Выбрать главу

- Trzeba więc, by Battista powrócił do siebie. W końcu ten chłopiec jest rzymianinem i nie należy do domu bur-gundzkiego. czy nie służył u hrabiego de Celano?

- Który zniknął pod Grandson i wszelki ślad po nim zaginął. Ale proszę cię, pani, uspokój się! Jeszcze nic straconego. Po rozstaniu z tobą mam zatrzymać się w Saint-Claude i czekać tam na biskupa Nanniego. Legat ma wciąż nadzieję, że zdoła doprowadzić do zawarcia pokoju między Burgundią i kantonami. Zależy na tym papieżowi i cesarzowi, a biskup pragnął się ze mną widzieć. Razem zastanowimy się, co możemy zrobić. Młody Colonna mógłby zostać wezwany do Rzymu... na przykład z powodu żałoby w rodzinie?

- Masz zamiar uzyskać zgodę legata na wypowiedzenie kłamstwa szytego tak grubymi nićmi, panie?

Mimo powagi chwili Panigaroła roześmiał się.

- Moje drogie dziecko, dowiedz się, że tak w polityce jak w dyplomacji, prawda i kłamstwo są pojęciami abstrakcyjnymi. Liczy się tylko rezultat... a biskup Nanni jest jednym z najlepszych dyplomatów, jakich znam. Tak więc uzbrój się w cierpliwość! Pozwól staremu przyjacielowi, by cię ucałował, gdyż stałaś mu się drogą. Miewaj się dobrze, donno Leonardo!

- Nie omieszkam, dostojny panie - odpowiedziała dygając - i tego samego życzę Waszej Ekscelencji!

Wieczorem książę Karol, ku zaskoczeniu Fiory kazał się jej zapowiedzieć. Zauważyła, że jest smutny.

- Przychodzę zaprosić cię na kolację, donno Fioro -powiedział podając jej dłoń i pomagając w powstaniu z ukłonu. - I, jeśli ci to nie przeszkadza, zostanie ona podana tutaj.

- Wasza Wysokość jest zawsze u siebie.

- Nie bądź taka ceremonialna, pani. Musisz być równie przygnębiona jak ja. Czyż nie straciliśmy przyjaciela?

- Nie sądzę. Straciłeś ambasadora, panie, a nie przyjaciela, który z pewnością nadal jest do ciebie przywiązany.

- Oby twe słowa były prawdą, pani, ale tymi wyjazdami mierzę to, jak przyćmiona jest chwała Burgundii. Potrzebne wielkie zwycięstwo, by przywrócić jej blask. Na szczęście pozostajesz mi ty.

Mimo informacji Panigaroli, Fiora spróbowała szczęścia:

- Czy naprawdę zależy ci, dostojny panie, by znowu zabrać mnie na wojnę? Jestem nią... straszliwie zmęczona! Wojna przeraża mnie.

- Czy ty również chcesz mnie opuścić, pani? Co się stało z panią de Selongey, której tak zależało na utrzymaniu barw jej małżonka przy moich?

- Widziała zbyt wiele przelanej krwi. Czy nie zgodziłbyś się, żeby udała się do Selongey?

- By żyć tam w samotności wiejskiej siedziby? Nie, nie sądzę, by to cię pociągało. Chodzi o coś innego, prawda? Czyżby ta przyjaźń, tak mi droga, była jedynie ułudą? Chcesz uciec ode mnie jak inni, gdyż sądzisz, że jestem skończony, zniszczony...

Wpadał w gniew, mówił coraz bardziej podniesionym głosem. Domyślając się, że musi przejąć inicjatywę, Fiora zawołała:

- Masz rację, panie: chodzi o coś innego. Campobasso ma tu powrócić, a ja nie chcę nigdy więcej widzieć tego człowieka! Dlatego proszę o pozwolenie na wyjazd.

- A więc chodzi tylko o to? Uspokój się, pani. Obiecuję, że go nie zobaczysz. To prawda, prosił o ponowne przyjęcie na służbę pod moim sztandarem. To dobry dowódca i niestety potrzebuję jego żołnierzy, ale tutaj się nie pojawi. Rozkazałem mu zająć pozycję między Thionville a Metzem, gdzie czekać będzie na księcia de Croy i księcia Engelberta de Nassau, którzy przybędą z Niderlandów z pięcioma tysiącami piechoty. W ciągu najbliższych dni musimy opuścić La Rivière. Dzieciak oblega Nancy i chcę go zajść z boku. Będziesz przy mnie jak przedtem, pani, ale Oliwier de la Marche otrzyma rozkaz czuwania nad tobą i trzymania cię na uboczu, gdy Campobasso przyjedzie zobaczyć się ze mną. Ale nie chcę, byś mnie opuściła, pani. Trzeba -słyszysz - trzeba, byś została u mego boku. Nie pytaj dlaczego!

I zapominając, że zaprosił się na kolację, Zuchwały wybiegł. Drzwi zatrzasnęły się same a pogłos długo jeszcze brzmiał w komnacie.

- No cóż! - westchnęła Leonarda. - Zjemy kolację same!

- Nie mam nic przeciwko temu, ale przyznaj jednak, że to przerażające! Nigdy nie zdołam mu się wymknąć.

- Nie myśl o tym! Powinnaś mieć w głowie tylko jedną myśclass="underline" wkrótce wyjedziemy do Nancy. Czyż to nie najważniejsze? Musiałaby to być diabelska sprawka, gdybyśmy w wojennym zamieszaniu nie zdołały się wymknąć Jego Wysokości. A jeśli młody Colonna do tej pory nie wyjedzie, to go porwiemy.

- Leonardo - powiedziała Fiora z przekonaniem - zawsze będziesz mnie zadziwiać. Porwać Battistę?

Rankiem 25 września z trudem odbudowana armia opuszczała La Rivière. Niektórzy powiedzieliby, że była to armia pozorna, tak olbrzymi był jej kontrast ze wspaniałą machiną wojenną, którą dwie niby-bitwy rozbiły w drzazgi. Burgundia, Pikardia, Luksemburg i Hainaut dostarczyły wszystkiego, co mogły dać: starych, zahartowanych w ogniu wiarusów, młodych rekrutów, których przyłączono do wiernych kopii Galeotto, jedynego najemnika, którego lojalność nigdy nie budziła wątpliwości. Były to jednak oddziały ostatniej szansy. Jeśli kolejna klęska rozproszy je lub unicestwi, nie będzie już niczego, nawet Burgundii, której puste dzwonnice nie mogły już dostarczyć brązu. Dziesięć tysięcy ludzi, nie więcej, to wszystko co Zuchwały ciągnie za sobą i na co liczy, by jeszcze raz wygnać Dzieciaka z jego ojczystej ziemi.

Fiora w czarnym kapturze, który znowu założyła, by ukryć długie już włosy, jedzie tuż za koniem Zuchwałego w towarzystwie Battisty. Jest tak posępna, że paż nie śmie nawet śpiewać. Brak jej Panigaroli. Kultura i mądrość czyniły zeń niezrównanego towarzysza, dzięki któremu najdłuższa droga nie była jej straszna. Wiadomości, jakie od niego otrzymała, nie były najlepsze: przybyłego do Saint-Claude legata papieskiego złożył napad bronchitu połączony z atakiem podagry. Nierychło będzie mógł przyjechać do księcia Karola.

Ten ostatni drżał z niecierpliwości. Świadomość, że René II oblega Nancy, przyprawiała go o chorobę, a do tego jeszcze przymusowa powolność wojska, w którym nie wszyscy żołnierze dosiadali koni, to było ponad jego siły! Przy obciążeniu bronią, cztery do pięciu mil dziennie to wszystko, czego można było wymagać od piechoty, gdy tymczasem Zuchwały marzył, by wzlecieć jak orzeł i spaść na wroga.

Przez Levier, Ornans, Besançon i Vesçoul dotarli do granic Lotaryngii, w którą zagłębili się od zachodu, aby ominąć miasta odbite już przez René. Zuchwały nie chciał trwonić sił. Chciał przede wszystkim Nancy, a aby je zdobyć musiał połączyć się najpierw z oddziałami Campobasso, Chimaya i Nassau, którym wydał rozkaz wyjścia mu na spotkanie w Toul. 7 października wkroczył do Neufchâteau - w tej samej chwili, gdy René wkraczał do swej odzyskanej stolicy i przeganiał z niej burgundzkiego gubernatora, Jana de Rubempré, pana na Bièvres. Oszalały ze złości książę Karol omal nie zabił posłańca, który przyniósł mu tę wieść...

Jednak jego armia rosła. Kiedy w Toul połączył się z Campobasso - który zresztą kazał na siebie czekać -i odzyskał oddziały - około półtora tysiąca ludzi - ewakuowane z Nancy przez Jana de Rubempré, znalazł się na czele osiemnastotysięcznej armii. Było to więcej niż mógł wystawić młody książę Lotaryngii; wszystko mogło się jeszcze zdarzyć. Tym bardziej że 17 października Burgundczycy pokonali część wojsk lotaryńskich w Pont-à-Mousson. Droga do Nancy stała otworem.

Karol uwierzył, że gwiazda znów rozbłysła mu nad głową, gdy dowiedział się, że René po raz kolejny opuścił Nancy, by pozyskać dodatkowe oddziały. Pozostawił miasto w rękach najbardziej nieustępliwych: Gerarda d'Avilliers, braci d'Aguerre, małego Jana de Vaudémont oraz dwóch dowódców gaskońskich: Żelaznej Stopy i Fortuny. Mieli ze sobą dziesięć tysięcy ludzi.