Zuchwały chciał jedynie odzyskać to, co rok wcześniej było w jego władaniu. W 1475 roku kantony Berna, Bazylei i Lucerny, pragnące zdobyć sabaudzką prowincję Vaud zdobyły ten burgundzki rygiel. Hugon de Chalon-Orange, jego ówczesny władca, nudził się wówczas pod Neuss wraz z resztą armii księcia Karola. Grandson, dzielnie bronione przez namiestnika, Piotra de Jougne, zatłoczone jednak przez napływających z okolicznych wsi chłopów, niedługo stawiało opór głodowi i ciężkiej artylerii Szwajcarów. Jesienią cała prowincja Vaud dostała się w ich ręce. Jedynie Genewa uniknęła zniszczenia; jej mieszkańcy zapłacili okup w wysokości 26 000 złotych florenów, na który damy tego miasta oddały biżuterię, a z kościołów zdjęto dzwony.
19 lutego, przy naprawdę okropnej pogodzie: deszczu, śniegu, zimnie, Burgundczycy dotarli wreszcie do Grandson.
- Nie można powiedzieć, żeby Francja i Burgundia witały cię swymi najpiękniejszymi uśmiechami - powiedziała Leonarda do Fiory, chroniącej się w jej wozie na czas rozstawiania namiotów. - Z wyjątkiem kanikuły doświadczyłaś jedynie deszczy, wiatrów i najgorszej niepogody... Czy kto kiedy widział podobną jesień i zimę?
- Nie pamiętasz już o swej młodości - odpowiedziała Fiora. - We Florencji klimat jest tak łagodny. To prawda, że pamięta się jedynie to, co dobre.
Zuchwały postanowił rozbić obóz w pobliżu Giez. Jego złoto-purpurowe pawilony wspaniale wyglądały na wzgórzu*20, a pięćset innych, niezwykle cennych namiotów i setki różnokolorowych sztandarów rozstawionych wokół wyglądało jak bajeczny kobierzec. Pozostała część obozu pokrywała półkolem dolinę między miastem a górami, ciągnęła się aż do rzeki Arnon.
- Nie powinniśmy mieć żadnego kłopotu z Grandson -zwierzył się książę Karol Panigaroli i Fiorze, kiedy razem o zmroku przyglądali się jezioru, którego krańce ginęły w marznącej mgle, i miastu ściśniętemu za pięcioma wieżami zamku. - Już trzy tygodnie temu mieszczanie pojmali dowódcę garnizonu berneńskiego, Brandolfa de Stein, i wydali go nam... Jest jeńcem w Burgundii.
- Jak to więc możliwe, że bramy miasta nie są jeszcze szeroko otwarte, że jeszcze nie przybyła do ciebie żadna delegacja, dostojny panie? - powiedział ambasador. - Sądzę, że będą się twardo bronić. Ci Szwajcarzy to dobrzy żołnierze...
- Te pastuchy? Te kmiotki? - rzucił z pogardą książę. -Przepędzimy ich bez problemu. Niech się strzegą mego gniewu, gdyż mógłbym przenieść wojnę do kantonów Górnej Ligi*21.
- Nie radziłbym tego Waszej Wysokości, gdyż życie w górach powoduje, że tamtejsi ludzie odznaczają się szczególną odwagą... .
- Jeszcze się przekonamy...
Oblężenie Grandson trwało dziewięć dni, podczas których na to niewielkie miasto kierowano, nawet nocą, morderczy ogień. Wewnątrz zamku wybuchały pożary, które zniszczyły część pięknej siedziby książęcej. Koniec walk był zresztą łatwy do przewidzenia, jako że pięciuset ludzi nie mogło walczyć z piętnastoma tysiącami. Wkrótce otoczona ze wszystkich stron i przygnębiona nieobecnością przywódcy załoga poddała się. Wtedy rozpoczęły się wydarzenia przerażające.
Fiora, Panigarola i Battista Colonna stali jak sparaliżowani za księciem, pośród panów tworzących jego sztab. Byli świadkami okrutnej rzezi. Burgundczycy zrzucili z wieży Pierre siedemdziesięciu obrońców murów, śmiejąc się, żartując i krzycząc, że nadszedł dla nich czas nauki latania bez skrzydeł... W tym samym czasie u stóp murów czterystu żołnierzy załogi wieszano po trzech lub po czterech na drzewach lub z kamieniami u szyi topiono w jeziorze...
Ambasador mediolański nie mógł powstrzymać się od pełnego oburzenia protestu:
- Czy to sposób, w jaki traktuje się żołnierzy, Wasza Wysokość? Walczyli, bo było to ich powinnością. Wybacz mi, ale niegodne to wielkiego wodza.
Też coś! Ci ludzie nie zasługują na inne traktowanie. Przypomnij sobie, panie, że tacy jak oni zniszczyli wiele miast prowincji Vaud... Podobny los spotka wszystkich Szwajcarów, którzy wpadną mi w ręce.
- Powtarzam, Wasza Wysokość, to są żołnierze! Poddali się...
- Skąd taka wrażliwość, Panigarola? To będzie dobra nauczka dla całej tej zbieraniny kupców, poganiaczy wołów i myśliwych...
- Niektórzy z tych myśliwych osaczają orła i niedźwiedzia.
- A ja mówię, że to hańba! - zawołała Fiora, nie mogąca powstrzymać oburzenia. - Zabijanie rozbrojonych ludzi jest podłością, na którą nie chcę dłużej patrzeć!
Odwróciwszy się na pięcie i roztrąciwszy sąsiadów pobiegła w stronę obozu.
Dotarła do namiotu, w którym modliła się jej opiekunka:
- Chodź, Leonardo! Wyjeżdżamy. Pójdę po konie. Zapakuj szybko nasze rzeczy i przygotuj się!
- Co się dzieje?
- Książę Karol morduje nieszczęśników, którzy poddali się dziś rano. Niech się dzieje, co chce - nie zostanę z tym oprawcą ani chwili dłużej!
- Nareszcie! - westchnęła stara panna. Rzuciła się do skórzanej sakwy i poczęła ją napełniać. - Już od dawna na to czekam!
- Jesteś zadowolona, że wyjeżdżamy? Przy tej pogodzie. Nie wiesz nawet dokąd jedziemy?
- Choćby z nieba padała halabardy i grad wielkości pięści, to i tak uciekłabym stąd. Jeśli zaś chodzi o to, dokąd się udajemy, zaraz sama ci powiem. Idź po konie!
W chwilę później obie kobiety galopowały drogą do Mon-tagny. Zamierzały ponownie przebyć drogę, którą tu przyjechały. Był to jedyny szlak, jaki znały.
Droga rozjechana przez wojsko i artylerię będzie przynajmniej dobrze widoczna.
Nagle, za zakrętem ujrzały przed sobą niezwykły widok; coś, co wydało im się żelaznym murem: około pięćdziesięciu jeźdźców w pełnym rynsztunku, na czele których Fiora z zamarłym sercem dostrzegła srebrne orły na lazurowym polu. Podniesiona przyłbica hełmu nie pozostawiała wątpliwości co do tożsamości jego właściciela. Fiora zawahała się przez chwilę, ale szybko zorientowała się, że jakikolwiek unik jest niemożliwy; postanowiła przeciwnikowi stawić czoła.
Mimo męskiego przebrania Filip od razu ją rozpoznał.
- Ty, pani?... W tym stroju? Dokąd zmierzasz? - Zanim Fiora zdołała odpowiedzieć, dodał: - Szczęśliwy jestem, że znów cię widzę, donno Leonardo, ale myślałem, że jesteś rozsądniej sza.
Filip popędził swego konia, aż zbliżył się do wierzchowca Fiory. Nie mógł powstrzymać się od uśmiechu:
- Jaki czarujący z ciebie chłopiec, pani! Ale na miłość boską, powiedz, co tu robisz?
- Wydaje mi się, że to chyba oczywiste? Wyjeżdżam! Uciekam! Zakładniczka wybrała wolność! - rzuciła z gniewem. - Za żadne skarby nie zostanę ani chwili dłużej przy tym potworze, jakim jest twój książę!
- Książę potworem? A cóż on ci zrobił?
- Mnie? Nic... Choć może byłby to temat do dyskusji, ale nie w rym rzecz. Właśnie widziałam, jak traktuje żołnierzy z Grandson, których jedyną winą jest to, że stawiali opór. Zdali się na jego łaskę, a są masakrowani dziesiątkami.
Zrzuca się ich z murów, wiesza lub topi, aby nie został ani jeden, który mógłby zemścić się na twym panu. Co nie przeszkadza, że pewnego dnia zemsta go dosięgnie! Zapadła cisza. Filip zbladł:
- Kiedy ogarnia go gniew, bywa straszliwy, wiem i...
- Gniew? Jego? Ależ bynajmniej. Uśmiecha się. Nawet śmieje się, tak zabawne wydaje mu się to widowisko.
Zresztą wydaje się być do niego przyzwyczajony - powiedziała spokojnie Leonarda. - Słyszałam o jego wyczynach w Dinant i Lidge, gdzie nie darował życia nawet kotom!
- Daj spokój, droga Leonardo! Nie przekonasz pana de Selongey! Zuchwały jest jego bogiem... aleja, woląc służyć innemu, bardziej miłosiernemu, proszę cię, panie, byś ustąpił nam z drogi. Musimy kontynuować podróż.