Ale przede wszystkim było tam zimno. To miasto nawet nie miało klimatyzacji! Uświadomiłem sobie, że trzęsą mną gwałtowne dreszcze. Przypomniałem sobie widziany niegdyś rysunek ulicznika, który dygotał na tle takiej samej scenerii. Średniowieczny Nowy Jork. Chyba gdzieś między 1650, a 1980 rokiem.
Nagle przypomniałem sobie ostatnie chwile w laboratorium. I zrozumiałem.
Przycisnąłem pięści do skroni.
— Banderling! — krzyknąłem przez nie. — Banderling, ty idioto!
O ile dobrze pamiętam, wtedy po raz pierwszy użyłem zwrotu, który miał stać się dla mnie wytartym frazesem. Mimo wszystko pozwólcie, że jeszcze raz to powiem z głębi serca i obolałego ciała: idioto! idioto!
Jakaś kobieta pisnęła. Odwróciłem się i spostrzegłem, że patrzy na mnie. Inni śmiali się i pokazywali na mnie palcami. Machnąłem im niecierpliwie ręką, opuściłem głowę i próbowałem dalej rozważać moje kłopotliwe położenie.
I wtedy sobie przypomniałem. Nie wiedziałem dokładnie, gdzie się znalazłem, ale wszystkie te prymitywne cywilizacje miały jedną wspólną cechę: fetyszystyczny stosunek do ubrań i surowe kary dla każdego, kto to lekceważył.
Rzecz jasna, mieli ku temu powody. Nie byłem pewien, który z nich był najważniejszy. W tym przypadku najwidoczniej nie było termostatycznej kontroli atmosfery, a pora roku wyglądała na oziębiającą się trzecią spośród czterech starożytnych pór naturalnych.
Żywy gestykulujący tłum zebrał się na tej wzniesionej, betonowej powierzchni naprzeciwko mnie. Jakaś krzepka postać w granatowym stroju z prymitywnym uzbrojeniem uczepionym do pasa przepchała się przez tłum i ruszyła szybko w moją stronę.
— Ej, ty dziwaku — zawołał (w przybliżeniu). — Myślisz, że co to jest? Darmowy cyrk? Chodź no tu!
Jak już powiedziałem, wypowiedzi przekazują w przybliżeniu. Bałem się tego dzikusa strasznie.
Cofnąłem się, okręciłem na pięcie i zacząłem uciekać. Usłyszałem, że biegnie za mną. Przyspieszyłem kroku. On też.
— Chodź no tu! — dobiegło mnie wołanie. — Powiedziałem: chodź tu!
Czy byłem w tej epoce, w której używano stosów do poskromienia przeciwników zwariowanych konwenansów? Nie mogłem sobie przypomnieć. Jednakże było dla mnie istotne, żeby znaleźć chwilę samotności i móc pomyśleć nad następnym ruchem.
Znalazłem takie miejsce w ciemnym zaułku, koło którego przebiegałem. Duży, metalowy zbiornik z pokrywą.
W tej chwili nie było nikogo w pobliżu. Skręciłem w ten zaułek, podniosłem pokrywę, wskoczyłem do środka i położyłem pokrywę na miejsce ponad swoją głową w momencie, gdy dysząc, nadbiegł mój prześladowca. Co za niewiarygodnie barbarzyńskie czasy! Ten zbiornik… Nie do opisania, nie do opisania…
Para stóp pobiegła dalej, zawróciła. Po chwili nadbiegło kilka następnych par.
— I co, gdzie on się podział?
— Jak słowo, panie sierżancie, musiał przeskoczyć ten trzymetrowy parkan. Mógłbym przysiąc, że tu skręcił, no mógłbym przysiąc!
— Taki stary i przeskoczył, Harrison?
— Dość żwawy jak na swój wiek, choćby to był zboczeniec. Trochę mnie przegonił.
— Raczej was przerobił, Harrison. Facet pewnie uciekł z jakiegoś zakładu. Lepiej go znaleźć, panowie, zanim po-wystrasza ludzi w okolicy.
Kroki oddaliły się.
Uznałem, że moja chwilowa ucieczka przed pojmaniem jest dowodem uwagi, jaką na siebie zwróciłem wśród najwyraźniej wyższych sfer miejskich oficjeli. Próbowałem rozpaczliwie, lecz bezowocnie, przypomnieć sobie coś z kursu historii Ziemi. Jakie były funkcje sierżanta? Bez rezultatu. W końcu minęło sześćdziesiąt lat od czasu, gdy studiowałem ten przedmiot…
Pomimo strasznych katuszy, jakie przeżywałem z powodu okropnej woni, nie mogłem opuścić pojemnika. Należało trochę odczekać, dopóki moi prześladowcy nie zaprzestaną pościgu. Należało też mieć jakiś plan.
Ogólnie mówiąc, wiedziałem, co mam robić. Musiałem jakoś odkryć emisariusza przyszłości i zażądać powrotu do mojego okresu. Jednak zanim zacznę go szukać, muszę się zaopatrzyć w tak standardowe wyposażenie, jak ubranie. Jak się zdobywało ubranie w tym okresie historycznym?
Handel wymienny? Rozbój? Kupony rządowe? Tkało się je we własnym warsztacie? Ten Banderling i jego wariacki pomysł, że moja specjalność może być przydatna w takim świecie. Co za idiota!
Pokrywa pojemnika uniosła się nagle. Bardzo wysoki młodzieniec o nieokreślonej, choć miłej twarzy spoglądał na mnie. Zastukał w metalowe wieko.
— Można? — zapytał z kurtuazją. Spiorunowałem go wzrokiem i nic nie odrzekłem.
— Gliny poszły, ojczulku — ciągnął. — Ale ja bym jeszcze teraz nie wychodził. Nie w twoim mundurku. Ale zniosę ci jajko, jak mi o tym wszystkim opowiesz.
— K… kim pan jest? I czego pan chce?
— Joseph Burns, do usług, ubogi lecz uczciwy publicysta. — Zastanawiał się przez chwilę. — No, cóż, zawsze jednak ubogi. Wezmę każdą historyjkę, jaką możesz mieć na zbyciu. Byłem w tym tłumie na chodniku, kiedy gliny zaczęły cię gonić. Biegłem trochę z tyłu za nimi. Nie wyglądasz na jakiegoś wariata, który uwielbia obnosić swą chwalebną nagość. Gdy dotarłem do tego zaułka, zabrakło mi sił, żeby dalej śledzić przedstawicieli prawa i porządku. Więc oparłem się o ścianę i wtedy zauważyłem ten kosz na śmieci. No, i proszę: ecce ty.
Przestąpiłem z nogi na nogę w miękkiej, kleistej mazi i czekałem.
— Bo właściwie wielu ludzi — mówił dalej, kręcąc bezwiednie pokrywą i spoglądając w głąb ulicy — wielu ludzi może powiedzieć: „Joe Burns, a jeśli on nie jest wariatem? Może spłukał się do czysta w pokera rozbieranego?” Cóż, ludzie często mają rację. Ale w końcu widziałem cię czy nie, jak materializujesz się ze względnie pustego powietrza na środku ulicy? Tylko o to mi chodzi, ojczulku. A jeśli tak, to jak to zrobiłeś?
— A co zrobisz z tą informacją?
— Zależy, ojczulku, zależy. Jeśli będzie barwna, będzie miała to coś…
— Jeśli ci powiem na przykład, że przybyłem z przyszłości?
— I mógłbyś to udowodnić? W takim przypadku twoje nazwisko i zdjęcie znalazłoby się na pierwszej stronie najgorszego, najbrudniejszego i najdokładniej dezinformującego szmatławca w całym tym wielkim kraju! Mówię tu o znakomitej gazecie, dla której pracuję. Dobra, ojczulku, naprawdę przybywasz z przyszłości?
Kiwnąłem szybko głową i zastanowiłem się. Jaką mam lepszą okazję, żeby zwrócić na siebie uwagę emisariusza przyszłości? Po prostu dać mu do zrozumienia na łamach ważnego środka masowego komunikowania się, że mogę wyjawić jego obecność w tej epoce. Że mogę zniszczyć tajemnicę Ambasady Przyszłości w cywilizacji pierwotnej. Znajdą mnie na gwałt i odeślą z powrotem w moje czasy.
Wrócę do pracy naukowej, do dolików i spindfarów, do punforga i Zagadki Thumtse, do spokojnego laboratorium i fascynującego artykułu o gilowym pochodzeniu form flirgowych z późnej epoki Pegis.
— Mogę to udowodnić — pospieszyłem z odpowiedzią. — Ale nie bardzo widzę, jaką wartość ma ta informacją dla ciebie. Jak to ująłeś, moje zdjęcie i nazwisko znalazłoby się…
— Niech się o to twoja urocza biała czuprynka nie boi. Joseph Burns da sobie radę z krótką piosnką o gościu z przyszłości, Ale musisz najpierw jakoś wyleźć z tej puszki. A żeby cię stąd wydostać, musisz mieć…