Przez lata Rajasinghe, takoż noszący królewskie imię i niewątpliwie mający królów wśród przodków, często zastanawiał się nad tymi słowami. Tak dokładnie ukazywały efemeryczność ludzkiej władzy, kruchość ambicji. Jestem Królem. Dobrze, ale którym królem? Monarcha, który tysiąc dziewięćset lat temu stał na tych granitowych płytach, wówczas prawie nowych, był z pewnością człowiekiem inteligentnym i rozsądnym, ale nie pomyślał, że kiedyś pamięć o jego postaci zniknie bez śladu, że on sam stanie się anonimowym poetą, równie nieznanym jak najmarniejszy z jego poddanych.
Nie było szansy ustalić, kim był ów anonim, w grę wchodziło przynajmniej dwunastu królów. Niektórzy panowali przez wiele lat, inni tylko przez kilka tygodni i niewielu z nich umarło własną śmiercią w łożnicach. Nikt nigdy nie dowie się, czy inskrypcja była dziełem Mahatissy Drugiego, czy Bhatikab-hayi, czy może Vijayakumara Trzeciego lub Gajabahukagamaniego, Candamukhasivy, Moggallana Pierwszego, Kittisena, Sirisamghabodhiego… albo i jeszcze innego monarchy, który w ogóle nie zapisał się nigdy w historii Taprobane.
Operator windy ze zdumieniem spojrzał na dostojnego gościa i przywitał Rajasinghego wylewnie. Klatka wyciągu powoli pokonała piętnaście metrów, które niegdyś trzeba było pokonywać spiralnymi schodkami. Schodki zresztą istniały nadal; Dravindra i Jaya maszerowali właśnie po nich dziarsko, ale oni mieli młode nogi.
Winda zatrzymała się ze szczękiem i Rajasinghe wyszedł na niewielką stalową platformę przymocowaną do pionowej skały. Wokół rozpościerała się pustka, jednak mocna druciana osłona stwarzała poczucie bezpieczeństwa. Nawet najbardziej zdeterminowanemu samobójcy nie byłoby łatwo pokonać wszystkie te przeszkody i uciec z mogącej pomieścić tuzin ludzi klatki umocowanej pod skalnym nawisem.
Tutaj właśnie, dzięki występowi skały, powstała płytka jaskinia chroniąca malowidła przed żywiołami. Tutaj trwały ocalone damy niebiańskiego dworu. Rajasinghe przywitał je w milczeniu i opadł ciężko na krzesło podsunięte przez pracującego na skale przewodnika.
— Chciałbym zostać sam na dziesieć minut-powiedział cicho. — Jaya, Dravindra, spróbujcie powstrzymać przez ten czas turystów.
Towarzysze spojrzeli nań niepewnie, przewodnik zaś zastanowił się, jak pogodzić to z zakazem pozostawiania fresków choćby na sekundę bez straży. Jednak ambasador Rajasinghe miał swoje prawa i potrafił je wyegzekwować nie podnosząc nawet głosu.
— Ayu bowan — powiedział do milczących sylwetek, gdy wreszcie był już sam. — Przepraszam, że tak was zaniedbałem.
Poczekał uprzejmie na odpowiedź, ale one potraktowały go równie obojętnie jak wszystkich, którzy zaglądali tu przez ostatnie dwa tysiące lat. Rajasinghego to nie zraziło, przywykł do ich wyniosłości. W zasadzie to nawet dodawało im uroku.
— Mam pewien problem, kochane — powiedział. — Widziałyście wszystkich, którzy od czasów Kalidasy najeżdżali Taprobane. Widziałyście, jak potem odchodzili. Widziałyście dżunglę ogarniającą Yakkagalę falą zielonego przypływu, jak potem cofnęła się pod naporem siekier i pił. Ale tak naprawdę nic się przez te lata nie zmieniło. Los łagodnie obszedł się zmałą wyspą Taprobane. Historia też zostawiała ją samą sobie…
A teraz wieki spokoju dobiegają kresu. Nasz kraj może stać się pępkiem świata. Albo i wielu światów. Wielka góra, którą oglądacie od tak dawna na południu, może zmienić się w klucz do wszechświata. Jeśli tak się stanie, to Taprobane, ta wyspa, którą znamy i kochamy, zniknie na zawsze.
Może niewiele mogę uczynić, ale wciąż mam przecież moc doradzania, mogę też odwracać bieg rzeczy. Wciąż mam wielu przyjaciół. Jeśli zapragnę, mogę opóźnić realizację tego marzenia, przynajmniej do chwili, gdy mnie zabraknie. Czy winienem to uczynić? A może moją powinnością jest udzielić pomocy temu człowiekowi, niezależnie od tego, jakie naprawdę motywy nim kierują?
Spojrzał na swą ulubioną damę. Ona jedna nie odwracała oczu, gdy na nią spoglądał. Wszystkie inne wpatrywały się gdzieś w przestrzeń lub zwracały uwagę wyłącznie na trzymane w dłoniach kwiaty. Ta jedna, którą ukochał w młodości, zdawała się odwzajemniać spojrzenie.
— Ach, Karuna! To nieładnie zadawać ci takie pytania. Bo i co ty możesz wiedzieć o prawdziwym świecie, tym poza niebiosami, albo o ludziach, którzy usiłują tam dotrzeć? Bo chociaż byłaś niegdyś boginią, to przecież niebo Kalidasy pozostało tylko iluzją. Cokolwiek dziwnego widzisz w przyszłości, ja już tego nie ujrzę. Długo się znaliśmy, wedle mojej a nie twojej miary, rzecz jasna. Gdy mogę, popatruję na dębie z tarasu mojej willi, ale tak blisko to już pewnie nigdy się nie spotkamy. Zegnaj i dziękuję ci, cudna, za wszystkie miłe chwile, które przez te lata mi darowałaś. Pozdrów ode mnie tych, którzy przyjdą, gdy mnie już nie będzie.
Jednak schodząc po spiralnych schodach (i ignorując windę) Rajasinghe nie czuł wcale przygnębienia, które mogło towarzyszyć ostatniemu pożegnaniu. Wręcz przeciwnie, zdało mu się, że ciężar lat nagle zelżał (ostatecznie, siedemdziesiąt dwa lata to jeszcze nie jest poważny wiek). Po zdumieniu wymalowanym na twarzach Dravindry i Jayi poznał, że musieli dojrzeć jakąś osobliwą sprężystość w jego krokach.
Może zresztą już nazbyt znudziła mu się ta spokojna emerytura. Może i jemu i Taprobane przyda się niejakie przewietrzenie. Takie, co zmiecie pajęczyny. Podobnie jak monsun przynosi nowe życie po miesiącach upałów.
Uda się Morganowi, czy nie, przedsięwzięcie zapowiadało się wspaniale. Kalidasa by pozazdrościł. I przyklasnął.
CZĘŚĆ DRUGA
Świątynia
Podczas gdy poszczególne religie spierają się o to, która jest prawdziwa, z naszego punktu widzenia kwestia prawdy zawartej w religii jako takiej może zostać pominięta… Gdy próbuje się określić rolę religii w ewolucji człowieka, zdaje się ona być zjawiskiem przejściowym, podobnie jak nerwice, które każdy osobnik żyjący w cywilizowanym społeczeństwie musi przejść, porzucając dzieciństwo w drodze ku dorosłości.
Oczywiście, że to człowiek stworzył Boga na swój obraz i podobieństwo; wszelako jaką miał alternatywę? Podobnie jak rzeczywiste zrozumienie zasad geologii było niemożliwe do chwili, gdy rozpoczęto studia nad innymi, poza Ziemią, planetami, tak i rzeczywiste poznanie w obrębie teologii nastąpi dopiero wówczas, gdy nastąpi kontakt z innymi pozaziemskimi formami inteligentnego życia. Jak długo prowadzimy studia wyłącznie nad religiami ludzkimi, nie można mówić o jakiejkolwiek komparatystyce religijnej.
Nie bez lęku przychodzi nam wypatrywać odpowiedzi na takie pytania, jak (a) jakie, o ile jakiekolwiek, przekonania religijne wykształcają się u jednostek o zmiennej ilości rodziców (czyli w wariantach nieobecności rodziców, jednego rodzica, dwojga lub większej liczby takowych), (b) czy przekonania religijne pojawiają się tylko u tych istot, które utrzymują bliski kontakt ze swoim potomstwem w okresie wychowania?
Jeśli okaże się, że religia pojawia się wyłącznie wśród inteligentnych analogów małp z rodziny naczelnych, wśród delfinów, psowatych itd., ale nie pojawia się wśród pozaziemskich komputerów, termitów, ryb, żółwi czy w społeczeństwach ameb, wówczas zmusi nas to do wyciągnięcia pewnych bolesnych wniosków… Być może tak miłość jak i religia wykształca się tylko wśród ssaków, jedna i druga z tych samych zresztą powodów. Obecne studia nad patologiami społecznego życia ssaków już teraz skłaniają nas do takiej właśnie konkluzji; ktokolwiek wątpi w istnienie związku między fanatyzmem religijnym a wszelkimi perwersjami, winien dogłębnie zapoznać się z Malleus Maleficarium lub Diabłami Londynu Huxleya.