— Chwileczkę — wtrąciłem się. — Tysiąc lat to fantas…
Oko Fergusona zamrugało wściekle.
— Zabierz go stąd, Joey — krzyknął. — To twoja sprawa. Ja mam robotę.
Dopiero w pokoju hotelowym udało mi się przekazać reporterowi wyrazy mojego najwyższego oburzenia z powodu tępego obłąkania panującego w tej kulturze. I z powodu jego odnoszenia się do mnie w obecności Fergusona. Do Ucha, zachowywał się, jakby podzielał jego poglądy!
— Spokojnie, ojczulku — rzekł mi ów młodzieniec, zwieszając długie nogi poza oparcie tapczanu. — Unikajmy goryczy i wymówek. Przeżyjmy w zgodzie dwa dni dobrobytu. Jasne, że ci wierzę. Ale trzeba się trzymać pewnych reguł zachowania. Gdyby Ferguson podejrzewał, że uwierzyłem komukolwiek, nie mówiąc o gościu, który łazi wśród samochodów na Madison Avenue świecąc golizną, musiałby szukać popłatnej pracy nie tylko w innej firmie, ale możliwe, że i w innym zawodzie. Poza tym tobie zależy tylko na tym, żeby przyciągnąć uwagę jakiegoś tam emisariusza przyszłości. Żeby to zrobić, musisz zagrozić mu ujawnieniem, musisz narobić szumu. Wierz mi, ojczulku, za pomocą sieci łącz, jaką mamy, narobisz takiego szumu, że ogłuszysz Eskimosów, łowiących spokojnie ryby u brzegów Grenlandii Australijscy buszmeni przystaną między jednym rzutem bumerangiem a drugim, żeby spytać: „O co chodzi w tej sprawie Tertona?”
Po długim namyśle przyznałem mu rację. Skoro ten idiota Banderling użył mnie jako rękawicy, żeby rzucić w twarz ambasadzie, musiałem dostosować się do obyczajów tej śmiesznej epoki. Jest taki kawał, raz w roku 200…
Kiedy Burns skończył mnie pytać, byłem wykończony i głodny. Kazał przysłać mi na górę jedzenie i mimo obrzydzenia z powodu kiepskiej kuchni podanej w nie wyjałowionych, szklanych naczyniach, zjadłem od razu. Ku memu zdumieniu, odczucia smakowe były raczej przyjemne.
— Lepiej właź pod kołdrę, jak tylko skończysz łykać kalorie — doradził mi Burns znad maszyny do pisania. — Wyglądasz jak sprinter, który startował w biegach przełajowych. Zmachany, ojczulku, zmachany. Polecę z tym artykułem do redakcji, jak tylko skończę. Nie potrzebuję cię już dzisiaj.
— A masz dość zadowalających informacji? — ziewnąłem.
— Nie dość, ale bardzo zadowalających. Wystarczy, żeby Ferguson parę razy zarechotał. Przydałoby się tylko… O, na przykład ta sprawa z datami. To by bardzo pomogło.
— Hm — mruknąłem sennie. — Coś mi się przypomina o 1993.
— Albo nie. Wszystko gotowe pod każdym względem. Niech tak będzie. Prześpij się trochę, ojczulku.
Biuro redakcji zmieniło się pod względem zaludnienia, gdy tam wkroczyliśmy razem z Burnsem. Jedna część sali została odgrodzona linami. W regularnych odstępach przymocowano tabliczki: TYLKO DLA NAUKOWCÓW. Pomiędzy nimi były inne, witające PRZYBYSZA Z ROKU 2949, ogłaszające, że THE NEW YORK BLARE POZDRAWIA ODLEGŁĄ PRZYSZŁOŚĆ oraz pomniejsze niewyraźne komentarze, mówiące między innymi: STRUMIEŃ CZASU POKONANY! i PRZESZŁOŚĆ, TERAŹNIEJSZOŚĆ I PRZYSZŁOŚĆ NIEPODZIELNIE GŁOSZĄ WOLNOŚĆ I SPRAWIEDLIWOŚĆ DLA WSZYSTKICH LUDZI!
Paru starszych dżentelmenów dreptało między linami w wolnej przestrzeni, do której na wpół mnie wprowadzono, na wpół wepchnięto. Przedmioty, które rozpoznałem jako lampy błyskowe w wielkiej ilości mrugały w rękach oddziału fotoreporterów. Niektórzy leżeli płasko na podłodze, inni chwiali się na krzesłach, jeszcze inni zwieszali się z przedmiotów przypominających trapezy, uczepionych do sufitu.
— Redakcja kipi i trzeszczy w szwach — zaczął paplać Ferguson, gdy przepchał się do nas, rozdawszy reporterom po egzemplarzu pachnącej farbą gazety. — Są tacy, co mówią, że to wariat. Aha, są tacy, co mówią, że prorok Nehemiasz zmartwychwstał; ale całe miasto kupuje naszą gazetę. Całe dwa dni do Mistrzostw Świata, a my mamy prawdziwą bombę. Inne szmaty walą tu z wywieszonym językiem, żeby popatrzeć — niech mnie w ucho pocałują. Spory ten twój artykuł, aha, tak z różnych punktów widzenia. Miałem trochę kłopotów ze znalezieniem archeologów, którzy by przysięgli, że Terton jest członkiem ich gildii, ale Ferguson nie zawodzi, mamy swoich ludzi. — Lewe oko Fergusona na chwilę przestało mrugać i pojawił się w nim błysk zadowolenia. — Słuchaj — zachrypiał, popychając mnie na krzesło — nie rób z siebie primadonny. Żadnych kaprysów, dobra? Aha. Zgadza się. Trzymaj się swojej historyjki przez dziś i jutro, a dostaniesz niezły kąsek z udziałów wydawcy. Jak będziesz dobry, to może przetrzymasz dwa pierwsze mecze Mistrzostw. Trzymaj się tekstu: przybyłeś z przyszłości i nic więcej nie wiesz. Aha, i nie zagłębiał się w fakty!
Joseph Burns zaklaskał w dłonie, żeby przyciągnąć uwagę zgromadzonych naukowców i wcisnął się w krzesło obok mnie.
— Przepraszam za tych archeologów, ojczulku. Ale pamiętaj, że tu dokładnie poprawili mój artykuł. To, co mi powiedziałeś, na papierze po prostu nieciekawie wygląda. Archeolog marsjański to coś bliższego masowemu odbiorcy. Na twoim miejscu trzymałbym się z dala od szczegółowych opisów twojego zawodu. To tylko zagęści atmosferę.
— Ale archeolog marsjański to bardzo nieścisłe!
— Spokojnie, ojczulku, zapomniałeś zdaje się, że twoim głównym celem jest przyciągnąć uwagę na tyle, żeby uznali cię za niebezpieczną paplę i odesłali z powrotem w twoje czasy. No, to spójrz w prawo, a potem może jeszcze w lewo. Jeszcze za mało uwagi? Tak się to robi: wielkie nagłówki i sensacyjny tekst.
Zastanawiałem się nad odpowiedzią, gdy spostrzegłem, że Ferguson już kończy mnie przedstawiać naukowcom, z których większość przychylnie się uśmiechała.
— Aha, a oto i on! Terton, człowiek z niewyobrażalnie odległej przyszłości. Sam do was przemówi i odpowie na pytania. „Het New York Blare” uprasza jednakże, aby pytania były krótkie i niezbyt liczne. Tylko w tym pierwszym dniu. W końcu nasz gość jest zmęczony i zdenerwowany po długiej i pełnej niebezpieczeństw podróży w czasie!
Gdy powstałem, padły pierwsze, z godnością zadane, pytania.
— Panie Terton, który dokładnie rok uznaje pan za datę swojego pochodzenia? Czy też liczba 2949 jest ścisła?
— Zupełnie nieścisła — zapewniłem pytającego. — Właściwa data po przełożeniu z Kalendarza Oktetu, którego używamy… Zaraz, jaka to była ta reguła przekładu z Oktetu?
— Czy mógłby pan wyjaśnić konstrukcję silnika rakietowego w pańskich czasach? — spytał ktoś inny, gdy ja jeszcze zagłębiałem się w skomplikowaną i mało mi znaną metodę matematyczną liczenia lat. — Ponieważ mówi pan o lotach międzyplanetarnych.
— I o międzygwiezdnych — dodałem zaraz. — I o lotach międzygwiezdnych. Tylko że nie używa się rakiet. Stosuje się skomplikowaną metodę napędu zwaną rozkładem ciśnienia kosmicznego.
— A co to właściwie jest ten rozkład ciśnienia kosmicznego?
— Coś — zakasłałem z zażenowaniem — czym, obawiam się, nigdy w najmniejszym stopniu się nie interesowałem. O ile wiem, oparty jest o Teorię Brakującego Wektora Kuchholtza.
— A co…
— Teoria Brakującego Wektora Kuchholtza — wyjaśniłem im z rozbrajającą szczerością — była jedną z tych rzeczy, które zajmowały mój umysł jeszcze mniej, niż działanie rozkładu ciśnienia kosmicznego.
I tak to szło. Od błahostki do błahostki. Ci prymitywni, choć chcący dobrze, sawanci, którzy żyli jak umieli u samego początku specjalizacji, nie mogli nawet po części ocenić, jak kierunkowa była moja edukacja w każdej dziedzinie poza moją wybraną. W czasach ich mikroskopijnej wiedzy i elementarnych urządzeń już jednemu człowiekowi było trudno objąć choćby uogólnienie z całości nauki. O ileż bardziej w moim czasie, tak próbowałem im tłumaczyć, przy osobnych biologiach i socjologiach dla każdej planety — żeby wspomnieć jeden tylko przykład. A poza tym minęło tyle lat od czasu, gdy zetknąłem się z naukami ogólnymi! Tyle zapomniałem!