— Niestety… — wykonałem bezradny ruch ręką i znów buchnęły śmiechy — moja znajomość historii Ziemi jest bardzo fragmentaryczna. Jeden krótki kurs w dzieciństwie. Wychowałem się na Marsie, ale nawet historia marsjańska jest mi mało znana. Nigdy nie miałem głowy do dat historycznych. Jak już mówiłem wczoraj panu Burnsowi, w tym okresie pamiętam tylko trzy daty.
— Jakie? — zainteresowanie nagle wzrosło.
— Pierwsza — 1993.
— Co się stanie w 1993 roku?
— Muszę przyznać, że nie wiem. Ale zdaje się, że to ma wielkie znaczenie. Może jakieś nieszczęście, jakiś wynalazek, czy dzieło sztuki? A może data, którą ktoś przypadkiem mi podał, a ja ją zapamiętałem. W każdym razie nic z tego. Druga to sierpień 1945. Bomba atomowa. Pan Burns twierdzi, że to też nie jest specjalnie przydatne, bo zdarzyło się jakieś kilkanaście lat temu. Proszę pamiętać, że mam spore kłopoty z waszym kalendarzem.
— A ta trzecia data? — ktoś zawołał.
— 1588 — odpowiedziałem nie licząc na wiele. — Wielka Armada.
Dało się słyszeć szuranie krzeseł. Naukowcy wstawali z miejsc i szykowali się do wyjścia.
— Zatrzymaj ich — syknął mi do ucha Ferguson. — Powiedz coś, zrób coś!
Wzruszyłem ramionami.
— Chwileczkę — odezwał, się ten młody chemik przemysłowy. — Myślę, że możemy rozprawić się ostatecznie z tym oszustem. W sensacyjnym artykuliku pana Burnsa wyczytałem pańską wypowiedź o zabawach w wieku dziecięcym wśród piasków marsjańskich. Co pan nosił na sobie w tym czasie?
— Nic — zaskoczyło mnie to pytanie. — Jakieś ubranko od zimna. Nic więcej.
— Żadnego hełmu, nic?
— Nie, zupełnie nic.
— Tylko ubranko od zimna? — uśmiechnął się szyderczo. — A przecież wiemy, że na równiku temperatura rzadko wychodzi tam ponad zero. Wiemy też, że praktycznie na Marsie nie ma tlenu. Spektroskop potwierdza to stale od lat. Ciepłe ubranko, bez hełmu i tlenu. Ha!
Wpatrywałem się zdumiony w pogardliwie odwrócone plecy, gdy wychodzili. Tej jednej rzeczy nie mogłem w ogóle pojąć. No to co, że ich instrumenty pokazywały śladowe ilości tlenu na Marsie i temperaturę poniżej zera? Jako chłopiec bawiłem się na marsjańskiej pustyni. Byłem tam: to pamiętam bardzo dokładnie. Bez hełmu, w lekkim ubranku. Ach, te dzikusy i ich instrumenty.
— Lepiej stąd wyrywaj — Ferguson poradził mi, mrugając nieszczęśliwie lewą powieką. — Glina i psychiatra są jeszcze na korytarzu. Nie wyjdzie na dobre ani tobie, ani gazecie, jak cię zwiną. Lepiej zjedź windą dla obsługi. Aha, windą dla obsługi.
Wyszedłem na ulicę, rozmyślając nad tym, jak się teraz ze mną skontaktują emisariusze przyszłości. Najwyraźniej, używając określenia Burnsa, nie narobiłem zbyt wielkiego szumu. A może jednak? Może jeden z tych naukowców był emisariuszem przyszłości, obserwował mnie i szykował się do wysłania mnie z powrotem, zanim sprawię im więcej kłopotów w tych czasach.
— Cześć, ojczulku. Dzwoniłem do redakcji. Ciężka sprawa.
— Burns! — odwróciłem się z ulgą w stronę młodzieńca opartego o ścianę budynku. Jedyny przyjaciel, jakiego poznałem w tej szalonej, barbarzyńskiej epoce. — Nie dostałeś flirgelflipu? Wymienili go albo sprzedali, albo zgubili?
— Nie, ojczulku, nie dostałem flirgelflipu. — Wziął mnie delikatnie pod rękę. — Chodź, przejdziemy się.
— Dokąd? Znajdziemy ci pracę, jakieś zajęcie, do którego będzie pasował twój futurystyczny talent.
— A co to będzie.
— W tym problem. Brzydki, trudny problem. Nie ma zbyt wiele flirgu do flipowania w tych czasach. Tylko to umiesz robić dobrze, a za stary jesteś, żeby się wyuczyć innego zawodu. Ale człowiek musi jeść. Jak nie je, to ma dziwne sensacje i żałobne marsze w żołądku. No, cóż.
— Najwyraźniej myliłeś się co do tych emisariuszy przyszłości.
— Wcale nie. Przyciągnąłeś ich. I skontaktowali się z tobą.
— Przez kogo?
— Przeze mnie.
Zatrzymałbym się zdumiony dokładnie na drodze pędzącego pojazdu, gdyby nie pociągnęło mnie ramię Burnsa.
— Chcesz powiedzieć, że ty jesteś emisariuszem przyszłości? Zabierzesz mnie z powrotem?
— Tak, jestem emisariuszem przyszłości. Nie, nie zabiorę cię z powrotem.
Zdezorientowany potrząsnąłem ostrożnie głową.
— Obawiam się, że nie…
— Nie wracasz, ojczulku. Po pierwsze dlatego, że w ten sposób można oskarżyć Banderlinga o niszczenie praw wspólnotowej indywidualności, czyli ciebie. W ten sposób Instytut zdecyduje, że depresor promieniowania wymaga jeszcze lat badań i ulepszeń, zanim całkowicie zrównoważone jednostki będą mogły się do niego zbliżyć. W końcu podróż w czasie zostanie odkryta — we właściwym czasie — dzięki właściwemu zastosowaniu depresora promieniowania Banderlinga. Po drugie, nie wracasz, bo już nie możesz paplać o emisariuszach przyszłości, żeby nie zamknęli cię w takim urządzeniu bez klamek, gdzie goście noszą fartuchy zamiast płaszczy.
— Chcesz powiedzieć, że to wszystko było zaplanowane? To, że mnie spotkałeś, wykradłeś mi flirgelflip i przekonałeś, że muszę narobić szumu, jak to ująłeś, żeby wymanewrować mnie w sytuację, w której nikt w tym społeczeństwie mi nie uwierzy…
Skręciliśmy w prawo, w uliczkę pełną małych kafejek.
— Chcę powiedzieć, że to było więcej, niż zaplanowane. To było konieczne, żeby uznać Banderlinga za tego, kim naprawdę jest…
— Za idiotę? — spytałem z goryczą.
— … żeby depresor promieniowania odstawiono na półkę na wystarczającą ilość lat w wyniku „tragedii Ter-tona”. Trzeba było, żebyś miał dokładnie taki zawód i pochodzenie, kompletnie nie pasujące do potrzeb tego okresu, żebyś nie mógł wprowadzić w nim żadnych znaczących zmian. Następnie trzeba było…
— A ja uważałem cię za przyjaciela. Lubiłem cię.
— Trzeba było, żebym ja był dokładnie kimś takim, kto mógł zdobyć twoje zaufanie, gdy tylko, ee, przybyłeś i plan zaczął prawidłowo działać. Poza tym będąc takim właśnie człowiekiem, będę miał wyrzuty sumienia z powodu tego, co ci zrobiłem. Te wyrzuty też są prawdopodobnie niezbędne dla jakiegoś fragmentu planów Ambasady Przyszłości Wszystko, Terton, pasuje do innych części — podejrzewam, że nawet ta ambasada przyszłości na końcu czasów. Po prostu miałem pracę zleconą.
— A Banderling? Co się z nim stanie, gdy ja nie wrócę?
— Oczywiście zabroni mu się działań w dziedzinie fizyki. Ale ponieważ jest młody, uda mu się rozwinąć w nowym zawodzie. A przy obyczajach panujących w twoich czasach, zostanie flirgelfliperem — zastąpi ciebie we wspólnocie. Jednak najpierw przejdzie Kurs Przystosowawczy. Co mi przypomina… Tak się skupiłem na zdobyciu dla ciebie pracy, że zapominam o ważnych rzeczach.
Zadumałem się nad ironią faktu, że bunt Banderlinga był częścią planów Ambasady Przyszłości. I nad żałosnym faktem, że spędzę resztę mojego życia w tej zwariowanej epoce. Nagle spostrzegłem, że Burns odpiął dolika od mojego naszyjnika.
— Jedno z tych przeoczeń — wyjaśnił mi, chowając go do kieszeni. — Miałeś go nie zabierać według naszych pierwotnych planów. Teraz muszę dopilnować, żeby to zwrócić, jak tylko się przyzwyczaisz do nowej pracy. Wiesz, że ten dolik to Zagadka Thumtse. Harmonogram wymaga, żeby ten problem rozwiązał któryś z twoich kolegów z Instytutu.
— Kto go rozwiąże? — zapytałem z wielkim zainteresowaniem. — Masterson? Foule? Greenblatt?