Nie to, żebym wierzył, że Zagadka Thumtse może okazać się spindfarem. Ale flirg, nagle uświadomiłem to sobie, właściwie mógłby…
— Kazali mi przerwać pracę nad depresorem promieniowania — markotny głos fizyka wdarł się pomiędzy moje myśli.
— Chodzi ci o tę maszynę? — spytałem raczej z grzeczności, ukrywając zniecierpliwienie zarówno z powodu przerwania mi toku myśli, jak i nagłego, niezrozumiałego wzrostu temperatury.
— Co? A, tak, tę maszynę. — Odszedł na chwilę i wrócił z jakimś przerobionym projektorem od benskopu, który umieścił przede mną. — Ambasada Przyszłości oczywiście tylko zaproponowała mi, żebym przestał. Zaproponowała to administracji Instytutu, która przekazała mi to w formie rozkazu. Bez podania powodu, choćby najmniejszego.
Westchnąłem ze współczuciem i przesunąłem spocone dłonie w inne miejsce na pręcie. Wibracje kraty odbiły mi już wzór szachownicy na plecach. Naglą myśl, że angażuję się w doświadczenie na jakimś zakazanym sprzęcie, gdy mogę prowadzić konstruktywne badania nad dolikami, spindfarami lub nawet punforgiem, zniecierpliwiła mnie do granic wytrzymałości.
— I dlaczego? — Banderling zadał dramatyczne pytanie, wyrzucając dłonie do góry. — Co takiego jest w tym urządzeniu, że wymaga aż ultimatum, by je powstrzymać? Udało mi się zmniejszyć o połowę prędkość światła, ot co. Może uda mi się zmniejszyć w tej rurze jeszcze bardziej, ostatecznie może nawet do zera. Czy taki wzrost naukowych możliwości człowieka wydaje ci się niebezpieczny, Terton?
Zastanowiłem się nad tym pytaniem i, na szczęście, z całą uczciwością mogłem odpowiedzieć, że nie.
— Ale — przypomniałem mu — innym też się zdarzał bezpośredni zakaz badań. Nawet mnie. Jeden dolik był nadzwyczaj ciekawie sflirglowany, najwyraźniej pochodził ze środkowego Rla u szczytu tej kultury. Ledwie ustaliłem rlańskie pochodzenie, kiedy wezwali mnie…
— Co jakieś tam drugorzędne, niezrozumiałe bzdury mają wspólnego z prędkością światła — wrzasnął na mnie. — Powiem ci, Terton, czemu kazali mi przerwać pracę nad depresorem promieniowania po jedenastu latach łamania sobie głowy. Ta maszyna to klucz do podróży w czasie!
Zapomniałem, że mam się obrazić. Gapiłem się na niego.
— Podróż w czasie? To znaczy, że odkryłeś ją? Osiągnęliśmy punkt, w którym będzie nam wolno wysłać w przeszłość własną ambasadę?
— Nie. Osiągnęliśmy punkt, w którym podróżowanie w czasie jest możliwe, w którym można odwiedzić przeszłość, w którym potrafimy ustanowić ambasadę w poprzednim okresie. Ale nie wolno nam tego zrobić! Zamiast tego mam zostawić swój depresor promieniowania, żeby za, powiedzmy, sto lat, kiedy ambasada zezwoli, jakiś inny fizyk zbudował maszynę, korzystając z moich notatek z badań — i został uznany za ojca podróży w czasie!
— Jesteś pewnien, że to podróż w czasie! Może to tylko…
— Jasne, że jestem pewnien. Przecież mierzyłem przerwy czasu trwania od pierwszych oznak tłumienia elektromagnetycznego! Przecież straciłem dwie rury mezotroniczne, zanim pole odwrotne ustaliło się wokół optimum! I powtórzyłem doświadczenie z rurą na ponad piętnastu królikach, z których żaden nie wrócił! Nie, Terton, to na pewno jest podróż w czasie, a ja muszę to wszystko rzucić! To znaczy, oficjalnie muszę.
— Co to znaczy: oficjalnie? — Zaniepokoił mnie jego ton.
Banderling przeciągnął uniwersalnym naszyjnikiem po ekranie benskopu, aż zaczął pulsować światłem.
— No, więc oficjalnie znaczy… Terton, nie mógłbyś podnieść tego prętu na wysokość piersi? Jeszcze trochę. O, tak. Zaraz to ustawimy. Załóżmy, że ktoś z teraźniejszości zostanie wysłany w przeszłość w wyniku pomyłki laboratoryjnej? Podróż w czasie stanie się faktem dokonanym. Człowiek, który zbudował maszynę, który tego dokona, będzie uznany za jej odkrywcę — bez względu na Ambasadę Przyszłości i jej plany. To spowoduje reperkusje aż do ostatniego, najsłabszego zakrzywienia czasu!
Zadrżałem pomimo gorąca panującego w laboratorium.
— Spowoduje — zgodziłem się. — Jeśli znajdzie się ktoś wystarczająco głupi, żeby tego spróbować. A tak zupełnie serio, to rzeczywiście myślisz, że ten twój depresor może wysłać człowieka z naszych czasów w przeszłość i z powrotem?
Fizyk odłożył naszyjnik, gdy benskop osiągnął optymalną pulsację.
— Nie mógłbym moim sprzętem sprowadzić go ż powrotem. Ale tym zajęłaby się Ambasada Przyszłości. Przecież mają emisariuszy działających w prymitywnych cywilizacjach — dobrze wyszkoleni pracownicy w ukryciu wśród licznych trudności wykonują niezbędne odchylenia ewolucji kulturalnej bez zaburzeń, jakie sprawiłoby Objawienie Przyszłości u ludów prymitywnych. Gdyby ktokolwiek z naszego czasu zabłądził do poprzedniego okresu, zostałby w pośpiechu ściągnięty z powrotem. A ponieważ Ambasada Przyszłości w cywilizacji pośredniej jak nasza, zastrzega sobie tylko funkcję doradczą, zostanie ściągnięty żywy z sugestią dla administracji, żeby gdzieś go po cichu zamknąć. Ale nieważne, co się stanie potem. Tajemnica się wyda, misja zostanie spełniona. Administracja prawdopodobnie wzruszy biurokratycznymi ramionami i zdecyduje się przyjąć do wiadomości istnienie podróży w czasie wraz ze statusem Cywilizacji Zaawansowanej. Jak raz się coś zrobi, Administracja nie będzie się temu sprzeciwiać. A zdenerwowanie Ambasady Przyszłości odbije się echem na parę milionów lat w przód. Ale będą musieli zmienić swoje plany. Ich władza nad historią zostanie złamana!
Pojąłem. Fascynujące! Wyobraźcie sobie tylko: rozwiązać wreszcie Zagadkę Thumtse, patrząc po prostu na jej powstanie! A nowa, fantastyczna wiedza o samych flirgelnikach? lak mało jeszcze wiemy. Szczególnie byłbym zainteresowany stosunkiem punforga do…
Niestety, to tylko marzenie. Depresor promieniowania Banderlinga został zakazany. Od jutra nie będzie mógł nad nim pracować. Podróże w czasie zaczną się w innej epoce. Zmartwiony oparłem się o kratę.
— Tak jest, Terton! — zawołał fizyk w podnieceniu.
— Przekracza optimum! — Podniósł uniwersalny naszyjnik i przycisnął go do ekranu benskopu.
— Cieszę się, że znowu działa — rzekłem obojętnie.
— Ta krata pije mnie w plecy. Banderling, muszę wracać do swoich badań.
— Nie zapomnij, że się uczysz — ostrzegł mnie. — Miej oczy otwarte i rejestruj starannie w pamięci wszystko, co zobaczysz, dopóki cię nie uniesie. Pomyśl tylko, ilu badaczy z twojego skrzydła Instytutu walczyłoby, żeby znaleźć się na twoim miejscu, Terton!
— Na moim miejscu? I pomagać tobie? Hm, bo ja wiem…
W tym momencie stół obrotowy nachylił się w moją stronę i oślepił zielonkawym światłem. Zdawało mi się, że pręt zagłębia się w moje ciało, a krata spływa wzdłuż sztywnych pleców. Twarz Banderlinga zniknęła mi sprzed oczu przykryta lśniącymi falami gorąca. Olbrzymia czara rozrywającego uszy dźwięku wlała mi się do głowy i zagłuszyła myśli. Coś wielkiego, niepowstrzymanego uderzyło mnie silnie i chwyciło pęcherzyk mojej świadomości. Nie zostało nic oprócz wspomnienia uśmiechu Banderlinga.
I było mi zimno. Bardzo zimno.
Stałem pośrodku śmiesznej, kamiennej ulicy i patrzyłem na scenę z powieści Marka Twaina, Washingtona Irvinga, czy Ernesta Hemingwaya — w każdym razie któregoś z pisarzy tego okresu. Budynki z cegły stały naokoło bez ładu i składu, niczym świeżo znaleziona odkrywka spindfara. Metalowe pojazdy przemykały hałaśliwie obok mnie. Po nieco wyższych, kamiennych ścieżkach wzdłuż brzydkich domów chodzili ludzie w skórzanych chodakach przywiązanych ciasno do stóp i poowijani w bandaże z różnorodnych tkanin.