Mortimer zabrał się ponownie do rąbania. Battista podszedł z dwoma zabitymi ptakami. Fiora pogratulowała mu zręczności:
- Zamierzasz je jeść, panie? Mówią, że są bardzo twarde.
- Nie, jeśli gotuje się je wystarczająco długo, ale zamierzam ofiarować je temu biedakowi. Zwierzyna łowna jest teraz rzadkością.
Fałszywy drwal przyjął prezent ze wzruszającą wdzięcznością, a jego regionalna wymowa tak rozbawiła Fiorę, że wolała szybko oddalić się z paziem, ściganym błogosławieństwami mężczyzny. Jego obecność sprawiała młodej kobiecie przyjemność, a jednocześnie ją niepokoiła. Gdyby Mortimer został schwytany, powieszono by go jako szpiega.
W ciągu następnych dni Fiora nie opuszczała swego pokoju i dotrzymywała towarzystwa Leonardzie, która zaziębiła się pomagając Mateuszowi de Clerici w opiece nad chorymi. Odbyła się wtedy uczta na cześć protonotariusza Hesslera, przybyłego z listem i klejnotami od księcia Maksymiliana dla jego narzeczonej, Marii Burgundzkiej. Książę i jego dowódcy starali się podjąć gościa tak dobrym jadłem, jakie udało się zdobyć przy ograniczonych środkach finansowych. Fiora pozostała w swoim pokoju, gdyż pośród zgromadzonych dostrzegła Campobasso. Poza tym miała nadzieję, że biskup Nanni jak zwykle będzie towarzyszyć opatowi z Xanten, ale Hessler był sam i żadne nowe wieści od Panigaroli nie nadeszły. Fiora pomyślała, że staruszek legat być może umarł.
Później nadeszło Boże Narodzenie, najbardziej tragiczne, jakie walczące strony kiedykolwiek przeżyły. Nancy umierało z głodu. Palono konstrukcje zburzonych domów, by uzyskać nieco ciepła. Pożarów nie można było gasić zamarzniętą wodą. W obozie sytuacja nie była wcale lepsza. Każdy mijający dzień przynosił nowe ofiary. Nieubłagane zimno paraliżowało żołnierzy, odmrażało im stopy i zabijało setkami. Dezercje osiągnęły alarmujący poziom i podczas nocy wigilijnej książę Karol po wysłuchaniu mszy aż do świtu przebywał w towarzystwie lekarza i wielkiego ba-starda pośród swoich żołnierzy. Usiłował podnieść ich na duchu, rozdając wino, wódkę, lekarstwa i besztając dowódców, którzy jego zdaniem nie umieli troszczyć się o swoich ludzi tak, by ich choć utrzymać przy życiu.
- Żeby to wytrzymać, trzeba naprawdę być ci wiernym, dostojny panie - rzucił mu Galeotto. - Wszędzie w Europie świętuje się przybycie Dzieciątka Jezus, a my tkwimy pod tym kurewskim miastem zdychając z nędzy i chorób. Czy nie lepiej odejść stąd, zanim śmierć nas zabierze?
- Jest inne Dzieciątko, przed którym nigdy nie uciekniemy, a wiem, że się zbliża. Raczej zginiemy!
Po porannej mszy, na której nikt nie śpiewał, książę kazał wezwać Fiorę.
- Z przykrością i smutkiem zmuszony jestem prosić cię, byś mi towarzyszyła, pani de Selongey- powiedział, po raz pierwszy od dawna nazywając ją w ten sposób - i z głębi serca proszę cię, byś mi to wybaczyła... Wiem... że nie mogę już wiele oczekiwać od Fortuny i że być może wyczerpałem boską cierpliwość. Jednak nie mam odwagi rozstać się z tobą, pani...
- Z powodu przepowiedni rabina? - zapytała Fiora cicho.
- Ach, więc wiesz o niej? Mylisz się jednak. Umrzeć w walce jest teraz wszystkim, czego pragnę. Burgundia, o której marzyłem... pozostanie marzeniem. Kiedy nadejdzie Lotaryticzyk, pozostanie mi może jedynie pięć tysięcy ludzi. Nie, jeśli proszę cię, byś mi towarzyszyła, to po to, by mieć przed oczami, najdłużej jak to możliwe, obraz czystego piękna. Rozumiesz, pani?
- Nie trać odwagi, dostojny panie! To do ciebie niepodobne. Jesteś Wielkim Księciem Zachodu, jesteś...
- Władcą, którego nienawidziłaś? Pamiętasz o tym?
- Już dawno zmieniłam zdanie. Mój małżonek tak cię kochał!
- Dziękuję, ale przestańmy się smucić. Dziś Boże Narodzenie i chciałem dać ci prezent... godny ciebie, pani.
Zdjąwszy z szyi cienki złoty łańcuszek założył go Fiorze. Wisiał na nim duży diament o rzadkim, niebieskim odcieniu.
- Zachowaj to na pamiątkę po mnie, gdyż jest rzeczą pewną - dodał z uśmiechem - że nigdy nie ujrzysz z powrotem swojego posagu.
- Wasza Wysokość! Nie mogę przyjąć...
- Ależ tak, możesz, ponieważ ja tego chcę. Teraz możesz odejść, a przyślij do mnie Oliwiera de la Marche.
Głęboko wzruszona Fiora wróciła powoli do pokoju trzymając dłoń na jeszcze ciepłym kamieniu. Zrozumiała, że marzyciel wreszcie się przebudził, że z chłodną przenikliwością rozważał grożące mu niebezpieczeństwa. Był dzikiem osaczonym przez sforę; wiedział o tym i nie zamierzał robić niczego, by uniknąć swego przeznaczenia, nic poza bronieniem się do końca. Ale nie zamierzał się dać wziąć żywcem.
Jak to się zdarza, w wielkich dramatach, nagle pojawiła się groteskowa nuta w postaci przybycia w ostatnich dniach roku króla Alfonsa V Portugalskiego, kuzyna księcia. Przybył zaoferować swoje usługi i pogodzić swego kuzyna z królem Francji w celu otrzymania od tego ostatniego pomocy finansowej w walce przeciwko królowej Kastylii. Książę Karol spojrzał na niego ze zdziwieniem:
- Pomóż mi najpierw zdobyć Nancy - powiedział wzruszając ramionami. Tamten szeroko otworzył oczy, po czym zrozumiawszy, że nie ma czego oczekiwać, odjechał bez słowa.
W czasie nocy sylwestrowej Campobasso zdezerterował zabierając ze sobą synów i trzystu jeźdźców. Udał się do księcia Lotaryngii, znajdującego się już w odległości zaledwie dwóch dni marszu. Wyznaczył miasto Commer-cy jako cenę swej zdrady. Oczekiwał gorącego przyjęcia, a ujrzał jedynie chłodne twarze. Szwajcarscy dowódcy otaczający René II, oświadczyli bez ogródek, że nie zamierzają walczyć u boku zdrajcy. Wysłano go by strzegł mostu Bouxières dającego dostęp do Meurthe, niecałą milę od Nancy.
- Może przyjęlibyście mnie serdeczniej, gdybym wam przyniósł głowę Zuchwałego? - rzucił im z wściekłością.
- Byłoby bardzo źle, gdyby szlachetna głowa wpadła w takie brudne łapy - odpowiedział Oswald Thierstein.
4 stycznia 1477 roku armia lotaryńska stanęła w Saint-Nicolas-de-Port, na przedmieściu Nancy, zmasakrowawszy uprzednio jego burgundzką załogę. Bitwę wyznaczono na dzień następny.
Tego niedzielnego ranka Fiora patrzyła na padający śnieg. Było nieco cieplej, ale cała okolica pozostała ośnieżona, a wiatr unosił niepokalanie białe tumany. Ani ona, ani Leonarda nie spały tej nocy. Niewątpliwie zbliżała się chwila ich wyzwolenia, ale mimo to byty zatrwożone jakby to była chwila nadejścia wielkiej katastrofy... Kompanie jedną po drugiej opuszczały obóz, by zajmować poleje i ginęły w zamieci niczym armia duchów...
Po mszy, której z nim wysłuchały, książę Karol pożegnał się z nimi, a później oddał się w ręce swych stajennych, by przywdziać ciężką zbroję.
Nagle, w chwili gdy jeden z nich zakładał mu hełm, znajdujący się na nim złoty lew odpadł. Zuchwały spojrzał, niewzruszony, na leżący na czerwononiebieskiej łące dywanu symbol wielkości Burgundii, a później zatopił wzrok w oczach wielkiego bastarda:
- Hoc est signum Dei !*26 - powiedział jedynie, podczas gdy jego pokojowiec spiesznie mocował z powrotem ozdobę. Później założył hełm i zamierzał wyjść, kiedy pojawił się Battista i przyklęknął przed księciem:
- Każ dać mi broń, Wasza Wysokość! Chcę być przy tobie w czasie bitwy.
- Czyż nie powierzyłem ci już jednej misji? Masz czuwać nad pewną damą.
- Donna Fiora już mnie nie potrzebuje, a ja chcę walczyć u twego boku, panie. Nazywam się Colonna! Moje nazwisko daje mi prawo, by się narażać.