Выбрать главу

— Wracaj zaraz do kapsuły — powiedział Kingsley. — Lada chwila będziemy tu mieli nowe akumulatory i zdołamy załatwić się z tym w niecałą godzinę. Za jakieś sześć godzin będzie można dotrzeć do wieży. O ile znów się coś nie porobi…

Właśnie, pomyślał Morgan. Wolałby nie wyruszać pająkiem po raz drugi bez uprzedniej kontroli systemu hamulcowego. Zresztą pewnie nie dałby rady powtórzyć całej wycieczki, już teraz napięcie ostatnich kilku godzin dawało znać o sobie i zmęczenie ogarnie niedługo tak ciało, jak i umysł. Akurat wtedy, gdy potrzebna będzie najwyższa forma.

Siedział już z powrotem w kapsule, ale nie zamykał włazu ani nie zapinał pasa. To byłoby przyznanie się do porażki, a Morgan nigdy nie poddawał się tak łatwo.

Stały blask lasera ze stacji Kinte wciąż niemiłosiernie spływał na kapsułę. Morgan spróbował skupić się na problemie.

Potrzebował jedynie piłki do metalu, cążków lub nożyc do ciecia drutu. Raz jeszcze przeklął fakt, że pająk nie był wyposażony w najprostsze nawet narzędzia. Chociaż tych właściwych pewnie i tak nie byłoby pod ręką.

W akumulatorach pająka drzemały całe megawaty energii, ale jak je wykorzystać? Gdyby tak łuk elektryczny… Ale nie, to tylko fantazja. Nawet mając stosowne przewodniki, nie miał szans kontrolować przepływu mocy, jedyny kontakt był w kabinie.

Warren i wszystkie tęgie mózgi na dole milczeli bezradnie. Morgan zdany był na siebie, tak fizycznie, jak i koncepcyjnie. Ostatecznie zawsze wolał pracować w ten właśnie sposób.

Już miał zamykać drzwi kapsuły, gdy nagle znalazł rozwiązanie. Przez cały czas miał je w zasięgu ręki.

52. Ten drugi pasażer

Morganowi dosłownie ulżyło, zupełnie jakby zdjęto mu z ramion namacalne brzemię. Ogarnęła go irracjonalna pewność siebie. Tym razem wszystko zadziała jak należy.

Niemniej nie ruszył się z kabiny, zanim nie zaplanował sobie całej operacji w najmniejszych szczegółach. A kiedy nieco zaniepokojony Kingsley raz jeszcze ponaglił go do powrotu, odpowiedział wymijająco, by nie budzić na Ziemi ni w niebie złudnych nadziei.

— Przyszedł mi do głowy pewien eksperyment — stwierdził. — Dajcie mi jeszcze kilka minut.

Wyjął małą szpulkę nici molekularnej, wyciągarkę, która posłużyła mu do tylu demonstracji, a wiele lat temu pozwoliła zejść po pionowej ścianie Yakkagali. Ze względów bezpieczeństwa dokonał od tamtego czasu jednej modyfikacji — pierwszy metr nici pokrywała obecnie plastikowa otulina, dzięki czemu odcinek ten był widoczny i można go było ująć nawet gołymi palcami.

Spoglądając na małe, mieszczące się w dłoni pudełeczko Morgan pomyślał, że stało się ono praktycznie jego talizmanem. Oczywiście nie wierzył naprawdę, by ten drobiazg przynosił mu szczęście, ale zawsze znajdował jakiś ze wszech miar racjonalny powód, by mieć wyciągarkę pod ręką. Przed tą wyprawą wmówił sobie, że może przydać się jej wytrzymałość i unikalna nośność. Niemal zapomniał, że ten drobiazg potrafi coś więcej. Ponownie zebrał się z fotela, uklęknął na siatce pomostu i przyjrzał się sprawcy wszystkich kłopotów. Uparty bolec sterczał tylko dziesięć centymetrów poniżej kratownicy i chociaż pręty przebiegały zbyt blisko, by zmieścić między nimi palce, wiedział już, że bez trudności może sięgnąć z boku.

Rozwinął pierwszy metr powleczonej nici i wykorzystując pierścień na końcu jako balast, opuścił ją przez kratkę. Samą wyciągarkę zaklinował bezpiecznie w boku kapsuły, by nie spadła przypadkiem w otchłań, po czym sięgnął pod pomost, by chwycić kołyszący się pierścień. To akurat okazało się trudniejsze niż oczekiwał, bowiem nawet ten skafander nie pozwalał na pełne zgięcie łokcia, a pierścień jak wahadło wymykał się palcom.

Po kilku próbach, które zmęczyły go raczej niż zniechęciły, bowiem wiedział, że w końcu i tak złapie zbiega, zahaczył nić o bolec i owinął ją tuż obok miejsca, gdzie zaklinowała się stalowa taśma. Teraz pora na kulminacyjny moment przedstawienia…

Zwolnił dość nici, by izolowany odcinek przesunął się poza bolec i napiął całość, aż poczuł, że pętla nagiego włókna zacisnęła się na gwincie. Nigdy jeszcze nie próbował tej sztuczki z kawałkiem hartowanej stali o grubości centymetra i nie miał pojęcia, ile czasu mu to zajmie. Usadowiwszy się bezpiecznie na kratce, zaczął operować niewidoczną piłą.

Po pięciu minutach cały ociekał potem, na dodatek nie potrafił orzec, ile jeszcze bolca zostało do przepiłowania. Bał się rozluźnić nitkę, by nie wymknęła się ze szczeliny, jaką wedle wszelkiego prawdopodobieństwa powinna już uczynić w metalu. Warren wzywał go raz za razem i był z każdą chwilą bardziej niespokojny. Wyraźnie potrzebował pociechy duchowej, ale na to przyjdzie pora podczas krótkiej przerwy dla złapania oddechu. Nie należy zbyt dokuczać przerażonym przyjaciołom.

— Van — odezwał się znów Kingsley — co ty tam robisz? Ludzie w wieży zaczynają zadawać pytania. Co mam im powiedzieć?

— Jeszcze kilka minut, próbuję odciąć ten bolec… Dalszego ciągu nie wypowiedział, bowiem przerwał mu spokojny, ale stanowczy kobiecy głos. Zaskoczony Morgan omal nie upuścił bezcennego narzędzia. Stłumione nieco słowa dobiegały spod warstw skafandra, lecz nie w tym rzecz. Znał ten głos aż za dobrze, ale ostatni raz słyszał go wiele miesięcy temu.

— Doktorze Morgan — odezwał się czujnik wieńcowy — proszę położyć się i odpocząć przez dziesięć minut.

— A co byś powiedziała na pięć? — mruknął inżynier. — Chwilowo jestem nieco zajęty.

Pani czujnik nie odpowiedziała; wprawdzie istniały modele zdolne do prowadzenia konwersacji, ale ten był akurat o wiele prostszy.

Morgan dotrzymał obietnicy i przez pięć minut odpoczywał oddychając głęboko, potem wrócił do piłowania. Tam i z powrotem, tam i z powrotem… A pod spodem czterysta kilometrów przepaści. Czuł, że bolec stawia nici pewien opór, zatem musiał czynić jakieś postępy. Ale ile jeszcze?

— Doktorze Morgan — czujnik znów dał znać o sobie — naprawdę musi się pan położyć na jakieś pół godziny.

Morgan tylko zaklął pod nosem.

— Mylisz się, młoda damo — warknął w chwilę później. — Czuję się wspaniale. — Ale kłamał, równie dobrze jak czujnik wiedział o narastającym bólu w piersi.

— Z kim ty rozmawiasz, Van? — spytał Kingsley.

— Jakiś anioł przelatywał — sapnął Morgan. — Przepraszam, zapomniałem wyłączyć mikrofon. Muszę trochę odpocząć.

— Jak ci idzie?

— Pojęcia nie mam. Ale coś chyba już zdziałałem. Bez wątpienia…

Gdyby tak dało się wyłączyć alarm czujnika… Było to jednak niemożliwe, zresztą jak sięgnąć przez skafander do mostka? Monitor pracy serca, który nie daje się uciszyć, jest bardziej niż bezużyteczny. Gorzej, jest niebezpieczny.

— Doktorze Morgan — czujnik nie dawał za wygraną — nalegam. Przynajmniej pół godziny całkowitego relaksu.

Morgan nie miał nawet ochoty odpowiadać. Wiedział, że CZUWA ma rację, ale czujnik nie potrafił przecież pojąć, że na szwank narażone jest nie tylko to jedno życie. Ponadto był przekonany, że podobnie jak wszystkie mosty, czujnik też ma wbudowany pewien margines bezpieczeństwa, czyli że odzywa się zawsze trochę wcześniej, niż jest to naprawdę konieczne. Chociaż obecna diagnoza była pesymistyczna, to jednak stan zdrowia nie był pewnie aż tak tragiczny. Przynajmniej na to jedno pozostawało liczyć.

Ból w piersi nagle jakby przestał narastać, Morgan postanowił zatem zignorować zarówno sygnały własnego organizmu, jak i sygnały czujnika. Zaczął znów piłować wolnymi, rytmicznymi ruchami. Tym razem postanowił pracować do skutku.