Punktem kulminacyjnym stało się wspólne przybycie legata Alessandro Nanniego i protonotariusza papieskiego Hesslera, wysłanych przez cesarza w sprawie zawarcia małżeństwa księcia Maksymiliana z młodą Marią Burgundzką, spadkobierczynią Wielkich Książąt Zachodu. Msza wielkanocna odprawiona w katedrze w Lozannie 14 kwietnia nabrała z tego powodu szczególnego blasku.
Fiora uczestniczyła w niej, tym razem w stroju kobiecym. Ukryła obcięte włosy pod czepcem ze srebrnej materii przysłoniętym czarnym woalem, jak przystoi w głębokiej żałobie. Poprzedniego dnia w obecności legata książę Karol, być może po to, by uciszyć nieuniknione pogłoski, jakie wywoływała obecność Fiory u jego boku, uznał ją uroczyście za bardzo szlachetną i bardzo dostojną panią hrabinę de Selongey, wdowę po panu Filipie de Selongey, kawalerze Złotego Runa, który mężnie walczył i uległszy przewadze liczebnej poległ w nieszczęsnej bitwie pod Grandson dla chwały naszego oręża. Po czym dorzucił: Będąc teraz samą na świecie, pani de Selongey ślubowała towarzyszyć nam w walce, aby w imieniu swego zmarłego męża wziąć udział w olśniewającej zemście, której z bożą pomocą dokonamy na wrogu niegodnym krwi, którą przelał.
W czasie nabożeństwa wielkanocnego Fiora, podobnie jak poprzedniego dnia, miała świadomość że liczne spojrzenia kierują się na nią, raczej z ciekawości niż z sympatii. Nie przejmowała się tym. Cóż mogło mieć jakiekolwiek znaczenie teraz, gdy Filip opuścił ten świat, gdy jego oczy nigdy już na nią nie spojrzą, gdy jego ręce jej nie dotkną? To czy osądzano ją źle czy dobrze, nic nie znaczyło. Oprócz młodego Battisty i Panigaroli nie było wśród ludzi nikogo, z kim by ją coś łączyło. Oprócz księcia, oczywiście, choć nie udawało jej się przeanalizować uczuć, które ją z nim łączyły. Był to rodzaj fascynacji połączonej z litością i pociągiem, jaki wywołują ci ludzie, których wyjątkowy los zdaje się zapowiadać wielką katastrofę. Był jedynym, który trwał przy swym utopijnym i niewykonalnym marzeniu w trzeźwo myślącej Europie, gdzie największa władza, zdradziwszy stare prawa rycerskie, należała do najbogatszych i najprzebieglejszych. Jakiś głos podpowiadał Fio-rze, że anioł śmierci podąża śladem Zuchwałego i że nawet nie zdając sobie z tego sprawy przed cieniem jego czarnych skrzydeł próbuje uciec, przed nim się broni.
Od pobytu w Nozeroy jego zdrowie szwankowało. Cierpiał na ustawiczną gorączkę i bóle żołądka, spędzał całe noce wśród swych ludzi nie zdejmując zbroi, a rano pił ziółka przygotowane przez lekarzy. Ale to nie bóle spowodowane głównie stresami, zagrażały życiu księcia. Choroba tkwiła w jego duszy, w fakcie, że stracił wiarę w swoją dobrą gwiazdę.
Po wyjściu z katedry Fiora w towarzystwie sztywnej i wyniosłej jak hiszpańska duenia Leonardy, skierowała się w stronę oberży „Złoty Lew", w której Panigarola znalazł dla nich pokój. Książę nie chciał, by florentynka przebywała w obozie, gdzie często panował brak dyscypliny i wybuchały bójki. Nagle odniosła wrażenie, że jest śledzona. Przyspieszyła kroku i usłyszała, jak ktoś za nią biegnie. Zatrzymała się więc raptownie i odwróciła. Przed sobą ujrzała zbrojnego męża, w którym ze zdumieniem rozpoznała Krzysztofa de Brevailles. Miał oczy pełne łez.
- Dlaczego - powiedział z mieszaniną gniewu i bólu -dlaczego ukryłaś przede mną swoje małżeństwo, pani? Kiedy się spotkaliśmy, okłamałaś mnie! Dlaczego?
- Czy to miało jakieś znaczenie? Przypomnij sobie, panie: uciekłeś wtedy z klasztoru i chciałeś być żołnierzem. Cóż cię mogła obchodzić moja przeszłość?
- Nic, oczywiście... ale to, jak sądzę, właśnie widząc ciebie zapragnąłem innego życia. Zdobyć sławę, majątek, a później odnaleźć ciebie, by...
- Nie mów nic więcej, panie! Dobrze wiedziałeś, że nic nigdy nie byłoby między nami możliwe. Jesteś moim wujem, czy ci się to podoba czy nie, a ja teraz, gdy wszystko się dokonało, nie chcę nawet pamiętać, że istnieją jeszcze na świecie jacyś de Brevailles.
- Wszystko się dokonało? Co masz na myśli?
- Regnault du Hamel umarł ze strachu ujrzawszy mnie pewnej nocy u swego wezgłowia. Jeśli zaś chodzi o twego ojca...
Fiora opowiedziała w kilku słowach o powrocie Małgorzaty do zamku jej przodków i o tym, co tam obie zastały:
- Twoja matka, panie, jest spokojna - dodała - a nawet sądzę, że odnalazła coś, co przypomina szczęście...
- A ty, panie - przerwała Leonarda obserwująca młodzieńca z uwagą - ty, który tyle spodziewałeś się po życiu w wojsku, czy jesteś szczęśliwszy niż w klasztorze?
- Tak, gdyż zbyt cierpiałem w Citeaux, ale przyznaję otwarcie, że to co teraz robię, również nie bardzo lubię. Kiedy was opuściłem, zaciągnąłem się do wojska hrabiego de Chimay podając się za syna rzemieślnika z Dole. I dość szybko zrozumiałem mój błąd: zazdrościłem wspaniałego życia rycerzom, ale ja sam, nie mając już prawa do własnego nazwiska, mogłem się spodziewać tylko tego, że zestarzeję się w zbroi, pośród żołnierzy, mając prawo przywołać markietankę, by zaspokoić potrzebę miłości. A poza tym wojna budzi we mnie wstręt. Widziałem zbyt wiele okrucieństwa.
- A więc odejdź stąd, panie! - powiedziała Fiora naglącym tonem. - Wróć do domu! Matka będzie szczęśliwa z twego powrotu, a ojca nie musisz się już obawiać.
Krzysztof wstrząsnął ramionami, jakby chciał zrzucić z nich ciężki smutek, który go przygniatał:
- Zapominasz o moich złamanych ślubach! Jestem mnichem, który porzucił zakon. Gdy tylko pojawię się w Burgundii zostanę doprowadzony do klasztoru i skazany na in pace póki śmierć mnie nie zabierze. Wolę już, żeby zastała mnie ona na polu walki, pod sklepieniem niebios, a nie w głębi jakiegoś lochu...
- Może będę mogła ci pomóc, panie. Jest tu znany mi legat papieski. Czy gdybym uzyskała dla ciebie zwolnienie ze ślubów, wróciłbyś do Brevailles?
Krzysztof odwrócił głowę, aby Fiora nie mogła czytać w jego oczach:
- Może... ale nie teraz! Książę zaatakuje Szwajcarów, a mówi się, że ty będziesz przy nim. Ja również chcę tam być.
- Krzysztofie! - westchnęła Fiora - musisz raz na zawsze przestać myśleć o mnie. Nie budzi to we mnie żadnej radości, a wprawia w zakłopotanie. Skoro dowiedziałeś się o moim ślubie, to wiesz również, że jestem wdową.
- Możesz mówić, co chcesz pani. Nie można rozkazywać sercu.
- Wiem o tym lepiej niż ty, gdyż kocham jedynie tego, którego zabrała mi śmierć. Póki żyć będę, kochać go nie przestanę. Jedyne czego pragnę, to połączyć się z nim. A teraz pożegnajmy się.
- Chwileczkę - powiedziała Leonarda. - Nie zapomnij o swojej obietnicy porozmawiania z legatem.
- Prawda. Pod jakim nazwiskiem zaciągnąłeś się u hrabiego de Chimay?
- Krzysztof Laine. Słynne nazwisko, jak widzisz, pani -powiedział z goryczą młody człowiek.
- Wszystkie wielkie nazwiska pochodzą od innego, znacznie mniejszego - powiedziała Fiora surowo. - Nawet królewskie. Być może mógłbyś, panie, uczynić coś z tym, ale skoro żałujesz swojego, spróbuję ci pomóc je odzyskać, abyś mógł ze spokojem powrócić do domu...