Uzurpator oszczędził Paravanę nie tyle za sprawą synowskiego afektu, ale przekonania, że stary król wciąż chowa gdzieś jakieś skarby przeznaczone dla Malgary. Paravana dobrze wiedział, że jak długo syn myśli o złocie, tak długo nie zrobi ojcu krzywdy. W końcu poczuł się zmęczony tą zwodniczą grą.
— Pokażę ci mój prawdziwy skarb — powiedział pewnego dnia. — Każ przyprowadzić rydwan, a wskażę drogę. Jednak swą ostatnią podróż stary król odbył nie w wystawnym pojeździe jak Hanuman, ale w wózku ciągnionym przez woły. Zapiski podają, że oś była uszkodzona i piszczała przez cały czas. To ostatnie musiało być prawdą, bowiem kronikarze zwykłe nie trudzą się wymyślaniem takich detali.
Ku zdziwieniu Kalidasy ojciec kazał zawieźć się nad wielkie sztuczne jezioro, dostarczające wody całej centralnej części królestwa, jezioro, którego budowa była głównym zadaniem Paravany w czasach jego panowania. Podszedł do brzegu i spojrzał na swój własny posąg, dwakroć odeń większy i wpatrujący się nieustannie w obszar wód.
— Żegnaj, przyjacielu — powiedział do kamiennej postaci symbolizującej minioną już świetność. W dłoniach posągu spoczywała mapa wewnętrznego morza. — Strzeż mego dziedzictwa.
Potem, wciąż pod czujnym spojrzeniem Kalidasy i strażników, zszedł po stopniach wykutych w obramowaniu przelewu. Zatrzymał się dopiero wtedy, gdy woda sięgała mu do pasa. Tamże, zmoczywszy głowę, krzyknął dumnie do syna:
— Patrz, oto moje bogactwo! — i skinął ręką na wielki zbiornik życiodajnej wody. — Oto całe moje bogactwo!
— Zabić go! — wrzasnął wściekły i rozczarowany Kalidasa. A strażnicy posłuchali.
Tak zatem Kalidasa został władcą Taprobane, jednak za cenę, którą niewielu zgodziłoby się zapłacić. Jak podają Kroniki, zawsze odtąd żył „w strachu przed śmiercią, lękając się brata”. Oczywistym było, że wcześniej czy później Malgara upomni się o należny mu zgodnie z prawem tron.
Przez kilka lat Kalidasa, tak jak wielu innych królów przed nim, mieszkał w Ranapurze. Potem, z przyczyn o których historia milczy, porzucił stolicę na rzecz skalnego monolitu Yakkagali, izolowanej fortecy w dżungli, czterdzieści kilometrów od miasta. Niektórzy sugerowali, że szukał tam schronienia przed zemstą brata, jednak ostatecznie Kalidasa porzucił ten zakątek. Poza tym, skoro miałaby to być jedynie cytadela, czemu otoczona została tak niezwykłymi ogrodami, których stworzenie wymagało niewątpliwie równie wiele pracy, jak budowa wałów obronnych i fos. A przede wszystkim, czemu kazał ozdobić swą siedzibę freskami?
Zadawszy to ostatnie pytanie narrator zawiesił głos, a widzowie ujrzeli nagle cały zachodni stok skały — nie takim, jaki jawił się obecnie, ale w postaci sprzed dwóch tysięcy lat. Około stu metrów nad ziemią biegł otaczający skałę pas wygładzonego kamienia, tu i ówdzie wyrównany zaprawą. Na nim zaś widniały wymalowane postacie pięknych kobiet. Wszystkie w naturalnych wymiarach, ukazane tylko od pasa w górę, niektóre z profilu, inne en face, wszystkie zaś powielały jeden podstawowy wzór.
Skórę miały w barwie ochry, piersi pełne, odziane jedynie w klejnoty lub przejrzyste szaty. Niektóre nosiły wysoko upięte włosy, inne coś jakby korony. W dłoniach trzymały naręcza kwiatów lub pojedyncze kwiatki, ostrożnie ujęte miedzy kciukiem a palcem wskazującym. Niektóre miały nieco ciemniejszą skórę i wyglądały na służące, jednak i ich postacie odtworzone zostały z tym samym pietyzmem.
Niegdyś było tych postaci ponad dwieście, jednak deszcze i wiatry starły przez stulecia niemal wszystkie, aż zostało ledwie dwadzieścia chronionych przez skalne nawisy…
Z ciemności wypłynęły obrazy ostatnich ocalałych tworów wyobraźni króla Kalidasy. W tle pojawiły się delikatne tony Tańca Anitry. Mimo tortury wody i powietrza, mimo uporu wandali, panny nie straciły nic ze swej urody. Niezmiennie jasne barwy nie uległy nawet słońcu, które już ponad pół miliona razy zalewało je przedwieczorną patoką. Boginie czy kobiety, wciąż ożywiały legendę skały.
Nikt nie wie, kim były, kogo przedstawiały ani czemu tak misterne wizerunki pojawiły się w podobnie niedostępnym miejscu. Najczęściej cytowana teoria powiada, że miały to być istoty niebiańskie i że Kalidasa zamierzał stworzyć królestwo niebieskie na ziemi. Być może sam uważał się za boga, podobnie jak egipscy faraonowie. Może dlatego zapożyczył od nich symbol sfinksa strzegącego wejścia do pałacu. Na ekranie pojawiła się panorama skały ze zwierciadłem niewielkiego jeziorka u podstawy. Obraz rozmył się, zafalował, by ukazać Yakkagalę zwieńczoną blankami i wieżami. Mury otaczały cały wierzchołek. Trudno było skupić na nich spojrzenie, zdawały się lekko rozmyte jak senna wizja. Nie zachował się żaden opis podniebnego pałacu Kalidasy, sama budowla została zaś zburzona przez tych, którzy pragnęli zatrzeć wszelką pamięć królewskiego imienia.
Mieszkał tu przez niemal dwadzieścia lat, oczekując aż spełni się nieuniknione przeznaczenie. Szpiegowie musieli uprzedzić go, że korzystając z pomocy królów południowego Hindustanu, Maigara zbiera cierpliwie wojska.
W końcu Maigara przybył. Ze szczytu skały Kalidasa dojrzał najeźdźców maszerujących od północy. Być może uważał swoją fortecę za niezdobytą, ale miast schronić się w niej, wyruszył na spotkanie brata. Doszło do tego na neutralnym gruncie pomiędzy dwiema armiami. Niejeden wiele by dał, by poznać treść ich rozmowy. Niektórzy twierdzili, że bracia objęli się przy rozstaniu, może to i prawda.
Potem wojska zderzyły się jak morskie fale. Kalidasa walczył na własnym terenie, jego ludzie dobrze znali okolicę i z początku zwycięstwo zaczęło przechylać się na jego korzyść. Czysty przypadek zrządził jednak, że bitwa skończyła się. Takie właśnie przypadki nie raz decydują o losach całych państw i narodów.
Wielki słoń Kalidasy, niosący na grzbiecie królewskie proporce, skręcił w pewnej chwili, by ominąć podmokły grunt i wojsko pomyślało, że król się wycofuje. W jednej chwili morale legło w gruzach i, jak podają kroniki, królewscy rzucili się do ucieczki.
Kalidasę znaleziono potem na polu bitwy. Sam zadał sobie śmierć. Maigara objął tron. Yakkagala została zapomniana pośród dżungli, aż odkryto ją ponownie tysiąc siedemset łat później.
5. Przez teleskop
— To mój sekretny nałóg — mawiał Rajasinghe z niejakim rozbawieniem, ale i z żalem. Całe lata minęły już od chwili, gdy po raz ostatni wspiął się na szczyt Yakkagali. Wprawdzie mógł w każdej chwili zażyczyć sobie transportu powietrznego do dowolnego zakątka świata, to jednak w tym przypadku nic nie mogło zastąpić jego własnych nóg. Tylko zwykła wspinaczka dawała szansę ujrzenia wielu istotnych detali architektonicznych, a nie można było liczyć na zrozumienie idei Kalidasy, o ile nie przemierzyło się jego szlaku z Ogrodów Rozkoszy do podniebnego pałacu.
Niejaką rekompensatą dla coraz starszego pana była możliwość korzystania ze zdobytego już wiele lat temu zmodernizowanego, dwudziestocentymetrowego teleskopu. Pozwalał on prześledzić całą ścieżkę biegnącą przez zachodni stok skały, tylekroć w dawnych dniach przemierzaną aż do wierzchołka. Spoglądając w lornetę wyobrażał sobie, że unosi się w powietrzu, granitową ścianę mając na wyciągnięcie ręki.