- Wytrzymamy co najmniej dwa miesiące - powiedzieli mu - ale pospiesz się, panie! W przeciwnym razie później zdziesiątkuje nas głód.
Jan de Rubempré i załoga miasta, w większości angielska, przez ponad dwa miesiące stawiali opór księciu René. Od kiedy wkroczył do Nancy, miasto nie miało czasu na odnowienie zapasów ani na naprawienie nadwerężonych murów. Toteż kiedy 22 października Zuchwały otoczył miasto i kazał odbudować w pobliżu komandorii świętego Jana swój drewniany dom, pewien był, że zwycięstwo jest w zasięgu ręki.
- Boże Narodzenie świętować będziemy w pałacu, jak w ubiegłym roku - powiedział wesoło do Fiory - i zorganizuję tak piękny festyn, że wzgardzisz wspomnieniem festynów Medyceuszy.
Podziękowała mu uśmiechem, ale nie włożyła w to serca. Znowu był dla niej przyjacielski, serdeczny, oddał jej i Leonardzie pokój w swej polowej siedzibie. Dotrzymał również słowa i nie spotkała Campobasso. Była mu wdzięczna lecz jednocześnie zdezorientowana. Ten René II, który znikał jak fatamorgana gdy tylko sądzili, że się do niego zbliżają, doprowadzał ją do irytacji. Gdzież on teraz jest? W Strasburgu, Bernie, Fiyburgu? Czy Demetrios nadal jest z nim? A Filip? Gdzie jest Filip? Czy wyleczył swe rany, a jeśli tak, to czy jest przetrzymywany w więzieniu? Znaki zapytania pojawiały się jeden za drugim w umyśle młodej kobiety, która, zniechęcona, nie wiedziała już, gdzie należy szukać na nie odpowiedzi.
- Jeśli książę Lotaryngii pojechał po posiłki, to kiedyś z pewnością wróci - przepowiadała jak zwykle praktyczna Leonarda. - Przestań się zamartwiać, pani: nic nie zmienisz w tej historii, do której pisania wraz z nim zmusza nas książę Karol...
- Wiesz o czym myślę, pani? Zastanawiam się, czy Demetrios nie znajduje się w Nancy. Oblężone miasto potrzebuje dobrego lekarza, podczas gdy młody, całkowicie zdrowy książę może się bez niego obejść.
- To zupełnie możliwe. Ale nie wiem jak mogłabyś dostać się do miasta, by to sprawdzić.
W czasie kolejnych wieczorów Fiora patrzyła z okna swego pokoju, jak zmrok zapada nad Nancy; jej pragnienie dostania się tam było coraz bardziej żarliwe. Przypuszczała nawet, że okaleczone przez działa lecz wciąż mocno się trzymające mury więżą również mężczyznę, którego kocha. Ale jak tam dotrzeć nie narażając się na strzały obrońców i nie dając się zabić atakującym? Z przerażeniem odkryła, jak pod koniec dnia czerwone, jesienne słońce pokrywało mury płomieniami i krwią.
Miasto broniło się zaciekle. Nieustanne ataki wyczerpywały obóz burgundzki, który za każdym razem tracił ludzi. Bastard z Vaudémont, którego zaczynał otaczać nimb legendy, zdołał nawet nocą przed dniem Wszystkich Świętych zbliżyć się do sztabu oblegających i siedziba Żuchwa łego ledwie uniknęła pożaru. Vaudémont ze swymi ludźmi rozpłynął się w ciemnościach nie tracąc ani jednego z nich, a jego szlak znaczyły trupy.
A później, z miesięcznym wyprzedzeniem, zima nadeszła jak burza i wszystkich pogodziła, zawijając w śnieżny całun oblegających i obleganych. W czasie jednej nocy wszystko stało się białe, strumienie i staw świętego Jerzego zamarzły, nawet Meurthe zaczęła płynąć kra. Głód i związane z nim cierpienia dręczyły mieszkańców Nancy; zimno, choroby i strach - Bur-gundczyków. Każdy kolejny dzień przynosił przypadki dezercji.
Zaniepokojony Antoni Burgundzki usiłował przemówić swemu bratu do rozsądku.
- Dlaczego upierasz się przy tej zimowej kampanii? Każdego dnia tracimy żołnierzy. Zwińmy obóz i jedźmy schronić się do Luksemburga. Wiosną powrócimy.
- Oznaczałoby to danie czasu René na odbudowanie armii, a Nancy na zaopatrzenie się w żywność. Nie, mój bracie. Postanowiłem spędzić Boże Narodzenie w tym przeklętym mieście. Postanowiłem zrobić z niego stolicę imperium. Długo już nie wytrzymają. Zjedli konie. Teraz jedzą psy, koty a nawet szczury.
Informacje o głodzie były aż nazbyt prawdziwe. Nancy dzielnie znosiło cierpienia, paliło meble, by nieco mniej marznąć i próbowało rozpaczliwych wycieczek w nadziei na zdobycie odrobiny żywności. Burgundczycy nie bylijej pozbawieni, gdyż kontrolowali na północy drogę z Metz i z Luksemburga, skąd napływało zaopatrzenie. Skarbiec wojenny znajdował się bowiem w Luksemburgu. Campobasso, Chimay i Nassau strzegli tej drogi z kategorycznym zakazem przemieszczania oddziałów. Książę każdego ranka udawał się na wizytację punktów dowodzenia i wysuniętych placówek.
Fiorze odpowiadały te dyspozycje: trzymały one Campobasso z dala od obozu przy komandorii i pozwalały jej wychodzić bez obawy przed nieprzyjemnymi spotkaniami. Atmosfera w drewnianym domu, pełna dymu z koszów żarowych, wydawała jej się bowiem trudna do zniesienia. Wyjdziemy stąd uwędzenijak szynki - mruczała Leonarda, a Fiora codziennie zmuszała się do krótkiego spaceru w towarzystwie Battisty. Pewnego dnia, korzystając z niezwykle rzadkiej chwili słońca, dotarła aż do granicy lasu Saurupt, ujrzała mężczyznę zajętego rąbaniem drewna i układaniem polan na saniach. Poczuła nagłą ochotę na rozmowę i zbliżyła się do niego:
- Skąd jesteś, dobry człowieku? Nie ma tu w okolicy już wielu domów.
- Mieszkam daleko, ale przy tej obrzydliwej pogodzie trzeba coś znaleźć, żeby się ogrzać, nie?
Wyprostował swą wysoką postać i spojrzał na młodą kobietę z ognikiem rozbawienia w niebieskich oczach. Mimo bujnego zarostu Fiora ze zdumieniem rozpoznała Douglasa Mortimera. Rozejrzawszy się wokół, by zorientować się, gdzie jest Battista. Ujrzała, że strzela do przelatujących kruków. Nie mógł jej słyszeć.
- Co ty tu robisz, panie? - szepnęła.
- Jak widzisz, pani, pracuję. Jakoś niełatwo cię spotkać. Król niepokoi się o ciebie i zastanawia się, czy nie stałaś się Burgundką? Mówiono mu o pewnej kobiecie nie odstępującej na krok Zuchwałego. Jesteś jego kochanką, pani?
- Nie mów głupstw, panie: książę nie ma kochanki. Ale zależy mu na mnie, bo uważa mnie za rodzaj talizmanu.
Brodatą twarz przeciął szeroki uśmiech:
- Jeśli byłaś pod Grandson i pod Morat, pani, to istotnie cholerny z ciebie talizman.
- Przepowiedziano mu, że śmierć go nie dosięgnie, póki ja przy nim będę.
- Rozumiem. Ale masz nogi, pani, i coś, co przypomina rozum. Dlaczego jeszcze nie uciekłaś?
- Spójrz na tego chłopca strzelającego do kruków, panie! Jeśli ucieknę, on zostanie stracony.
- Ach!... To istotnie pewien problem. Ale jednocześnie to szczęście, że dotarłaś aż tutaj. Od wielu dni chodzę do obozu proponując drewno czy, jak wczoraj, zające. Chciałem, żeby przyzwyczajono się do mojego widoku. Będę to zresztą robił nadal, ale miałem ci powtórzyć, pani: król chce, bym cię stamtąd wydostał, gdyż niebezpieczeństwo rośnie i obawia się o ciebie.
- Podziękuj mu, panie, ale na razie nie mam się czego obawiać. Chciałabym natomiast wiedzieć, gdzie znajduje się książę René. Wiesz coś o tym?
- Jest jeszcze dość daleko, jak sądzę, ale będzie tu przed końcem roku. Na tym właśnie polega niebezpieczeństwo.
- Nie obawiam się go. Możesz mi powiedzieć, czy Demetrios Lascaris jest jeszcze z nim?
- Ten grecki lekarz? Nigdy go nie opuszcza. Ale czy nie sądzisz, pani, że wystarczająco długo gawędzimy?
- Jeszcze jedno pytanie: dlaczego Campobasso wrócił?
- Dla pieniędzy... i dla ciebie pani. Strzeż się! To łajdak, któremu udało się wzbudzić wstręt w naszym królu i został odprawiony. Z pewnością zdezerteruje, gdy przyjedzie pora. Król jest ci wdzięczny za to, co zrobiłaś, ale obawia się, byś nie stała się tego ofiarą. Campobasso chce cię za wszelką cenę, a więc teraz, kiedy się zobaczyliśmy, nie ruszaj się z obozu. Spróbuję czuwać nad tobą, nie potrwa to długo.