Выбрать главу

Rządu (jak oni go nazywali) właściwie nie dało się wyjaśnić. Jak można przedstawić dwudziestowiecznym dzikusom dziewięć poziomów odpowiedzialności społecznej, z którymi każde dziecko dokładnie zapoznaje się zanim osiągnie wiek młodzieńczy? Jak uprzystępnić status „prawny” tak podstawowej funkcji, jak judicialariona? Być może, ktoś z moich czasów po głębokim przestudiowaniu prymitywnej nauki i przesądów tego okresu mógłby, przy pomocy upraszczających porównań, przekazać im blask takich pojęć, jak wspólnotowa indywidualność czy łączenie według form neuronowych — ale nie ja. Ja? Miałem dość powodów do wymyślań na Banderlinga, w miarę jak rósł szum na sali.

— Jestem specjalistą — krzyczałem do nich. — Potrzebny mi drugi specjalista, taki jak ja, żeby mnie zrozumiał!

— Potrzebny ci specjalista, to prawda — odrzekł ubrany na brązowo mężczyzna w średnim wieku, który wstał z tylnego rzędu. — Ale nie taki jak ty. Taki jak ja. Psychiatra!

Rozległ się zgodny wybuch śmiechu. Ferguson podniósł się nerwowo, a Joseph Burns szybko przysunął się do mnie.

— Czy to ten człowiek? — psychiatra spytał mężczyzny w granatowym stroju, który przed chwilą wszedł do redakcji. Rozpoznałem swego wczorajszego prześladowcę. Ten skinął głową.

— Jasne, że ten. Latał po mieście na golasa. Wstydu nie ma. A może stuknięty? Ja tam nie wiem.

— Chwileczkę — zawołał jeden z naukowców w momencie, gdy Ferguson odchrząknął, żeby zabrać głos. — Straciliśmy już tyle czasu, to możemy przynajmniej dowiedzieć się czegoś o jego specjalności. To coś w związku z archeologią — archeologia marsjańska bodajże?

Nareszcie. Nabrałem powietrza w płuca.

— Nie marsjańska — sprostowałem. — I w ogóle żadna archeologia. — „Ach, ta pomyłka Banderlinga” — pomyślałem. Za moimi plecami Burns jęknął i opadł na krzesło.

— Jestem flirgelfliperem. Flirgelfliper to ten, kto flipuje flirg za pomocą flirgelflipu. — Zrobiłem głośny wdech.

Omówiłem swój zawód w całej rozciągłości. Jak to pierwsze doliki i spindfary w marsjańskich piaskach były uważane za jakąś anomalię geologiczną, jak pierwszy pun-forg był używany zamiast przycisku do papieru. O Cordesie i tym niemal cudownym przypadku, dzięki któremu wpadł na pomysł zasady flirgerlflipu. Potem Gurkheyser, który ją udoskonalił i słusznie jest uznawany za twórcę tej profesji. Jakie horyzonty otwarły się, gdy rozpoznano i usystematyzowano formy flirgowe! Nieziemskie piękno stworzone przez rasę, o której nawet żyjący wówczas Marsjanie nie mieli pojęcia; piękno, które weszło do dziedzictwa kulturalnego człowieka.

Opowiedziałem im o ogólnie przyjętej teorii na temat natury flirglów: że były one formą energii, która osiągnęła stadium inteligencji na Czerwonej Planecie i pozostawiła po sobie tylko formy flirgowe, będące przybliżonym odpowiednikiem naszej muzyki lub sztuki bezprzedmiotowej. O tym, że będąc formą energii, zostawiły różnorodne zapisy tej energii w dostępnych im dziełach materialnych: dolikach, spindfarach i punforgu. Z dumą opowiedziałem im o swej decyzji powziętej w młodości, aby poświęcić się całkowicie formom flirgowym, o tym, jak wynalazłem system używający dzisiejszych nazw marsjańskich do oznaczania miejsc, w których znajdowano owe rozproszone dzieła. Następnie skromnie wspomniałem o swym odkryciu kontrapunktowej formy flirgowej w pewnym do-liku — którego efektem była posada Badacza Zwyczajnego w Instytucie. Zacytowałem swój mający się ukazać artykuł pt. „Gilowe pochodzenie form flirgowych z późnej epoki Pegis” i tak się zagłębiłem w opisie wszystkich szczegółów Zagadki Thumtse, że zdawało mi się, iż jestem z powrotem w Instytucie i prowadzę wykład, a nie walczę o swoją tożsamość.

— Wie pan co — usłyszałem czyjś głos zadziwiająco blisko. — To brzmi prawie logicznie. Jak jedna z tych piosenek w nowomowie albo pierwsze linijki „Jabberwocky”. Słucha się tego, jakby to była prawda.

— Zaraz! — przypomniałem sobie nagle. — Odczucia form flirgowych nie można opisać słowami! Musicie poczuć to sami! — Rozdarłem tkaninę górnej części mojego ubrania i wyciągnąłem naszyjnik. — Macie, sami zbadajcie dolika z tak zwanej Zagadki Thumtse moim flirgelflipem. Zauważcie…

Urwałem. Nie miałem flirgelflipu! Zapomniałem! Joseph Burns skoczył na równe nogi.

— Flirgelflip pana Tertona został wymieniony na ubranie, które nosi w chwili obecnej. Podejmuję się pójść i wykupić go z powrotem.

Patrzyłem na niego z wdzięcznością, jak przedzierał się przez tłum rozbawionych naukowców.

— Słuchaj, facet — Ferguson odezwał się zimno. — Zrób coś i to szybko. Burns to nie geniusz, może mu się nie udać tego odkręcić, Tu jest psychiatra — aha, dokładnie, psychiatra — i wsadzą cię do miękkiego pokoiku, jeśli nie wyskoczysz z jakąś nowością, lak kiepsko wyglądasz, że nasi ludzie trzymają język za zębami, bojąc się repliki.

Jeden z młodszych naukowców poprosił mnie o naszyjnik. Podałem mu go wraz z przypiętym dolikiem. Obejrzał starannie oba przedmioty, potem zadrapał je paznokciem. Oddał mi z powrotem.

— Ten naszyjnik, ee, był tym, dzięki czemu mógł pan przesłać się czy teleportować w dowolne miejsce na Ziemi, jeśli dobrze rozumiem?

— Przez benskop — uzupełniłem. — Trzeba mieć odbiornik i nadajnik benskopowy.

— Aha. A to mniejsze nazywa się, hm, dolik. Zagadka Gumce czy coś takiego? Panowie, jak wiecie, zajmuję się chemią przemysłową. Jestem przekonany, że ten naszyjnik — analiza chemiczna może jedynie potwierdzić wrażenia wzrokowe — to nic innego, jak bardzo mocne włókno szklane. Nic więcej.

— Zostało zrenukleidowane do użytku w benskopie, ty głupcze! Co za różnica, z czego jest zrobiony materiał, jeśli został zrenukleidowany?

— Podczas gdy ten dolik — młodzieniec ciągnął nieporuszony — ten marsjańskich dolik to prawdziwy skarb. Coś zupełnie wyjątkowego. O, tak. Stary, czerwony piaskowiec, jaki przeciętny geolog znajdzie w ciągu piętnastu minut w dowolnym miejscu na Ziemi. Stary czerwony piaskowiec!

Dopiero po chwili udało mi się ich przekrzyczeć. Niestety, wyprowadziło mnie to z równowagi. Myśl, że ktoś nazywa Zagadkę Thumtse starym, czerwonym piaskowcem, wprawiła mnie w szał. Zwymyślałem ich od bigotów, tępaków, nieuków. Ferguson powstrzymywał mnie.

— Zamkną cię na pewno — szepnął. — Zaraz się zapienisz. Aha, i nie myśl, że gazecie wyjdzie to na dobre, jak cię stąd wywloką w kaftanie.

Nabrałem powietrza do płuc.

— Panowie — zacząłem — gdyby któryś z was nagle znalazł się we wcześniejszej epoce, mielibyście wiele trudności, próbując dostosować waszą specjalistyczną wiedzę do prymitywnego sprzętu, jaki byłby wtedy dostępny. O ileż bardziej ja…

— Punkt dla pana — przyznał jakiś tęgi mężczyzna. — Ale jest jedna rzecz. Jeden sposób udowodnienia tożsamości przez przybysza z innego czasu.

— Jakiż to? — kilkanaście akademickich głów obróciło się ku niemu.

— Daty. Zdarzenia historyczne. Z tego miesiąca czy z tego roku. Znaczące wydarzenia. Utrzymuje pan, że nasze czasy to pańska przeszłość. Proszę nam o niej opowiedzieć. Co się wydarzy?