Powiastka jeszcze jednego z waszych przekupni losu. Mało ciekawa.
— Zobaczmy to jeszcze raz. Cofnij o minutę.
Scena zbrodni przy moście Tower zaczęła migać do tyłu w szybkim przewijaniu. Kreskówkowa Cecilia Desargues zerwała się z ziemi i zmieniła płynnie w żywą kobietę, pełną światła i realną jak Ziemia, ale niestety bez przyszłości.
— Usuń wszystkich, którzy nie mówią.
Większość turystów zniknęła, włącznie — jak zauważył Morhaim, ukłuty igiełką bezsensownego żalu — z ową ładną dziewczyną o długich nogach. Zostali tylko ci, którzy mówili coś dokładnie w chwili, gdy Seeback wypowiadał swoje zdanie.
— Puść mi to. Przesłuchajmy tych dwoje razem.
Anioł odfiltrował głosy pozostałych turystów. Seeback i Desargues zbliżali się do siebie w absurdalnej, niemal nabożnej ciszy.
Dialog. Strzał. Upadek. Komiksowa dziura po kuli.
To było wszystko.
Morhaim przeglądał tę scenę jeszcze kilka razy.
Kazał Aniołowi wyłowić kolejno głosy poszczególnych statystów podczas strzału. Niektóre wypowiedzi były niewyraźne, ale wszystkie dało się zrozumieć. Morhaimowi pokazano transkrypcje w rodzimych językach turystów, w angielskim i w metalingwie — sztucznym języku pośrednim, wymyślonym po to, aby umożliwić maszynom przekłady z każdego ludzkiego języka i odwrotnie.
Nikt nie wypowiedział niczego, co przypominałoby hasło do pociągnięcia za spust. W żadnym języku. Musiał więc to być Seeback. Ale…
— Daj mi widok z drugiej strony.
Pov podniósł się znad poziomu oczu, przesunął nad głowami znieruchomiałych głów bohaterów i opadł parę metrów za głową Desargues.
Nagle rozbłysło światło, kolory zbladły.
— Jasna cholera!
Przepraszam. Nic więcej nie da się zrobić. To nasłuch z callosum. Sześćdziesięcioletni mężczyzna, chyba jest na haju…
— Nieważne. Dawaj.
Przeglądał scenę raz jeszcze, niemal zza ramienia Desargues. Widział jowialną, prostoduszną twarz Asapha Seebacka w chwili, gdy ten wypowiadał zdanie, które mogło zabić Cecilię Desargues. Nie wydawał się spięty, zły czy zdenerwowany. Nie patrzył też w stronę wieży, chociaż prawdopodobnie kierował tam swoje słowa.
Ale dziwnym zbiegiem okoliczności patrzyła tam owa zauważona wcześniej dziewczyna. Wykonywała rękami ładne, choć bezsensowne ruchy, co Morhaim wprawdzie zauważył, ale nic z tego nie rozumiał.
I znów strzał w plecy. Tym razem w ciele Desargues zdążył wybuchnąć krwawy wulkan. Dopiero w mikrosekundę później ofiara ponownie przekształciła się w estetyczną figurkę z kresek.
— Niedoróbka.
Przepraszam.
Pov przejął teraz obraz z hosta zainstalowanego w oczach Seebacka, który patrzył na ofiarę. Morhaim zauważył, że szary garnitur mężczyzny pokrył się morą interferencji, spowodowanej implantem rogówkowym bądź siatkówkowym hosta. A teraz obraz się zamazał, bo w oczach pojawiły się łzy — ze strachu, a może z żalu…
Urządzenia do nasłuchu z callosum stają się wśród was coraz bardziej popularne. Implanty wstawiane do połączeń nerwowych między półkulami waszego mózgu umożliwiają dwudziestoczterogodzinną transmisję strumienia świadomości i wrażeń do jakiegokolwiek człowieka.
Niektórzy z was wstawiają takie implanty nawet niemowlętom, aby mieć na widoku ich całe życie. Może to już ostateczna forma porozumiewania się.
Ale jest to treść pozbawiona struktury, strumień danych nie niosących żadnej informacji, wyłącznie do użytku podglądaczy i policjantów. Jak Rob Morhaim.
A zatem w roku 2045 jesteśmy podłączeni nawet do waszych snów…
Dalsze dociekania doprowadziły Morhaima do wspólniczki Cecilii Desargues. Nie powiedziała mu, gdzie jest teraz w sensie fizycznym, zresztą nie miało to znaczenia. Zjawiła się przed nim na ścianie jako z trudem sklecona dwuwymiarowa głowa z ramionami o nieprzeniknionym — dzięki filtrowi — wyrazie twarzy.
Nazywała się Eunice Baines i pochodziła z Republiki Szkockiej. Była wspólniczką nieco od siebie młodszej Desargues w firmie Szklana Ziemia. Z tego, co wiedział Morhaim, żyły z sobą w prostym związku homoseksualnym.
— Wie pani, że wszystko wskazuje na Holmium. To wasz konkurent.
— Jeden z wielu.
Mówiła monotonnym głosem, niemal wolnym od akcentu.
— Udowodnicie to tylko wtedy, jeśli wasze zapewnienia są coś warte. Czy naprawdę potraficie wyeliminować opóźnienia sygnałów?
— Nie twierdzimy, że jesteśmy w stanie wyeliminować opóźnienia. Możemy je zredukować do teoretycznego minimum, które jest równe opóźnieniu transmisji sygnału świetlnego wzdłuż linii prostej łączącej dwa dowolne punkty. Natomiast naprawdę jesteśmy w stanie zlikwidować popyt na telekomunikację satelitarną. To stara technologia — ma już dokładnie sto lat, wiedział pan o tym? Od publikacji Arthura Clarke’a w Wireless World minął już wiek…
— Proszę mi opowiedzieć o firmie Szklana Ziemia.
— Inspektorze, czego CID nauczył pana na temat neutrin? Przez sto lat, jak mu powiedziała, systemy łączności dalekiego zasięgu nie mogły pokonać sprzeczności wynikającej z dwóch faktów: wszelkie promieniowanie elektromagnetyczne wędruje po linii prostej — ale Ziemia jest kulą, a światło nie przechodzi przez ciała stałe. Dlatego telekomunikacja oparta na sygnałach o wysokiej częstotliwości byłaby możliwa tylko w zasięgu wzroku… gdyby nie satelity.
— Jeżeli satelita znajduje się na orbicie geostacjonarnej nad równikiem — mówiła Baines — czyli na wysokości trzydziestu sześciu tysięcy kilometrów, do pełnego obrotu potrzebuje dokładnie dwudziestu czterech godzin. Stąd złudzenie, że stale wisi nad jednym miejscem. Można wysyłać sygnały, które odbiwszy się od satelity, trafiają w większą część danej półkuli. Albo nadawać wprost z satelity na Ziemię.
Ale cały kłopot polega na ogromnej odległości od Ziemi. Przesyłanie sygnałów za pośrednictwem geostacjonarnego satelity daje zwłokę równą ćwierci sekundy — czyli czasu, jaki zużywa światło na drogę tam i z powrotem. To piekielnie dużo, gdy wziąć pod uwagę takie zastosowania jak telechirurgia. Daje się to zauważyć nawet podczas wirtualnych telekonferencji.
Są też inne problemy. Na przykład brak miejsca na orbicie geostacjonarnej. Między jednym a drugim satelitą musi być zachowana odległość trzech stopni, bo inaczej wynikną zakłócenia. Tymczasem panuje tam tłok. Niektóre firmy, wbrew wszelkim międzynarodowym uzgodnieniom, kłusują na orbicie.
— I tu wkracza neutrino.
— Właśnie.
Neutrino to cząsteczka, która w przeciwieństwie do fotonu świetlnego przechodzi przez ciało stałe.
— Niech pan sobie wyobrazi sygnał przenoszony przez zmodulowane neutrina. Przebije się przez cały glob, łącząc dowolne dwa punkty, jakby Ziemia była ze szkła…
— Stąd nazwa.
— A wtedy zwłokę da się zredukować do maksimum jednej dwudziestej czwartej sekundy, bo tyle czasu potrzebuje neutrino, żeby przelecieć z bieguna na biegun z prędkością światła. Oczywiście większość transmisji będzie jeszcze szybsza. Nie oznacza to całkowitej likwidacji opóźnień — byłoby to wbrew prawom fizyki — ale nasz najgorszy wynik przewyższa sześciokrotnie największe osiągnięcia telekomunikacji satelitarnej. Poza tym nasza technologia jest znacznie tańsza.
— Jeśli wam się uda — mruknął Morhaim. — Z tego co wiem, jedynym sposobem uzyskania strumienia zmodulowanych neutrin jest włączanie i wyłączanie reaktora atomowego.