - powiedział kapitan pół żartem, pół serio. - Twoje nazwisko, panie?
- Douglas Mortimer, z Mortimerów z Glen Livot, oficer Gwardii Szkockiej miłościwie nam panującego króla Ludwika, jedenastego tego imienia - rzucił jak człowiek znający swoją wartość.
La Marche skłonił się:
- Pozwól za mną, panie!
W kilka chwil później Szkot i Leonarda składali ukłon przez Zuchwałym, który, pyszny jak zwykle, udzielał swych wtorkowych posłuchań w sali stanów Lotaryngii. Nawet jeśli Leonarda była pod wrażeniem otaczającego ją przepychu, to zupełnie tego nie okazała i spokojnie spojrzała na mężczyznę, o którym mówiono, że drży przed nim pół Europy.
Z całym, wymaganym przez protokół, ceremoniałem Mortimer, obeznany z dworskimi zwyczajami, przekazał księciu Burgundii list, w którym Ludwik XI pogratulowa wszy mu zwycięstwa nad Nancy i zapewniwszy o swych braterskich uczuciach, prosił by jego wysłannikowi przekazano bardzo szlachetną i bardzo wdzięczną pannę Florę Beltrami której zmarłego ojca mieliśmy w szczególnym poważaniu i przyjaźni i o której dowiedzieliśmy się z niepokojem, że zapuściła się aż do Lotaryngii w poszukiwaniu swego kuzyna. Ponieważ ta młoda dama drogajest naszemu ojcowskiemu sercu, żałowalibyśmy gdyby stała jej się jakaś szkoda czy krzywda i za szczególny przejaw przyjaźni uznamy powierzenie jej naszemu wysłannikowi i towarzyszącej mu damie, aby mogła być zaprowadzona poza graniczne miasto Neujchateau, gdzie pan hrabia de Roussillon będzie mógł się nią zaopiekować i bezpiecznie doprowadzić aż do nas... Następowały zwyczajowe wylewności, ale mimo to Zuchwały przebiegł królewską epistołę z najwyraźniej zasępioną miną. Neufchateau, które zresztą poddało mu się, znajdowało się zaledwie piętnaście mil od Nancy, a hrabia de Roussillion, jeden z najlepszych królewskich kapitanów, nie miał zwyczaju dowodzić jedynie garstką ludzi.
Karol pozwolił, by list zwinął się w rulon i podał go swemu sekretarzowi, po czym przyglądał się przez chwilę dwóm osobom oczekującym, aż wyrazi swą wolę:
- Jesteśmy szczęśliwi dowiadując się, że granice Francji są tak dobrze strzeżone i doprawdy nigdy w to nie wątpiliśmy. Jeśli zaś chodzi o donnę Fiorę, doskonale rozumiemy, że może ona być droga sercu naszego kuzyna króla Ludwika. Niestety, nie przetrzymujemy jej tutaj...