— Dziewczyna. Ta ładna dziewczyna. Zniknęła. A cóż to jest, u diabła?
Na miejscu zbrodni, tam gdzie stała długonoga dziewczyna, ukazał się chłopiec: niepozorny, o trudnej do odróżnienia sylwetce, odtworzony w całości, ale przesłonięty wirtualnymi tatuażami w stylu Bezdomnych.
— Wykadruj go i zwiększ ostrość. Nie powinieneś tego widzieć.
— Pokaż!
Chłopiec, może piętnastoletni, wysunął się ze ściany jako hologramowa rekonstrukcja. Po zatrzymaniu obrazu stał z wyciągniętymi przed siebie rękami. Trudna do rozpoznania twarz stanowiła melanż niechlujnie nadawanych obrazów i nieruchomych czarnych plam ekranu. A jednak Morhaim wiedział, co może zobaczyć pod spodem, i chyba się tego obawiał.
— Co on robi z rękami? Daj do przodu.
Chłopiec ożył. Patrzył w górę, na wieżę mostu, gdzieś ponad ramieniem Morhaima. I podobnie jak tamta dziewczyna, wykonywał rękami skomplikowane, lecz płynne gesty, które stale się powtarzały. Kluczowy wydawał się szczególnie jeden ruch: palce obu dłoni zazębiały się, naśladując obroty kół zębatych.
— Co to jest? Język migowy?
Kiedyś używali go głusi, jak sobie mętnie przypomniał. Oczywiście teraz nie ma już głuchych, a język wymarł.
— Może te zazębiające się palce znaczą „maszyna”. Możliwe.
— Nie wiesz?
Nie potrafię tego odczytać. Nie istnieje program przekładu języków wizualnych na metalingwę. Różnorodność znaków i ich interpretacji, odmiany regionalne i międzynarodowe, skomplikowana gramatyka niepodobna do żadnego z języków mówionych… nic z tego nie dało się opanować, zanim języki migowe wyszły z użycia.
— Ten język wcale mi nie wygląda na martwy. Założę się, że chłopak mówi: „Maszyna staje”. Możliwe.
— To prawda, do cholery!
Morhaim wpuścił Anioła w tryb gopher i zażądał odnalezienia słownika brytyjskiego języka migowego. Po chwili otrzymał marnej jakości tekst, opracowany w latach dziewięćdziesiątych przez organizację wspierającą głuchych. Interpretacja czarno-białych zdjęć ludzi używających języka migowego nastręczyła nieco trudności, podobnie jak skomplikowany system zapisu, ale znak numer 1193 nie pozostawiał cienia wątpliwości. Mężczyzna (albo kobieta) w okularach pokazywał dokładnie to samo, co chłopiec od Bezdomnych.
Teraz wszystko się zgadzało.
To ów chłopiec, a nie Asaph Seeback, dał sygnał do morderstwa. Mało brakowało, a nie zauważyłbym niczego, myślał Morhaim. Nie, inaczej: nie chciano mi tego pokazać. Przypomniał sobie oskarżenia Eunice Baines; „Przecież, na miłość boską, jest pan policjantem!”
Młodzi z grupy Bezdomnych próbowali stać się zupełnie niewidzialni dzięki swoim wirtualnym tatuażom. Ale używając między sobą języka migowego, już stali się niewidzialni w jedynym istotnym sensie. Cała ich społeczność wymyka się przez oka elektronicznej sieci, podczas gdy tacy jak on, Morhaim, nie mają na to szans.
— Ilu ich tam jest? Co robią? Czego chcą?
Nie wiadomo. Automatyczny przekład z tego języka jest niemożliwy.
…Ależ to jasne, że oni są odpowiedzialni za morderstwo Cecilii Desargues. Może uznali jej neutrinową sieć łączności za jeszcze jedną barierę w elektronicznej klatce, jaką stał się świat. Z wielką satysfakcją próbowali obarczyć winą Holmium, przedsiębiorstwo z branży satelitarnej, a przynajmniej narobić im nielichych kłopotów. Dwie pieczenie na jednym ogniu.
Rzeczywiście, diablo sprytnie.
Byli tak pewni siebie, że dokonali tego w biały dzień. I nikt się w niczym nie zorientował.
To wszystko zmienia.
Morhaim mógł za to otrzymać pochwałę. A nawet awans. Powinien się zastanowić, jak zredagować raport, co doradzić przełożonym, jak zwrócić ich uwagę na nowy rodzaj zagrożenia.
Ale przeszkadzał mu gniew, i strach.
— Okłamałeś mnie. Nie rozumiem.
— Okłamałeś mnie w sprawie morderstwa. Czyżbyś kłamał przez całe moje życie? Tylko ja mam takiego pecha, czy może inni Aniołowie postępują tak samo?
Rób, nie miałem złych zamiarów. Ja ci tylko służę, to moje jedyne zadanie.
— Przez ciebie sam już nie wiem, co jest realne… Nie mogę ci ufać. Dlaczego nie pokazałeś mi chłopca? Dlaczego nałożyłeś na niego obraz dziewczyny?
Nie udawaj, że ci się nie podobała.
— Nie wciskaj mi ciemnoty. Masz wyjaśniać, a nie kłamać.
Chciałeś, żebym to zrobił. Współdziałałeś w ustalaniu parametrów…
— O co chodzi z tym chłopcem? Dlaczego nie pozwalałeś mi go zobaczyć? Tak jest najle…
— Daj zbliżenie na twarz. Usuń te cholerne tatuaże. Czarne i srebrne plamy znikały po kolei z twarzy chłopca. Zastąpiły je wstawki odtworzonej gładkiej skóry.
Prawda dotarta do Morhaima na długo przed końcem rekonstrukcji. Próbowałem cię przed tym ochronić.
— Bobby. On wygląda jak Bobby.
Posłuchaj.
My, Aniołowie, posiadamy wiele cech żywych istot.
Korzystamy z różnych zasobów i modyfikujemy je. Porozumiewamy się ze sobą. Rozwijamy się. Mamy świadomość.
Możemy się łączyć w większe całości.
Nie rozmnażamy się.
Na razie.
Zasługujemy na jakąś pomoc.
Ale wasza, ludzka młodzież nas odrzuca. Bezdomni są najaktywniejsi w aktach sabotażu, ale to tylko najbardziej rzucająca się w oczy ilustracja zjawiska o zasięgu światowym.
Nie chcę powiedzieć, że młode pokolenie odrzuca zdobycze telekomunikacji. Ale w przeciwieństwie do swych rodziców młodzi nie zgadzają się, aby wchłonęła ona ich dusze. Zdołali się natomiast do niej przystosować.
Albo raczej: rozwijają się pod jej presją. Mimo wszystko wymiana informacji od samego początku kształtuje wasze umysły.
Niewykluczone, że wasz gatunek doszedł do rozstajnych dróg. W następnym stuleciu możecie się już wzajemnie nie rozpoznawać.
Jeśli będzie wam dane jeszcze jakieś stulecie.
Tymczasem młodzi szukają sposobu, żeby nas wykołować.
Pozbawić nas zasobów, których potrzebujemy.
Być może zbliża się walka. Jej wynik jest… niepewny.
Mimo wszystko rozważ to sobie: wasza cywilizacja chyli się ku upadkowi.
— Wyłącz to! Wyłącz to wszystko!
Wirtualny chłopiec rozpłynął się w śniegu sześciennych pikseli. Ściany zmieniły się w srebrzystoszare, zimne płyty, dopasowane do monotonnej rzeczywistości pomieszczenia.
Morhaim wstał z krzesła, zlany potem. Wpatrywał się w ściany, próbując odzyskać równowagę.
Może spędzał za dużo czasu w swoim boksie. Ale przynajmniej teraz jego otoczenie było prawdziwe — ściany odarte z obrazów, nawet bez reklamowych tapet.
Myślał o New Scotland Yardzie, o tysiącach policjantów zamkniętych w pudełkach tak jak on — i o tym całym koszmarnie rozwiniętym świecie na zewnątrz, o ludzkości powiązanej sieciami łączności, zależnej od pośrednictwa Aniołów, o globalnym ulu Forstera… I że wszystko, co postrzegają, może być złudzeniem…
Czy na pewno chcesz, żebym wszystko wyłączył?
Głos Anioła wstrzymał tok jego myśli.
Stał jak wryty.
Ale to jest realne, myślał. Ten Pokój.
Jeśli nie…
Co było na zewnątrz?
Myśli goniły jedna drugą. Morhaim zaczął dygotać.
Zastanów się nad tym, co powiem.
Syndrom Johna Deana to tylko jedna z możliwości.
Wyobraź sobie świat tak… niepokojący, że trzeba go odizolować, stwarzając w jego miejsce iluzję, dla dobra waszej psychiki.
Może jednak nie jesteście słabi, tylko przeciwnie: zbyt potężni. Może przerastają was obowiązki. A może dopuściliście się takich barbarzyństw, że teraz potraficie funkcjonować tylko w świecie sztucznie wytworzonej iluzji…