Jak wspomniałem, choćby najbardziej wytrzymała stal nie spełniała nawet teoretycznych warunków wytrzymałości. Niemniej udawało się stworzyć odpowiednie materiały w mikroskali. Gdyby dało się produkować je nie w laboratoriach, ale na skalę masową, wówczas marzenie Artsutanowa byłoby ziszczalne, a struktura kosztów transportu orbitalnego zmieniłaby się nie do poznania. Pod koniec dwudziestego stulecia zaczęto w laboratoriach uzyskiwać superwytrzymałe materiały, krystaliczne nici zwane wiskerami. Jednak ich wytwarzanie było upiornie kosztowne, warte były wielokrotność swej wagi w złocie, a do budowy systemu orbitalnego potrzeba by ich było wiele milionów ton, tak zatem marzenie pozostawało wciąż w sferze utopii.
Dopiero kilka miesięcy temu pojawiły się nowe zakłady orbitalne, zdolne wyprodukować praktycznie nieograniczone ilości wiskerów. Budowa kosmicznej windy czy też, jak wolę rzecz nazywać, wieży orbitalnej stała się możliwa. Bo w gruncie rzeczy to jest wieża, sięgająca poprzez atmosferę daleko, aż poza…
Obraz Morgana zbladł jak duch poddany nagle egzorcyzmom i w jego miejsce pojawiła się niebieska kula Ziemi. Była wielkości piłki futbolowej i obracała się z wolna. Palec Morgana wskazał miejsce ponad równikiem, a jasny punkt świetlny zapłonął w miejscu zawieszenia stacji orbitalnej.
— Gdy buduje się most — komentował Morgan zza kadru — zaczyna się zwykle budowę z obu stron, by spotkać się pośrodku. Budując wieżę orbitalną trzeba postąpić dokładnie odwrotnie. Zacząć pośrodku i budować jednocześnie w dół i w górę, korzystając przy tym ze wsparcia satelity geostacjonarnego zawieszonego na starannie wyliczonej orbicie. Cała sztuczka polega na tym, aby nieustannie kontrolować położenie środka ciężkości takiej konstrukcji, bowiem w przeciwnym razie może ona przenieść się na inną orbitę i zacząć z wolna przemieszczać się względem globu.
Cienka linia biegnąca w dół sięgnęła równika, w tej samej chwili górna spotkała się ze stacją.
— Całkowita wysokość musi wynieść przynajmniej czterdzieści tysięcy kilometrów, z czego tylko dolne sto kilometrów pozostanie w obrębie atmosfery. Niemniej właśnie ten odcinek może okazać się najtrudniejszym w realizacji, a to za sprawą huraganowych wiatrów. Stabilność zapewni dopiero trwałe zakotwiczenie w gruncie.
A potem, po raz pierwszy w historii, otrzymamy prawdziwe schody do nieba, most do gwiazd. W zasadzie będzie to najprostsza winda poruszana tanią energią elektryczną; zastąpi kosztowne i hałaśliwe rakiety. Od tej pory rakiety służyć będą już tylko do transportu w obrębie próżni. Oto jeden z wariantów projektu wieży orbitalnej…
Obraz ziemskiego globu zniknął, na jego miejscu pokazała się wieża, a właściwie jej przekrój.
— Jak widzicie, zbudowana jest z czterech identycznych wyciągów rurowych, dwa do ruchu w górę, dwa do ruchu w dół. Można rzecz porównać do pionowej czteropasmowej autostrady. Kapsuły mogą przewozić pasażerów, fracht, paliwo, i to z szybkością kilku tysięcy kilometrów na godzinę. Stacjemocy na granicach sekcji dostarczą potrzebnej energii, z której dziewięćdziesiąt procent podlegać będzie odzyskowi. Koszt netto przewiezienia jednego pasażera wyniesie nie więcej niż kilka dolarów, bowiem kapsuły podążające na dół wykorzystywać będą swe silniki elektryczne jako hamulce magnetyczne, generując tym samym energię i przekazując ją do sieci. Zupełnie inaczej niż wracające statki kosmiczne; nie będą rozgrzewać się w atmosferze, nie będą wywoływać gromów związanych z przekraczaniem bariery dźwięku. Żadnego marnotrawstwa. Można powiedzieć, że kursy w dół dostarczą energii kapsułom podążającym w górę, tak zatem, nawet przy bardzo ostrożnych szacunkach, winda stanie się o wiele bardziej wydajna niż jakakolwiek rakieta.
Zasadniczo nie ma żadnych ograniczeń, jeśli chodzi o natężenie ruchu, bowiem w każdej chwili można dobudować dodatkowe linie. Jeśli zdarzy się kiedyś, że milion ludzi zapragnie pewnego dnia odwiedzić Ziemię lub ją opuścić, wieża orbitalna obsłuży ich wszystkich. Koniec końców, autostrady naszych wielkich miast radziły sobie niegdyś z większymi tłumami…
Rajasinghe musnął przycisk i Morgan umilkł w pół zdania.
— Reszta to już szczegóły techniczne. Wyjaśnia, w jaki sposób można wykorzystać wieżę w roli wyrzutni pozwalającej wysyłać ładunki na Księżyc i inne planety bez użycia jakichkolwiek rakiet. Chyba słyszeliście już dość, by wyrobić sobie przynajmniej ogólne pojecie…
— Jestem pod wrażeniem — powiedział profesor Sarath. — Ale co, u licha, ma to wspólnego ze mną? Albo z tobą?
— Wszystko we właściwym czasie. A co ty powiesz, Maxine?
— Że chyba wybaczę ci to nagłe wezwanie. To może być najlepszy temat całej dekady albo i stulecia. Ale skąd ten pośpiech, że o wymogu dyskrecji nie wspomnę? — Sam wielu rzeczy tu nie rozumiem i mam nadzieję, że mi pomożecie. Podejrzewam, że Morgan wciąż toczy walkę, i to na kilku frontach. Zamierza ogłosić wszystko w niedalekiej przyszłości, niemniej najpierw chce wiedzieć dokładnie, na czym stoi. Dając mi to nagranie zaznaczył, bym nie przesyłał go ogólnodostępną siecią informacyjną. Dlatego poprosiłem was o osobiste przybycie.
— Wie o naszym spotkaniu?
— Oczywiście. Ucieszył się nawet, gdy usłyszał, że chcę porozmawiać o tym z tobą, Maxine. Wyraźnie ci ufa i uznaje twoją osobę za sojusznika. Co do ciebie, Paul, zapewniłem go, że potrafisz dotrzymać tajemnicy przez sześć dni i szlag cię z tego powodu nie trafi.
— Owszem, o ile uznam, że naprawdę trzeba.
— Chyba zaczynam coś rozumieć — powiedziała Maxine Duval. — Kilka rzeczy mnie tu zdumiewa, ale całość zaczyna się z wolna układać. Po pierwsze, to jest projekt kosmiczny, a Morgan jest głównym inżynierem budownictwa lądowego. Mam rację?
— No i?
— Nie rozumiesz, Johan? Pomyśl o tych wszystkich bataliach biurokratycznych. Niech no tylko fachowcy od rakiet i cały przemysł kosmicznych środków transportu dowiedzą się o tym projekcie! Imperia przemysłowe warte tryliony dolarów w jednej chwili pójdą pod młotek! Morgan musi bardzo uważać, w przeciwnym razie usłyszy: „Dziękujemy panu uprzejmie, teraz my się tym zajmiemy. Miło było pana poznać”.
— Rozumiem, ale pozycja Morgana jest całkiem mocna. Ostatecznie wieża to budynek, a nie pojazd.
— Prawnicy szybko udowodnią co innego. Niewiele jest takich budynków, które poruszają się z szybkością dziesięciu kilometrów na sekundę. Mało który nawet skłonny jest oddzielać się od fundamentów.
— Możesz mieć rację. Nawiasem mówiąc, kiedy zaznaczyłem, że trudno jest nazywać wieżą obiekt sięgający dobry kawałek drogi w kierunku Księżyca, Morgan poprosił mnie, bym myślał o wieży nie jako o moście wznoszącym się ponad Ziemią, ale poza Ziemię. Wciąż próbuję, ale bez większych sukcesów.
— Och! — odezwała się nagle Maxine. — I oto mamy jeszcze jeden kawałek układanki! — Jaki niby?
— Czy wiesz, że prezes Terran Construction, niejaki senator Collins, według mnie zwykły nadęty dupek, chciał by nazwano Most Gibraltarski od jego imienia?
— Nie słyszałem, ale to wyjaśnia kilka rzeczy. Niemniej spotkałem Collinsa kilka razy i zrobił na mnie sympatyczne wrażenie. Swego czasu dokonał wiele w dziedzinie inżynierii geotermalnej…
— To było całe wieki temu. Na tobie mógł zrobić całkiem poprawne wrażenie, ale ty w żaden sposób nie zagrażasz jego ambicji. Wobec ciebie mógł być miły.
— Jak uchroniono most przed podłym losem?
— Doszło do małej rewolucji pałacowej, w którą uwikłani byli wszyscy starsi inżynierowie Terran Construction. Doktor Morgan, rzecz jasna, nie był w to nijak zamieszany.